Krystyna Knypl
Rozdział 10: Myśl się
nie prześliźnie!
Nie od dziś wiadomo, że
centralnym i najbardziej newralgicznym miejscem w każdym systemie doskonałej
fikcji jest sprawozdawczość. Jej zasady powinny być tak określone, żeby nikt
ich nie rozumiał w pełni ani nie był w stanie wykonać tak, jak oczekiwaliby
tego twórcy systemu.
Urzędowi nadzorcy Narodowej
Federacji Zaprzężonych uznali, że dzięki tak ustawionemu zagadnieniu
sprawozdawczości zawsze można będzie złapać woła za rogi i pokierować nim
według swoich potrzeb i oczekiwań.
Dzięki naszej doskonałej technice sprawozdawczej
mysz się nie prześliźnie, jeżeli nie będzie zewidencjonowana – zawoła
najbardziej generalny dyrektor na naradzie dyrektorów regionalnych zwołanych do
stolicy. Niestety wprowadzający dane z narady informatyk, jak to z nimi bywa
nielubiący pisać, wpisał
Myśl się nie prześliźnie!
I w tej postaci zawieszono sprawozdanie na stronie
internetowej. Śmiechu było co niemiara, ale dyrektor generalny uznał, że nie ma
tego złego co by się na dobre nie zdało i nakazał zostawić wersję zapisaną
przez rozkojarzonego informatyka.
– Myślenie u doktorów jest zbędne, a nawet
szkodliwe. Musimy tak skonstruować sprawozdawczość, abyśmy wiedzieli co oni z
tymi pacjentami wyprawiają. Kratek ci u nas dostatek! – zawołał. – Wszystko
niech wpisują w kratki, to będziemy wiedzieli co się dzieje w tych gabinetach i
na co idą nasze pieniądze.
System zadziałał fantastycznie.
Już w pierwszym tygodniu sprawozdawania okazało się, że ortopeda który wpisał,
że zbadał pięć palców tak naprawdę zbadał zaledwie cztery palce! No, a
oczywiście rachunek przysłał za pięć palców! Karny szwadron kontrolerów zapytał
ortopedę, dlaczego tak zuchwale okrada państwo z publicznych pieniędzy. Coś
biedak tłumaczył, że badał jak go uczyli na studiach, ale kiedy on te studia
kończył!
Wiadomo nie od dziś, że medycyna
stała w tych czasach nad przepaścią, a od tej pory zrobiła duży krok do przodu!
Dość powiedzieć, że liczba uchybień w realizowaniu wytycznych Narodowego Brata
Płatnika była tak duża, że kontrolerzy nie nadążali z robotą i pisaniem
wniosków pokontrolnych. Dla usprawnienia czynności i sprawnego wymierzania kar
wprowadzono pojęcie JGP, czyli Jednorodne Grupy Podejrzanych.
Wszyscy doktorzy, którzy
lekkomyślnie wpisywali w dokumentacji, że zbadali pięć palców a czynności
pokontrolne wykazały badanie zaledwie cztery albo o zgrozo trzy palce, byli
kierowani do tej samej grupy do ukarania JGP 10.1.1.2, gdzie pierwsza cyfra
oznaczała kod danej specjalności, druga cyfra oznaczała ciężar kary, trzecia
określała, czy jest to kara nałożona po raz pierwszy, a ostatnia – rokowanie w
danym przypadku. Dzięki takiemu skodyfikowaniu rzecznik prasowy Narodowego
Brata Płatnika mógł codziennie przed kamerami telewizji To-Nie-Ten skutecznie
sprawozdawać o nadzorze nad rozpasaniem diagnostycznym i finansowym doktorów.
Uśmiechnięty rzecznik prasowy
donosił: skontrolowaliśmy pięciuset ortopedów, z tej grupy 257 okazało się
naciągaczami, którzy wykazali w sprawozdaniach nadmierną liczbę rzekomo
zbadanych palców u rąk w stosunku do palców rzeczywiście zbadanych. Martwi nas
fakt, że 50% skontrolowanych to niepoprawni recydywiści chronicznie wykazujący
fałszywe dane.
Wraz z rozwojem systemu JGP,
czyli Jednorodnych Grup Podejrzanych dynamicznie rozwijał się sprzężony z nim
system JGS, czyli Jednorodne Grupy Skazanych. Słupki pięły się w górę,
sprawozdawczość rosła, a wraz z nią zadowolenie ludu pracującego miast i wsi oraz
kontrolerów. Bo cóż mogło bardziej ucieszyć lud niż wiadomość o ukaraniu
doktorów lub złapaniu ich na ohydnym uczynku rozmijania się z faktami.
Jednorodne Grupy Skazanych
pokazywano po głównym wydaniu wiadomości. Ubrani w jednolite ubranka w białym
kolorze tłumaczyli się głupawo przed kamerami, że chcieli dobrze.
Wszyscy czuli, że grają
główne role w niesamowitym filmie, role do tej pory zastrzeżone dla doktorów.
To było życie!
Nadmiar
emocji nie pozostawał bez wpływu na samopoczucie wielu osób. Cynamonowa czuła
narastający ból głowy, który nie ustępował mimo wszystkich domowych sposobów.
Zadzwoniła więc do @doktora.szeregowego i poprosiła o konsultację. Jakież było
zdziwienie doktora, przygotowanego na krótką konsultację dla jednej sąsiadki,
gdy pod gabinetem zobaczył siedzące dwie osoby.
– A cóż to za hm… tłum! –
pomyślał stary doktor, mający z każdym dniem coraz mniej zapału do praktyki
lekarskiej. Nieomal każdego dnia odczuwał stany zwane wahaniem powołania, przy
czym wahadło z tajemniczych powodów lubiło zatrzymywać się w okolicach
zera.
– Panie doktorze, panie
doktorze, sąsiadka pani Waniliowa prosi o przyjęcie, bardzo źle się czuje.
Sprowadziła się do nas jedna taka, Imbirowa nazywa się i chyba coś ze sobą
przywlokła do naszego domu. Przyjmie pan dodatkowo Waniliową? – zagaiła na
dzień dobry Cynamonowa.
– No skoro sąsiadka źle się
czuje, to proszę do gabinetu jako pierwszą – oznajmił ordynator.
– Proszę siadać. Co pani
dolega, pani Waniliowa? – zapytał doktor.
– Ja? Ogólnie to nie zwracam
na to uwagi – wyznała szczerze pacjentka. – Ale teraz to chyba się
przegrypiłam, boli mnie na przewylot i mam udrętwienie lewostronne. I jeszcze
czuję jakby czaszka była za mała o dwa numery i wtedy jestem taka bardzo
rozwibrowana. Jak nie przymierzając jak Cynamonowa po spotkaniach z tym… pan
doktor wie… z tym… amantem, oj, przepraszam, no tym co się znikł Cynamonowej
gdzieś jak sen złoty, chi..chi..chi.. – zachichotała Waniliowa.
– Pani Waniliowa, w tym
gabinecie omawiamy pani dolegliwości, a nie życie uczuciowe pani Cynamonowej.
Proszę kontynuować co pani dolega – zarządził doktor.
– Jak mnie taki atak
najdzie, to ledwie się duch we mnie kołacze. Niech mnie pan ratuje, a ja
wszelkiemi sposobami będę starała się wynadgrodzić.
– A co pani bierze?
– Wszystkie leki, które mam
przyznane przez doktora pierwszego styku, to biorę.
– Ale co pani bierze? Ja się
nazywają te tabletki?
– Wiem co biorę, tylko nazw
nie znam. Ale te tabletki ogólnie odpowiadają mi do organizmu.
– Muszę zbadać pani
ciśnienie oraz osłuchać płuca, a potem zapiszę odpowiednie leki.
– Muszę panu powiedzieć, że
ja ogólnie jestem antylekowa i organizm mam nieprzeproszkowany.
I w ogóle to po tych
tabletkach na „h” to serce mi staje i potem zaczyna się rzucać jak szalone.
– Dam pani nowe tabletki, no
i dieta będzie potrzebna.
– Jak one się zwiom, te
tabletki? – zaciekawiła się Waniliowa.
– Jak się zwiom, tak się
zwiom, i tak pani nie zapamięta – oznajmił doktor.
– Ale czy będą
białotabletkowe czy żółtotabletkowe, bo ja wolę białe, no i żebym mogła
rozgryzać, to wtedy wydaje mi się, że mocniej działają… a ta dieta to będzie
przysiężna?
– Dieta będzie przysiężna, a
tabletki może pani rozgryzać.
– To ja na wszelki wypadek
serdecznie dziękuję, panie doktorze.
– Koniec wizyty i niech pani
poprosi panią sąsiadkę.
Cynamonowa weszła sprężystym
krokiem do gabinetu i nie czekając na rozpoczęcie rozmowy przez ordynatora sama
zaczęła.
– I co, panie doktorze,
okazało się, że e-świat nie jest lepszy? – zapytała.
– E-tam, co to za e-świat,
który nie istnieje – mruknął doktor.
– Co pan doktor powiedział?
– dociekała Cynamonowa.
– Powiedziałem, żeby
rozebrała się pani do badania – oznajmił
chłodno ordynator. – Proszę rozebrać się do badania!
– Do połowego, znaczy się,
mam się rozebrać?
– Do rosołowego – rzucił
doktor, wchodząc w konwencję przymiotników.
– Znaczy się będzie mnie pan
doktor molestował? chi…chi... – zachichotała Cynamonowa.
– Pomarzyć dobra rzecz, pani
Cynamonowa, ale nic z tych rzeczy – odpowiedział doktor. – Mam taki niemodny
zwyczaj, że badam pacjentów osobiście, nie wyręczając się maszynami,
komputerami ani wytycznymi. A tak w
ogóle to przejdźmy do rzeczy. Czy brała pani leki, które zapisałam pani na
ostatniej wizycie?
– Nie brałam tych leków
nagminnie – wyznała.
Doktor coś mruknął pod
nosem, ale zdecydował się na głośne wypowiedzenie bezpieczniejszej formuły.
– Proszę głęboko oddychać...
nie oddychać... można oddychać.
– I co pan doktor na
podsłuchu stwierdził? – zapytała Cynamonowa.
– A pani to tylko podsłuchy
w głowie! – doktorowi wyraźnie poprawił się humor. – Za dużo pani ogląda
telewizji. Ja tylko panią osłuchiwałem, a nie podsłuchiwałem.
– Jak zwał, tak zwał, byle
było dobrze słychać – odparowała Cynamonowa, której najwyraźniej też wracał
dobry nastrój.
– Widzę, że pani wraca do
zdrowia – skomentował doktor. – To najmilsza chwila w życiu lekarza.
– To ja na razie na wszelki
wypadek dziękuję, panie doktorze.
– To ja na wszelki wypadek
życzę zdrowia, pani Cynamonowa!
– A gdzieś pan doktor się
wybiera albo emigruje?
– Któż to wie, co czeka nas
jutro… może zmienię zawód…
– I co pan będzie robił,
panie doktorze?
– Może napiszę książkę –
odpowiedział z uśmiechem lekarz. – I będę prowadził światowe Życie po byciu
lekarzem.
– Nie zrobi mi pan tego… –
jęknęła Cynamonowa.
– To mnie jeszcze pani nie
zna… już znikam... – szepnął doktor.
Nagranie dokonane
przypadkowo w przestrzeni publicznej pewnej placówki ochrony zdrowia (która nie
wiadomo gdzie się zaczyna ani gdzie kończy, jak wykazały dywagacje związane z
zakazem palenia papierosów w tychże placówkach) przez świadczeniobiorcę usług
medycznych, zaopatrzonego w sprzęt niezbędny do odbycia wizyty w gabinecie lekarskim
jakim jest dziś dyktafon kieszonkowy, w który zaopatruje się świadczeniobiorca
idąc do swego świadczeniodawcy, bo nie po to go wykształcił za swoje podatki,
żeby pozbawić się przyjemności udokumentowania przebiegu wizyty. Za szumy,
trzaski i złą jakoś nagrania przepraszamy.
– Krowę doi się od cycków, a
nie od ogona – powiedział ekspert, o nazwisku znanym naszej redakcji.
– Czy słyszała pani tą
nowinę?
– Niee, ciekawe jak on na to
wpadł?
– Naukowo dowiódł, że nie od
ogona. Już pani opowiadam: miał dwie grupy krów – badaną i kontrolną, badaną
doił od cycków, a kontrolną od ogona.
– No i co mu wyszło?
– Od ogona wyszło, że...
hm... jak by tu pani powiedzieć... samo... hm... będąc starą lekarką nie używam
takich słów w pełnym brzmieniu.
– A od cycków samo mleko
UHT.
– Un Hyba Trochę za bystry
jest ten cały ekspert.
– Nie mówi się hyba, tylko
chyba.
– Taaak, chyba ma pani
rację.
– Z niego musi być wielki
uczony.
– Nie taki wielki jak ten
radziecki uczony Cyckow – co pierwszy zrobił taki sam eksperyment z krowami,
ale noga mu się troszkę podwinęła.
– Mówi się racica.
– Chyba macica?
– Nie macica tylko racica,
nie wiesz pani, to siedź cicho.
– Otóż, pani kochana, z
braku krów wstawił parę byków i w jednej takiej komisji, co wszystko sprawdza
wykryli fałszerstwo naukowe.
– Jak ta komisja nazywa się?
– Mogę pani powiedzieć, ale
tylko na ucho.
– A dlaczego na ucho, wolę
na UHT?
– Powiem na ucho, bo jestem
przed habilitacją, no i przed profesurą.
– A powie pani na głos nazwę
tej komisji, jak już będzie pani po profesurze?
– Nie powiem po profesurze,
bo wtedy będę tą komisją, albo zapomnę – jeszcze nie zdecydowałam się.
– Ależ pani jest cyniczna!
– Nie, dziecko, nie jestem
cyniczna, tylko praktyczna. Samo życie
– Samo dno, że ho-ho-ho.
@mimax2 / Krystyna Knypl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.