Krystyna Knypl
Rozdział 3: Matylda w
wielkim świecie
Matylda, będąc niegdysiejszą
niegrzeczną dziewczynką, chadzała tam gdzie chciała i zawsze swoimi drogami, a
wyprawa na galę Demokracja w
medycynie
była tego wymownym przykładem.
Dochodziła godzina dwudziesta i
poproszono, aby goście przeszli z vestibulum do głównej sali ceremonialnej.
Wszyscy obecni skierowali się ku wejściu na salę wykładową, gdy nagle i
zupełnie nieoczekiwanie wstrzymano wchodzenie korowodu gości, na czele którego
kroczył docent Krzysztof Maria Wczorajszy, naczelny wykładowca firmy Piguła Co
Nie Działa, zatopiony w biznesowej pogawędce z profesorem Przecientnym. Antoni
jeszcze raz odruchowo obejrzał się za siebie, aby omieść scenę towarzyską swym
badawczym spojrzeniem oraz sprawdzić, kogo wyprzedził w pochodzie do krzeseł z
pierwszych rzędów. Zupełnie niespodziewanie wzrok jego zderzył się niczym
błyskawica z piorunochronem ze spojrzeniem Matyldy, kroczącej kilka metrów tuż
za Przecientnym, w towarzystwie znanej farmaceutki. Niestety, wcześniejsze
zabiegi i skręty gałek ocznych na nic się zdały! Miast serii gwałtownych
wyładowań gniewnych spojrzeń, które bezdyskusyjnie należały się zuchwałej
Matyldzie, w ostatniej chwili Antoni zdecydował się wygenerować kilkumilimetrowe
skinienie głową w kierunku doktor Przekory. Pod mikroskopem można by ten ruch
zidentyfikować jako nad wyraz serdeczne kiwnięcie powitalne.
Po chwili wznowiono proces
wchodzenia dostojnych gości na salę. Zaproszeni uczestnicy spotkania zasiadali powoli
na krzesłach i zastygli w oczekiwaniu. Dyrektorka marketingu przywitała
przybyłych gości i poprosiła docenta Krzysztofa Marię Wczorajszego o
wygłoszenie wykładu inauguracyjnego. Docent Wczorajszy z gracją pingwina
wskoczył na podium, aby nikt nie pomyślał, że ostatnio złapane dodatkowe
dwadzieścia kilogramów w jakikolwiek sposób pogarsza jego kondycję fizyczną.
Zapiął marynarkę na środkowy guzik – dopinała się jeszcze! Ach, co za ulga –
pomyślał. Poruszył węzłem krawata, odchrząknął i przystąpił do snucia
finezyjnej intelektualnie refleksji o demokracji i medycynie.
Niektórzy korzystając z
przyćmionego światła usnęli już na samym początku, maskując stan czuwania przez
podtrzymywanie głowy przedramieniem ustawionym w pozycji pionowej, przy
zachowanym zgięciu łokciowym. Tymczasem docent Wczorajszy rozważał różne
związki demokracji i medycyny.
Panie
i Panowie,
mam dzisiejszego wieczoru omówić temat „Demokracja w
medycynie”. Niełatwe to zadanie, sami przyznacie! Nawet początkowo nie miałem
żadnej idei jak zabrać się za tak nietypowy temat. Dla przybliżenia sobie tej
abstrakcyjnej materii zajrzałem do jakże demokratycznego zbioru informacji,
jakim jest bez wątpienia Wikipedia, aby przypomnieć sobie co to jest ta cała
demokracja. Nic ciekawego, proszę państwa! Sytuacja, w której niby wszyscy
rządzą i decydują nie jest dobra. Wnosi w nasze życie chaos i pomieszanie
pojęć. W mojej klinice rządzę ja i nikt więcej, no bo sami państwo przyznacie,
co by było gdyby wszyscy chcieli rządzić. Potrafię reprezentować mój zespół
lepiej niż on sam siebie by reprezentował. Teraz, proszę państwa, najmodniejsze
są analizy typu case study, więc posłużymy się i my w analizie zagadnienia
demokracja w medycynie takim narzędziem badawczym.
Weźmy, proszę państwa, choćby taki prosty przykład,
można rzec pierwszy z brzegu – w ubiegłym roku był Światowy Kongres Nauk
Wszelakich w Buenos Aires. Czy można nieopatrznie wysłać na taki kongres
przypadkowego asystenta lub asystentkę? Wiadomo, że po zakończeniu obrad
wszyscy badacze jadą zobaczyć wodospady Iguazu. A jak by się taki asystent
utopił podczas wycieczki łodzią do słynnej Gardzieli Diabła, którą miejscowa
ludność nazywa Gargantua del Diabolo, to co by było? Sam wolałem wziąć na swe
barki niebezpieczeństwo jakie płynęło z uczestnictwa w tym kongresie i
diabelskim niebezpieczeństwie wyprawy do Puerto Iguazu. I powiem państwu, że
udało mi się udźwignąć ten ciężar, choć czternaście godzin lotu z Europy to
jednak jest pewne wyzwanie! Tu muszę podziękować firmie Piguła Co Nie Działa, że
zechciała zasponsorować mi przelot w business class, dzięki czemu przetrwałem
tę podróż bez większych problemów.
Czy mogą sobie państwo wyobrazić stopień
wymiętolenia człowieka w economy class po czternastogodzinnym locie? Jak
wygląda jego garnitur marki Figo Fago, że o apaszce od Marago nie wspomnę! Bo,
proszę państwa, pozwolę sobie tu na dygresje natury ogólnej – elegancki
mężczyzna, reprezentujący w końcu polską medycynę na antypodach, nie może
podróżować w konwencji zwykłego casual, to musi być styl smart casual w
podróży, a ten jak wiadomo wymaga dodania jakiegoś wytwornego drobiazgu do
stylu casual, na przykład apaszki od Marago korzystnie okalającej szyję
mężczyzny dojrzałego wiekiem. Gdyby państwo nie akceptowali apaszek tego
kreatora mody, które osobiście cenię najbardziej - mężczyzna jest wtedy taki
interesujący, z nutą tajemnicy wokół stanu jego konta bankowego! -z powodzeniem
można je zastąpić na przykład eleganckim paskiem do spodni od Hey Chille i już
od pierwszego spojrzenia personel business class wie, z kim ma do czynienia.
Proszę państwa, naprawdę kwoty jakie trzeba
przeznaczyć na zakup tych stykowych drobiazgów nie takie wysokie, zważywszy na
fakt, iż reprezentujemy naukę polską, naszą rodzimą Alma Mater, no i samych
siebie. W końcu ja tam reprezentowałem te wszystkie człony i nie mogłem
pozwolić sobie na niedociągnięcia
reprezentacyjne czy łachmaniarstwo w ubiorze! Podczas obrad, proszę państwa,
zauważyłem, że z tą demokracją to nikt tam nie szalał – wykładowcy byli ci sami
co w Europie. Więc gdybym miał powiedzieć coś na podsumowanie mojego
wystąpienia, to brzmiałoby ono tak: demokracja jest mocno przereklamowana, w
medycynie zgoła zbędna.
Burzliwe oklaski w wykonaniu
zaproszonych vipów zmieszały się z dźwiękami melodii Cztery pory roku
wykonywanymi przez kwartet smyczkowy ukryty za kotarą oddzielającą docenta
Krzysztofa Marii Wczorajszego od podium, który umilał gościom czas pomiędzy
wystąpieniami kolejnymi czynników oficjalnych. Drugi punkt naukowy wieczoru,
czyli wykład profesora Przecientengo, był finezyjną mieszanką marketingu,
trialologii stosowanej oraz Medycyny Opartej Na Fikcji w tak perfekcyjnych
proporcjach, że najstarsi wyjadacze i bywalcy na salonach nie pamiętali lepiej
dobranej kompozycji półprawd oraz niedomówień.
– Mistrzostwo świata, mistrzostwo
świata – szeptali jeszcze długo po zakończeniu wystąpienia.
Po wysłuchaniu wykładu wszyscy
goście przeszli do sali gdzie podawano wieczerzę. Dyrektorka marketingu długo
zastanawiała się, czym uraczyć tak dostojnych gości. Po naradach z szefem
kuchni zdecydowała się na następujące menu: marynowany łosoś z kremem serowym
i rukolą owinięte ciastem, smażony
filet z jagnięciny w sosie bazylikowym z warzywami i ziemniakami,
pieczona lasagne brzoskwiniowa z migdałami i sosem
waniliowym.
Antoni rozłożył śnieżnobiałą
serwetkę na swym garniturze marki Toje Ktoś i miał zamiar przystąpić do konsumpcji. Analitycznym okiem spojrzał na
zastawę stołową, sztućce, kieliszki i zamarł w zgorszeniu. Nie było drugiego
widelca do ryby! Z domu rodzinnego w Kieleckiem wyniósł nauki pobrane od swej
matki, która zawsze mu przypominała:
- Antoni, zapamiętaj na całe
życie - od Paryża aż po Kielce, jedna ryba dwa widelce!
Ha, najwyraźniej Warszawa nie
leży na trasie z Kielc do Paryża - stwierdził i w stanie psychicznego stanu
przedwstrząsowego rozpoczął atak na łososia nożem i widelcem. Starannie odkroił
kawałeczek ryby o wymiarach 2x2 cm i umoczył go w sosie bazylikowym. Dostojnym
ruchem przeniósł łososia do góry i z wprawą skierował go do jamy ustnej w celu
dalszej degustacji. Zatrzymał przez chwilę łososia na kubkach smakowych
zlokalizowanych u podstawy języka, skontaktował badaną materię z podniebieniem
i kilka razy przeniósł go z okolic lewego policzka na stronę prawą i odwrotnie.
Hm… – czegoś tu brakuje… –
pomyślał. Jeszcze raz zrobił rundę z fragmentami łososia w jamie ustnej i o
mało nie wykrzyknął zdziwiony degustacyjnym odkryciem, którego dokonał.
– Już wiem! Olej użyty do sosu
bazylikowego to nie jest olej pierwszego tłoczenia! Jak można tak obniżyć klasę
posiłku! – pomyślał zgorszony. Tylu dostojnych gości na kolacji, a oni podają
sos na oleju drugiego, a może i trzeciego tłoczenia! Hańba temu, kto tak
postąpił! Jak raz się obniży jakość, to potem już z górki. Ser użyty do sosu
dla odmiany powinien być niepierwszej młodości, a był pierwszej. Rukola miała
smak świeżo skoszonego siana w
gospodarstwie ekologicznym, a ciasto przypominało gumowate wyroby, jakie Antoni
musiał jadać, gdy przebywał na stypendium rządu amerykańskiego. Poświęcił się jednak dla dobra
nauki polskiej, którą w końcu reprezentował i bohatersko wchłonął wszystko, co
było na talerzu.
- I tak wydalę – pomyślał na
pocieszenie samego siebie. Qrde! –ale czy ja mam w rezydencji papier toaletowy?
–pomyślał spanikowany nie na żarty. Tyle tego papieru zużywają moje grzeczne
dziewczynki, że służba nie nadąża z uzupełnianiem!
Muszę wyjść z tego bankiety mniej
nażarty – zdecydował w ramach zarządzania swoim przewodem pokarmowym, bowiem
był z niego menedżer całą gębą, a może nawet całym przewodem pokarmowym od jamy
ustnej poczynając i na najdalszym odcinku kończąc.
@mimax2 / Krystyna Knypl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.