Powered By Blogger

poniedziałek, 4 czerwca 2018

4/06/2018. Rozdział 6: odbiór dyplomu lekarza

Rozdział 6: odbiór dyplomu lekarza (wersja zbeletryzowana)


Klinika Psychiatryczna przy ul.Nowowiejskiej, w której zdawałam ostatni egzamin 29 lutego 1968 roku


Będę leczyć ludzi! Jak to się właściwie robi??? – zapytywała samą siebie, bo przecież nie mogła nikomu innemu zadawać takich pytań. – Muszę koniecznie dowiedzieć się, jak to się robi, tylko od kogo??? Niby na wykładach profesorowie mówili, że naparstnicę daje się w niewydolności krążenia – ale kiedy? komu? jak długo??? Odpowiedzi na tak szczegółowe pytania niestety nie padały na wykładach ani nie było ich w książkach.
Wiedziała tylko jedno – aby leczyć, musi odebrać dyplom lekarza i na tym postanowiła chwilowo się skupić. Rozwiązanie innych egzystencjalnych i intelektualnych dylematów musiało poczekać na swój odpowiedni czas.

                                 Mój dyplom lekarza

Odbierających dyplom lekarza było trochę ponad setkę. Część stanowili maruderzy z poprzedniego sezonu, część przodownicy pracy z trwającego roku akademickiego.
Dziekan będący jednocześnie chirurgiem nie lubił tracić czasu na aktywności niezakończone opisem przeprowadzonego zabiegu, dlatego odbiór dyplomów zawsze wyznaczał na środę, tradycyjny dzień nieoperacyjny.
Zejdzie mi pewnie ze dwie godziny na tych uściskach i uśmiechach – pomyślał, wysiadając z taksówki przy Klubie Medyków.
–Dzieńdobrypaniedziekanie, dzieńdobrypaniedziekanie – szemrały szeregi elegancko wystrojonych, świeżo upieczonych absolwentów Wydziału Lekarskiego. Rodziców, ciotek i rodzeństwa nie było wiele w gronie oczekujących na uroczystość. W końcu to środek dnia!
Wszyscy budowali lepszą przyszłość Sarmalandzkiej Republiki Ludowej.
Poza tym burżuazyjne zwyczaje bywania rodzin absolwentów na odbieraniu dyplomów ukończenia wyższej uczelni nie były w modzie.
Tuż przed jedenastą wszyscy przeszli do sali balowej i zasiedli po obu jej stronach, zostawiając wolny pas pośrodku, aby dostojna profesura mogła bez przeszkód przejść do sceny.
Pochód otwierał dziekan Zbigniew Przekora, za nim podążało dwóch prodziekanów i pan Jan, szef dziekańskiego sekretariatu z dyplomami ułożonymi w dwóch rzędach na tacy przykrytej zielonym suknem.
Dostojna profesura wkroczyła na scenę i zasiadła w fotelach. Próżni strojnisie poprawili akademickie sukienki i ładnie ułożyli fałdy. Dziekan Przekora skinął na pana Jana, który z kolei dał znak dyrygentce chóru akademickiego. Pani Emilia uniosła ręce ku górze i z impetem wprawiła je w ruch.
Odśpiewano po łacinie okolicznościową pieśń akademicką i przystąpiono do słownej części ceremonii.
Dziekan wygłosił przemówienie, które jak zwykle na taką okazję miał przygotowane, będące swobodnym streszczeniem przyrzeczenia lekarskiego. W ostatniej chwili zdecydował się dodać coś osobistego.
– Jesteście ostatnią grupą absolwentów, której wręczam dyplomy. Od nowego roku akademickiego przechodzę na emeryturę. Właśnie uświadomiłem sobie, że wy przejdziecie na emeryturę już w dwudziestym pierwszym wieku. Co za perspektywa! Tyle lat pięknej pracy przed wami! Ale jeszcze nie jesteście lekarzami, dopóki nie złożycie przyrzeczenia. Proszę wszystkich o powstanie, a absolwentów odbierających dziś dyplomy o podniesienie prawej ręki ku górze i powtarzanie za mną:
– Przyjmując z czcią i głęboką wdzięcznością nadany mi stopień lekarza... – absolwenci z nieco ściśniętymi wzruszeniem gardłami powtórzyli pierwsze zdanie za dziekanem. Potem drugie, trzecie, kolejne…
– Przysięgamy to uroczyście! – tonacja była w tym momencie już zupełnie dźwięczna.

 Moje przyrzeczenie lekarskie ( pieczątka z nazwiskiem panieńskim)


– Teraz, skoro jesteście już pełnoprawnymi lekarzami, przystępujemy do wręczenia dyplomów.
Wywołani po nazwisku wchodzili schodkami na podwyższenie. Dziekan wręczał dyplom i podawał do uściśnięcia dłoń ubraną w rękawiczkę.
– Matylda Przekora – dziekan jakby nieco głośniej wymówił nazwisko i dodał, objaśniając zgromadzonym: – Z Matyldą już wiemy, że nie jesteśmy spokrewnieni, ustaliliśmy to, gdy zdawała u mnie egzamin z chirurgii. Ale państwo jeszcze tego nie wiedzą. Ale ponieważ i tak nikt w to nie uwierzy, skazani jesteśmy na wzajemne popieranie się. Matyldo, gratuluję dyplomu. Mam nadzieję, że zostaniesz na uczelni.
– Takjestpaniedziekanie – wymamrotała Matylda półprzytomna z wrażenia, że publicznie zostało skomentowane jej nazwisko, jednobrzmiące z nazwiskiem dziekana Przekory. Odebrała podany dyplom i uścisnęła dziekańską dłoń przyobleczoną w czarną rękawiczkę. Nie była przyjemna w dotyku. Materiał rękawiczki był chropawy, gryzący, sztuczny.
Trzymając dyplom, całą uwagę skupiła na tym, aby bez upadku zejść z chybotliwych schodków dostawionych do sceny. Uff, udało się!
Usiadła obok koleżanki z grupy studenckiej i zajęła się oglądaniem dyplomu. Był taki sobie. Granatowe płótno lichej jakości, wytłoczony napis w kolorze złotym wydawał się jakiś obcy i jakby jej niedotyczący.
Jestemlekarzem, jestemlekarzem, jestemlekarzem – powtórzyła sobie kilkakrotnie, aby w końcu w to uwierzyć. – Muszęiśćdopracy, muszęiśćdopracy, muszęiśćdopracy – pomyślała.
Uroczystość dobiegła końca. Zgromadzeni niespiesznie opuszczali salę balową Klubu Medyków. Matylda schodziła po wyślizganych schodach z pierwszego piętra, oszołomiona perspektywą udania się do pracy.
Boże, czy to znaczy, że już nigdy nie będę miała wakacji??? Nigdy nie wyjadę na wakacje??? – chciało się jej płakać, wyć, uciec na koniec świata. Przyspieszyła kroku, by czym prędzej wyjść na świeże powietrze. Nagle wyrżnęła czołem w ramę otwartego okna, wystającego na schody między salą balową a holem. Pogrążona w rozpaczy z powodu nieodwracalnej utraty wakacji mogłaby zderzyć się nawet ze statkiem. Też by go nie zauważyła. Nawet nie poczuła uderzenia, cała zatopiona w egzystencjalnym bólu brakuwakacji, brakuwakacji, brakuwakacji. Nic nie mogłoby jej bardziej zdołować.

Ważnym wydarzeniem w życiu po odebraniu dyplomu było wyrobienie pieczątki lekarskiej . Zlecenie takie złożyłam w znanej firmie Bazarnik, która mieściła się przy Nowym Świecie. 

Po 50 latach postanowiłam wyrobić nową pieczątkę w której zawarte będą moje wszystkie specjalizacji i tytuły naukowe - można powiedzieć Złotą Pieczątkę. Okazało się, że firma przeniosła się z Nowego Światu do centrum LIM w Alejach Jerozolimskich 65/79. W bardzo eleganckim salonie z super profesjonalną obsługą zamówiłam więc Złotą Pieczątkę, traktując to zamówienie jako element obchodów mojej rocznicy. Po odebraniu pieczątki młody lekarz przez kilka dni stempluje wszystko dookoła i napawa się jej treścią. Po 50 latach jest podobnie : )



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Diagnozowanie Nowego Wspaniałego Świata, odcinek pierwszy

  Krystyna Knypl Motto: Młodzi MYŚLĄ, że starzy są głupi, ale starzy WIEDZĄ, że młodzi są głupi. Agatha Christie , Morderstwo na ple...