Powered By Blogger

niedziela, 3 czerwca 2018

4/06/2018. Rozdział 3: Studia na Akademii Medycznej w Warszawie

Rozdział 3: Studia na Akademii Medycznej

Studiowałam w latach 1962 - 1968 na wydziale lekarskim Akademii Medycznej w Warszawie. Egzamin wstępny zdawałam na sali wykładowej Kliniki Dermatologicznej przy ul. Koszykowej. Dziekanat Akademii Medycznej mieścił się przy ulicy Filtrowej 30. Biegaliśmy tam zaliczyć poszczególne semestry i lata studiów.

Kto z dostojnej profesury owych lat pozostał na trwałe w mej pamięci? Spoglądam na kadrę pedagogiczną chronologicznie według studenckiego indeksu, ale też uzupełniam wiedzę przeglądając internet. Okazuje się, że wielu z moich nauczycieli medycyny to stypendyści Fundacji Rockefellera. Tradycja otrzymywania stypendium Rockefellera przez polskich lekarzy sięga początków niepodległości Polski. Informacji dostarcza także Ośrodek Karta na stronach którego są fotografie niektórych stypendystów. Fundacja Rockefellera zaprasza do kontaktu mailowego lub odwiedzenia archiwum w ramach grantu badawczego.

                               
                               Collegium Anatomicum

Niewątpliwie wielką estymą wśród studentów cieszył się prof. Witold Sylwanowicz, który na wykład z anatomii prawidłowej wkraczał z liczną świtą asystencką. Wszyscy mieli czyściutkie, wykrochmalone, szeleszczące białe fartuchy oraz czepki na głowach. Profesor W. Sylwanowicz podczas wykładu pięknie rysował na tablicy kolorowymi kredkami omawiane narządy. Były to czasy w których nie mieliśmy dostępu do kolorowych atlasów i takie wizualizacje pozwalały nam zrozumieć szczegóły anatomii. Naszym podstawowym podręcznikiem na I roku studiów była ponadczasowo słynna "Anatomia człowieka" A.Bochenka. Pierwszy tom i pierwsze kolokwium, które zdawaliśmy to była osteologia czyli nauka o kościach i stawach.

                                    Mój indeks

Nauki o budowie człowieka pobieraliśmy w sali wykładowej Collegium Anatomicum oraz na prosektorium. Z wielką przyjemnością obejrzałam po latach salę wykładową w kadrze filmu „Sztuka kochania


                  Sala wykładowa Collegium Anatomicum

Takie chusteczki na głowie nosiły studentki na ćwiczeniach z anatomii prawidłowej

                         Sala ćwiczenia z chemii ogólnej

W moim indeksie niewątpliwie wyróżnia się podpis profesora Witolda Sylwanowicza – nie dość, że jest na pierwszym miejscu, to jeszcze złożony zielonym atramentem! Może ten kolor sugerować dostatek dóbr doczesnych w wczesnym socjalizmie, a także przypomina znany dowcip żydowski.
Żyd wybiera się w odwiedziny do rodziny w Rosji i ustala, jak będzie relacjonował w listach swój pobyt. Wszyscy są świadomi działającej cenzury i potencjalnych konsekwencji pisania prawdy. Najmądrzejszy w rodzinie proponuje:
Pisz o wszystkim pozytywnie, a to, co będzie negatywne, opisz zielonym atramentem, ale też w tonacji pozytywnej. My będziemy wiedzieli, co jest źle, a ciebie i siebie nie narazimy na ewentualne przykrości. Odważny turysta pojechał odwiedzić krewnych. Po miesiącu nadchodzi list.
Droga Rodzino, wszystko jest tu wspaniałe! towarów dostatek, swobód obywatelskich też. Wszystko jest naprawdę super! całuję was, Abraham
PS. Tu nie ma zielonego atramentu!
Jedno jest pewne – w czasach mojej lekarskiej młodości w PRL wszystkiego było pod dostatkiem, nawet był zielony atrament! Podpis prof. Witolda Sylwanowicza tego dowodem.
Chemię ogólną wykładał prof. Piotr Wierzchowski, zwany przez studentów „Mułem”, słynął z nudnych wykładów – przez cały czas pisał na tablicy wzory chemiczne odwrócony do studentów tyłem.
Z innych osobistości warto wspomnieć prof. Witolda Kapuścińskiego, u którego zdawałam egzamin z fizyki po I roku. Egzamin przebiegał w spokojnej atmosferze, w pewnym momencie dostałam pasujące mi pytanie, nabrałam głęboko powietrza w płuca, aby na wydechu błysnąć moją fizyczną wiedzą, gdy… zapinka mojego stanika rozpięła się, dekoncentrując mnie dość poważnie. Jakoś zdołałam zapanować nad wszystkim i otrzymałam piątkę.

Po zajęciach wpadaliśmy na kawę do „Colorado” w Alejach Jerozolimskich. Podobno w owych latach było w Warszawie 160 kawiarni. Niewiele, teraz 160 jest na każdej dłuższej ulicy.
Drugi rok uchodził za ciężki głównie z powodu biochemii i egzaminu u prof. Ireny Mochnackiej, zwanej przez studentów „Rybeńką”. Nie mniejszą sławą cieszyła się fizjologia.
Ćwiczenia z tych przedmiotów stanowiły poważne wyzwanie! Na biochemii dostawaliśmy probówki z kolorowym płynem, w którym pływały różne kationy i aniony. Dolewając różnych innych płynów, musieliśmy wykryć, co w tych cholernych probówkach jest... Zawsze musiałam korzystać ze znanego wszystkim studentom owych lat wsparcia osoby przygotowującej te mikstury. Na czym ono polegało? Kto wtedy nie studiował, ten się nie dowie. 

Z kolei na fizjologii musieliśmy obcować z żabami, może nawet je uśmiercać! Po latach dowiaduję się ciekawych informacji o profesurze fizjologicznej – kontakty z nauką na całym świecie! W ówczesnych latach trudno to było zgadnąć.
Po drugim roku najpoważniejszym egzaminem była oczywiście anatomia prawidłowa. Poszła mi dobrze, inne przedmioty też. Najsłabiej biochemia – no ale zdana za pierwszym podejściem! Wiele osób miało problemy z tym przedmiotem.

Zapamiętaliśmy także prof. Kazimierza Ostrowskiego z histologii, miłośnika sportów różnych, w tym podobno skoku przez katedrę w celu odbycia wykładu dla studentów.
Trzeci rok studiów uchodził za nieco łatwiejszy, zaczynały się przedmioty kliniczne. Pierwsze zajęcia z interny miałam w III Klinice Chorób Wewnętrznych u dr Reginy Hintz. Kontynuowaliśmy także naukę przedmiotów teoretycznych: anatomii patologicznej, mikrobiologii lekarskiej oraz patofizjologii. 

W katedrze anatomii patologicznej była zmiana – przyszedł prof. Janusz Groniowski, który zrobił na nas również spore wrażenie. Pod koniec roku akademickiego zachorował i przysłał do naszego kursu list, który kończył się słowami „Wasz Groniowski”. Byliśmy zachwyceni! To był pierwszy profesor, który oświadczył publicznie, że jest nasz! Chyba przez jakiś czas mieszkał na terenie zakładu po przeprowadzce z innego miasta. Zdawałam u niego egzamin – dostrzegłam, że ma jakiś problem z żyłami w kończynie dolnej, bo profesorska kończyna spoczywała na kanapie, ułożona wyżej.

Prof. Jan Walawski przeszedł w tym czasie na emeryturę, ale zaglądał do zakładu. Był niewysokiego wzrostu. Jeden z niesfornych asystentów dokonał modyfikacji katedry, z której profesor wygłaszał wykłady i podobno nie było go zbyt dobrze widać w wyniku tej przeróbki. Niesforny asystent, posiadacz czerwonego dyplomu, poszedł szukać szczęścia na chirurgii, ale tam też kariery nie zrobił. Czerwony dyplom nie był przepustką do sukcesów przez całe życie...


Gmach medycyny sądowej, w którym odbywały się wykłady z wojska

Chwili wytchnienia dostarczały studentom zajęcia z wojska. Wykłady odbywały się w gmachu medycyny sądowej. Konieczna była obecność, inne aktywności nie były wymagane. Pamiętam wykładowcę chirurgii wojskowej w randze pułkownika, o pseudonimie „Krępulec”. Pan pułkownik tak nazywał opaskę uciskową i stąd pochodził jego nick, jak to byśmy dzisiaj powiedzieli. Studenci szeptali między sobą na wykładach, a pułkownik ciągnął monotonnym głosem: Jeżeli żołnierz na polu walki straci przytomność, należy z osobistego zestawu opatrunkowego wyjąć agrafkę i przypiąć mu język do munduru, co chętnie bym uczynił każdemu słuchaczowi moich wykładów. Wyrafinowana wyobraźnia musiała cechować pana pułkownika!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Diagnozowanie Nowego Wspaniałego Świata, odcinek pierwszy

  Krystyna Knypl Motto: Młodzi MYŚLĄ, że starzy są głupi, ale starzy WIEDZĄ, że młodzi są głupi. Agatha Christie , Morderstwo na ple...