Krystyna Knypl
Podróż lotnicza (134) TAM: Warszawa - Bruksela
(135) Z POWROTEM: Bruksela - Warszawa
Cała podróż: 2322 km / 1444 mile
Mieszkałam: Dolce La Hulpa Hotel
W drodze do Brukseli
Obrady
Autoportret
Dozownik mydła w płynie, ale jak to działa???
Trzeba docisnąć do ściany! Zawsze się człowiek czegoś nauczy!
(135) Z POWROTEM: Bruksela - Warszawa
Cała podróż: 2322 km / 1444 mile
Mieszkałam: Dolce La Hulpa Hotel
W drodze do Brukseli
Obrady
Autoportret
Dozownik mydła w płynie, ale jak to działa???
Trzeba docisnąć do ściany! Zawsze się człowiek czegoś nauczy!
Raport pierwszy pisany na gorąco
Samolot
miałam o 9.10, więc nie musiałam się zrywać w środku nocy ani brać
taksówki, ale mimo to miałam przedsmak przygody – otóż z powodu
zagrożenia wulkanicznego zamknięto niebo nad Szkocją i Irlandią.
Na
lotnisku jak zawsze wkręciłam się w dodatkową kontrolę, bo teraz, jak
się okazało, trzeba wybebeszać wszystkie kable do kontroli – o czym nie
wiedziałam, bo gdy leciałam do Atlanty, jeszcze nie trzeba było. Laptop,
komórkę i aparat fotograficzny wystawiam do kontroli rutynowo, ale
jeszcze zażyczyli sobie pokazania ładowarki do telefonu. Gościa przede
mną pytają „ma pan jakieś kable w tym neseserze?” a on „tam mam same
kable” i wywalił kilogram różnych przewodów.
Poza
tym wszystko fajnie – nie siedział nikt koło mnie, lot był spokojny,
a strefie wolnocłowej na Okęciu nie było nic ciekawego. W samolocie na
śniadanie dali na gorąco jajecznicę sproszkowaną, takież ziemniaki
i szpinak (fuj!), bułkę, ciastko. Bułkę zabrałam, przydała mi się na
potem zamiast dinneru, na który nie poszłam – bo już chyba wszystkie
ciekawe lunche służbowe z nieznajomymi ludźmi zaliczyłam. Na lotnisku
miał czekać facet z kartką i napisem SIP (nazwa tej konferencji), nie
było widać nikogo takiego, jeśli nie liczyć jednego gościa, co
wypatrzyłam, że trzyma taką kartkę, ale napisem do dołu.
Rzeczony
gość czekał jeszcze na 4 osoby z Hiszpanii – dwoje pacjentów (taka
teraz moda, ze pacjenci biorą udział w konferencjach dla doktorów)
i jedną prof. onkologii. Jechaliśmy około 0,5 godziny i dojechaliśmy do
hotelu położonego w krzakach pod Brukselą. Design taki nowoczesny,
obleci, plusy – mam bardzo duży pokój z aneksem biurkowym – gabinetowym.
Cicho dokoła. W łazience nie wiem, jak przełącza się wodę na prysznic
i wygląda na to, że się nie dowiem.
Recepcja
na dzień dobry żąda karty kredytowej na extrasy oraz podsuwa do
podpisu regulamin, w którym stoi, że hotel nie odpowiada za biżuterię
i kosztowności zostawione w pokoju – słowem ochrania złodziei i wystawia
do wiatru gości, umywając przy tym ręce.
Obrady
nawet ciekawe, temat leczenia bólu niby powszechny, ale nie był mi
znany bliżej, a dzieje się w tej sferze trochę nowych rzeczy – między
innymi ma wejść na rynek w przyszłym roku nowy lek i podjęto starania,
aby przewlekły ból z nieznanej przyczyny (tzw. fibromialgia) był
samodzielną chorobą. Cierpią nań najczęściej kobiety źle wykształcone,
o niskich dochodach, do 50. roku życia. Ucieszyłam się, że nie zapadnę
na fibromialgię ;)). Po obradach był dinner, ale nie poszłam – bo
strasznie dużo głośno gadających i nieznanych ludzi. Poznałam się przed
dinnerem z głównym organizatorem i przeprosiłam za nieobecność –
powiedziałam, że idę pisać, bo najlepiej to robić ze świeżymi
wrażeniami. Zrobiłam sobie prywatny obiad z bułki, jogurtu, jabłka
i batona – wszystko z samolotu oraz z przerwy kawowej.
Jak
na razie Atlanta jest numerem jeden jeśli chodzi o smaczne jedzenie
służbowe. Aha, po przyjeździe był lunch. Poznałam się z przewodniczącym
Austriackiego Czerwonego Krzyża – siedzieliśmy obok siebie na obradach.
Idę spać, bo jutro muszę zrobić check-out o 8.30, potem obrady do 16.00, wylot o 19.15.
@mimax2 / Krystyna Knypl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.