Podróż lotnicza: (136) TAM: Warszawa - Bruksela
(137) Z POWROTEM: Bruksela - Warszawa
Cała podróż: 2322 km/1444mile
Mieszkałam: Best Western PremieR
Dobra lokalizacja
Miejsce obrad
Dziennikarz uczestniczący
Wersja z chustką na głowie
Wycieczka w laboratorium produkującym chrząstki sztuczne
Wieczorny spacer po Grand Markt
Drugi raport z Brukseli. 20 maja 2010, godz. 19.15
Trochę
już pisałam na bieżąco w związku z dostępem do cywilizacji
śródziemnomorskiej, zwanej dalej internetem, ale teraz jestem już
w hotelu i opiszę wszystko dokładniej.
Spało mi się dobrze, jeśli nie liczyć jakichś koszmarnych snów – pewnie rebound fenomen w związku z wątkiem o nocnych zmorach, który czytałam w internecie.
Śniadanie
podają na poziomie -1, jest to zwykły posiłek hotelowy, bez jakichś
rewelacji co do smaku czy wystroju wnętrza, jak np. w Paryżu, gdzie
obicia foteli i rąbek na talerzu były w tym samym seledynowym odcieniu.
A więc
kawa – nawet smaczna, cappuccino, wędliny – słone lub włókniste (szynka
parmeńska), ser żółty, pieczywo takie dmuchane, croissanty – nawet
smaczne. W sokach pływały truskawki. Po przygodzie kolegi, który dostał
obrzęku Quinckego po truskawkach, postanowiłam ich unikać.
Miejsce obrad maks. 10 minut od hotelu. W registration desk
była niejaka Charlotta, z którą wcześniej korespondowałam oraz Alenka,
też znana mi z kontaktów e-mailowych. Zapytały mnie, czy przyjdę na
dinner – odrzekłam, że mam dużo pracy i niestety nie będę mogła w nim
uczestniczyć. Dobrze przewidziałam, bo moje nogi wymagają położenia ich
na lampie, a obiad zacznie się za 0,5 godziny i pewnie potrwa do 23.00.
Trzeba dbać o formę.
Po odebraniu badge’y poszłam
na kawę powitalną i poprosiłam Alenkę, aby poznała mnie z polskimi
koleżankami. Zapytałam ich, czy takie wyjazdy to częste zjawisko czy
normalna praca, kara czy nagroda w ich instytucjach. Więc jeżdżą raczej
rzadko, 1 lub 2 razy w roku, są różne perturbacje z pracodawcami, bo
niby je wysyłają, ale żądają pisania podań o zgodę. One chcą dostawać
diety, skoro to służbowy wyjazd, na jakieś wydatki typu bilet
z lotniska. Narzekały na niskie zarobki, ja powiedziałam oględnie, że emerytury starcza na świadczenia, a na resztę trzeba zarobić.
Wykłady
były takie sobie, ciągle mówili SME, pytam co to za żargon – a to
skrót od ang. małe i średnie przedsiębiorstwa – jest to specjalna
unijna definicja, m.in. do 250 osób i granica obrotów czy dochodów, nie
zapamiętałam jak wysoka.
Po wykładach był lunch –
taki typowy z różnymi daniami typu misz-masz plus jako ekstrawagancja
dawno na bankietach niewidziana wino białe i czerwone.
Po
obiedzie pojechaliśmy do Leuven autokarem, ale dokładnie to trzeba
powiedzieć – w krzaki położone 0,5 godziny drogi od Brukseli, w których
to krzakach stoi sobie fabryka produkująca sztuczne vel naturalne
chrząstki – w sumie nie zrozumiałam, czy to są sztuczne produkty czy
naturalne – może rozmnażają się naturalnie? Kuracja tą metodą
zniszczonej chrząstki kosztuje 20 tysięcy euro.
Droga
powrotne trwała dłużej, bo w obrębie Brukseli korki są praktycznie na
wszystkich głównych ulicach – zatkane są na 100%. Dojechaliśmy do
miejsca obrad około 18.00. Nieopodal jest muzeum instrumentów dawnych.
W programie była wycieczka z przewodnikiem, a potem networking drink
(to jeszcze inna nowomowa biznesowa, podobna do smart casual – zawsze
człowiek złapie jakieś modne określenie na takim wyjeździe). Wykręciłam
się z tych aktywności na hasło muszę pisać, co każdy przyjął ze
zrozumieniem, a tak naprawdę to byłam zmęczona i nie przepadam za tym
ble-ble. Sympatyczni ludzie ogólnie, ale żebym na obolałych nogach od
całodziennego siedzenia na konferencji i z plecakiem 7 kg chciała
jeszcze ich słuchać, to nie mogę powiedzieć.
Gdy
wysiadaliśmy z autobusu, zadzwoniła do mnie koleżanka z Polski
z informacjami krajowymi. Powiedziałam, że jestem w Brukseli i pochylam
się nad zdrowiem kilku narodów europejskich, a z pozycji pochylonej
słabiej widać problemy lokalne. Ponieważ na konferencji zdobyłam hasło
dostępu do internetu za free w centrum kongresowym, więc poszłam
jeszcze raz do tego centrum, żeby tam poczytać, co też piszą rodacy na
ten temat. A tak à propos tutejszego dostępu do internetu – to po prostu
wieś tańczy i śpiewa! W centrum dla prasy raptem cztery stanowiska
komputerowe z modelami przedpotopowymi.
W pierwszej
chwili chciałam zajrzeć do poczty z komputera ogólnego, ale padłam na
poszukiwaniu kropki na klawiaturze belgijskiej, bo oczywiście jakiś
dewiant kropkę umieścił w innym miejscu niż na naszej! Zanim ją
znalazłam bez okularów, to już trzeba było iść na obrady ;)).
Na
obradach były stoły z gniazdkami i tam na kartkach leżących obok było
napisane hasło dostępowe, ale ciekawostka: jest ono ważne do jutra do
22.00 – żeby ktoś, kto zostanie jeden dzień dłużej, nie mógł korzystać
z unijnego internetu.
Internet w siedzibie UE na kartki! Normalna komuna, tylko w unijnym wydaniu!
W kawiarniach
nie widać ludzi surfujących tak jak u nas, tylko piją piwo – podobnie
jak w Paryżu, tylko tam więcej ludzi pali papierosy.
Po
powrocie zdrzemnęłam się do 23.30. Po obudzeniu się stwierdziłam, że
jest dobra pora na nocne łowy fotograficzne. Życie towarzyskie na
ulicach w pełni, mieszkam blisko Grand Place, więc wyszłam i trochę
popstrykałam.
Teraz jest 1.15, gdy piszę –
jeszcze trochę się spakuję i to będzie na dziś koniec. Rano spróbuję
nadać tę korespondencję z centrum kongresowego, w którym jest dostęp do
internetu. Mamy wyjazd autokaru o 10.00 i jedziemy na rondo Schumana do
tego dużego budynku z tysiącem okien na spotkanie z unijnymi ważniakami.
Musimy się wymeldować przed wyjazdem, wracamy autokarem do centrum,
więc walizkę zostawię w hotelu i na lotnisko pojadę pociągiem, bo do
Gare Brussels Centraal jest blisko. No i przejazd pociągiem trwa około
20 minut, a wszystkie inne środki grzęzną w korkach po południu. Mam
samolot o 19.15.
Bruksela, 21 maja 2010 - live transmission ;)
To jest live sprawozdanie z gmachu Komisji Europejskiej, ale nie do końca live,
bo europejskie urzędasy limitują dostęp do internetu i trzeba mieć
hasło dostępowe, którego dziennikarzom nie dano – bo jeszcze coś napiszą
;)).
W końcu jest nas 17 osób, czyli 5 osób nie dojechało.
Facet
nawija w english – a ja siedzę pod ścianą (na propozycję zajęcia
miejsca za stołem odpowiedziałam, że jestem dalekowidzem ;)). Nikt więc
nie zagląda mi w komputer.
Wyjechaliśmy z hotelu
o 10.00 dwoma busami. W budynku, tym dużym oczywiście, kontrola
security, ale nie taka napalona jak na lotniskach. Kazali wyjąć tylko
laptop i komórkę, ale już aparat foto nie i kable też zostawili
w spokoju. Potem szliśmy długimi korytarzami, a teraz siedzimy w jakiejś
salce, a Mr X nawija o tym, jaka prasa kontaktuje się z nimi.
Mr
X mówi, że oferują stories do wykorzystania, czyli wiedzą, co powinno
być napisane, tylko nie piszą sami – stara bajka jak z pacjentami. ;))
Wiedzieć i potrafić – odwieczny ból głowy.
Zebranie Uniwersytetu Trzeciego Wieku
@mimax2 / Krystyna Knypl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.