Powered By Blogger

poniedziałek, 4 czerwca 2018

5/06/2018. Rozdział 12: Pierwsza krajowa konferencja naukowa

Rozdział 12: Pierwsza krajowa konferencja naukowa

Wielu kolegów z oddziału, na którym odbywałam staż podyplomowy, wybierało się na kongres Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego w Łodzi w 1970 roku. Prawdopodobnie za namową bywałych w sferach naukowych starszych kolegów zdecydowałam się i ja ruszyć na podbój wielkiego świata kardiologii polskiej. 

Jak cię widzą, tak cię piszą, powiedziałam sobie i za całą stażową pensję czyli 1400 złotych nabyłam elegancką sukienkę z modnego wówczas dżerseju w kolorze granatowym z biało-czerwonym paskiem wokół szyi i rękawów.
Koszty ekspedycji powiększyły się o opłaty zjazdowe i przejazd pociągiem do Łodzi oraz noclegi w Grand Hotelu, wprawdzie w pokoju dzielonym z dwiema innymi koleżankami.


 Teatr Powszechny w Łodzi, w którym odbywał się kongres PTK

Źródło: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/3e/Ignacy_P%C5%82a%C5%BCewski%2C_Teatr_Powszechny_przy_ul._Obro%C5%84c%C3%B3w_Stalingradu_w_%C5%81odzi%2C_I-4715-6.jpg
Obrady odbywały się w Teatrze Powszechnym, niezbyt odległym od Grand Hotelu. Gorącym zjazdowym tematem były zasady funkcjonowania powstających wówczas oddziałów reanimacyjnych. Poszczególne ośrodki przedstawiały swoje wyniki leczenia zawałów serca, w owych latach były one niezbyt dobre.

             Moja piękna suknia z granatowego jerseyu

Drugim moim eleganckim strojem był kostiumik w kratę zakupiony w Modzie Polskiej w pawilonie przy ulicy Marszałkowskiej. Lubiłam go nosić w zestawieniu z granatową bluzką z golfem - dziś powiedzielibyśmy o takim stroju business casual.


                             Kostiumik z Mody Polskiej

Inne kreacje, która kupiłam w Modzie Polskiej to była sukienki - wizytowa z nieco grubszego jerseyu w kolorze bordowym, przetykana czarnymi supełkami oraz sukienka wieczorowa w dwu odcieniach fioletu ze złotą nitką - to były czasy...
Na obu zdjęciach widoczne są zegarki - pierwszy radziecki marki Zaria, drugi bardziej markowy - Omega. Tak opisałam moje zegarki na łamach powieści „Maść tygrysia”:
Zegarki... zawsze miała do nich słabość. Z pewnym wysiłkiem przypomniała sobie swój pierwszy zegarek. Był raczej mały, z białą tarczą ozdobioną złotym napisem. Litera zet w nazwie marki miała zamaszysty, długi ogon. Nosiła swój pierwszy zegarek, długo nie zwracając specjalnie uwagi na jego wygląd. Co kilka lat zmieniała jedynie skórzany pasek, który rozdwajał się na końcu.
Jedyny szwajcarski zegarek, jaki widziała w swoim młodym życiu, pochodził sprzed wojny i należał do matki. Podobno koperta była ze złota. Tarczę zdobiły mieniące się pod wpływem światła, naprzemiennie ułożone małe trójkąciki. Po wojnie zegarek niestety zepsuł się i nie można go było naprawić. Potrzebne były części z innej epoki.
Czasami kręciła wskazówkami starego zegarka do tyłu. Jednak epoka nie ulegała zmianie, a czas się nie cofał. Po okresie bezskutecznych eksperymentów z cofaniem wskazówek uznała, że zabawa jest nic niewarta i nie należy naprawiać starych zegarków.
Żyła czasem teraźniejszym. Najdłuższy odcinek przyszłości, jaki była w stanie ogarnąć wyobraźnią, nie przekraczał czterech tygodni. Dziś nie pamięta, na co bardziej czekała – na pensję czy na miesiączkę. A może ani na jedno, ani na drugie, bo oczekiwane dobra nadciągały na ogół bez większych zakłóceń.
Po kilku latach pracy stała się posiadaczką niewielkich oszczędności. W lipcowe popołudnie, wlokąc się główną ulicą opustoszałego miasta, odruchowo weszła do renomowanego sklepu jubilerskiego. Wnętrze było ciche i nieomal puste, a sprzedawca nie zakłócał wchodzącej osobie pierwszych chwil potrzebnych na rozejrzenie się.
W gablocie wyłożonej granatowym aksamitem, na centralnym miejscu leżał nieskończenie piękny zegarek z metalową bransoletą, która z pewnością nie rozdwajała się podczas noszenia. Przez długą chwilę nie mogła oderwać od niego wzroku. Nigdy do tej pory nie kupowała drogich rzeczy, nie miała nawet pojęcia, jak należy zacząć rozmowę ze sprzedawcą. Wreszcie starszy mężczyzna o starannej fryzurze, w garniturze z kamizelką, przerywając milczenie zapytał uprzejmie:
– Czy mogę pani służyć? – ta staromodna forma pytania, a nie powtarzana co chwila w wykoślawionej formie wersja „w czym mogę pani pomóc”, a przez to czyniąca z każdego osobę nie w pełni sprawną, zdaną na obowiązkową pomoc panienki z tipsami na paznokciach lub młodzieńca z nażelowaną czupryną, dodała jej odwagi. Ku własnemu zaskoczeniu wygłosiła trochę kokieteryjną kwestię:
– Proszę mnie zachęcić do kupna tego zegarka – powiedziała lekko zdenerwowana. Czekała na odpowiedź sprzedawcy z szybszym niż zwykle biciem serca.
- To jest bardzo dobry szwajcarski zegarek – sprzedawca powiedział tylko to jedno zdanie. Poczuła się do tego stopnia przekonana, że następnego dnia, pozbywając się wszystkich swoich oszczędności, kupiła ów bardzo dobry szwajcarski zegarek. Miał piękną, prostą linię, a każda jego część, która dawała się odłączyć, była oznaczona wygrawerowanym numerem katalogowym. Spoglądała na zegarek wielokrotnie każdego dnia, badając puls swoim pacjentom. Czyniła to przez kilka dziesięcioleci. Zegarek zawsze wydawał się jednakowo piękny, a każde spojrzenie upewniało ją w tym przekonaniu jeszcze bardziej. Nabrała nawyku zerkania na przegub każdej nowo poznanej osoby, ale spotkała zaledwie dwie z takim samym zegarkiem. Miała wrażenie, że należy do tajemnego klubu posiadaczy bardzo dobrych szwajcarskich zegarków. Po wielu latach użytkowania coś w zegarku pękło. Może jakaś najważniejsza sprężyna? Już wiedziała, że nie naprawia się starych zegarków. Nowe epoki nie miały części zamiennych do przedmiotów z czasów minionych. Odłożyła zegarek do kasetki z nieczęsto używanymi drobiazgami. Nie kupiła sobie nowego zegarka. Nieliczni pacjenci, których teraz badała, nie wymagali aż tak starannych obliczeń częstości pulsu,jak posiadacze częstoskurczów w liczbie dwustu uderzeń na minutę, których przyjmowała kiedyś na ostrych dyżurach. Zupełnie niespostrzeżenie wkroczyła w epokę zegarów na ścianie. Do tej pory ciche mieszkania z tykającymi zegarami kojarzyły się jej z wizytami w domach, które odwiedzała przed laty, pracując w pogotowiu. Mieszkania miały naftalinowy zapach, nadmiar staromodnych przedmiotów i często tykające głośno zegary. Czasem odnosiła wrażenie, że swoją wizytą zakłóca niespieszny rytm przez nie odmierzany. Czuła się nieswojo. Nie pasowała ze swym pośpiechem i starannie skrywanym niepokojem młodego lekarza do wnętrza, w którym czas upływał w ciszy, bez lęku, wręcz dostojnie, niekiedy tylko z bólem, do którego uśmierzenia bywała wzywana. Dokładała starań, by wniknąć w spokojny rytm otoczenia. Poddanie się temu rytmowi pozwalało przez chwilę odpocząć. Po dyżurze krytyczny moment zmęczenia przychodził zwykle około czwartej lub piątej po południu. Dziś też zasnęła o podobnej porze. Ocknęła się w stanie, który nie od razu pozwalał na rozpoznanie, z jaką rzeczywistością ma do czynienia.
– Czyżbym zasnęła podczas wizyty u pacjentki? – pomyślała. Po krótkiej chwili zorientowała się, że nie ma powodu do niepokoju. Mieszkanie nadal wypełniała cisza przerywana rytmicznym tykaniem. Nikt niczego od niej nie oczekiwał. Pomyślała, że lubi reklamowe zegary tak powszechne od jakiegoś czasu w nieomal wszystkich gabinetach lekarskich. Nie dlatego, że były podarowane przez przymilnych repów. Nie dlatego, że niektóre z nich miały nawet ładną linię, którą najbardziej lubiła w zegarach. Miały ciekawszą cechę.
Odmierzały czas na cudzych ostrych dyżurach.


               Mój ponadczasowo piękny zegarek Omega

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Diagnozowanie Nowego Wspaniałego Świata, odcinek pierwszy

  Krystyna Knypl Motto: Młodzi MYŚLĄ, że starzy są głupi, ale starzy WIEDZĄ, że młodzi są głupi. Agatha Christie , Morderstwo na ple...