Powered By Blogger

piątek, 2 listopada 2018

2/11/2018. Rozdział 35: kierunek Ameryka Południowa (2008)

Rozdział 35: kierunek Ameryka Południowa

Poznawszy uroki bywania w charakterze dziennikarza freelancera w Stanach Zjednoczonych oraz Europie, postanowiłam spróbować sił jako dziennikarz akredytowany w Ameryce Południowej. 

                                         Moja badge'a

Mój poprzedni pobyt w Brazylii miał charakter naukowo - lekarski. Dość częstym wymogiem wobec dziennikarzy jest posiadanie zlecenia na wyjazd, czyli tzw. letter of assignement. Zdecydowałam napisać sama list następującej treści, w końcu byłam freelancerem! 

Na lotnisku Okęcie przed wylotem do Buenos Aires

To whom it may concern:
I am kindly asking you to register me as a journalist at The World Congress of Cardiology, Buenos Aires, Argentina, 2008.
I am a freelance medical journalist from Poland, well-recognized by the readers at national level, working for different editors. In the past I had the honour to be accredited at the congresses of American Heart Association (2005, 2007), American Society of Hypertension (2005), International Society for the Study of Women Sexual Health (2007) and also at the European Parliament (2008) and many other. Detailed information about my position and professional accomplishments is available on my website .
I work as a regular collaborator for different editors. I wish to declare that after the congress I shall prepare articles about World Congress of Cardiology and shall submit them to my publishers. I would greatly appreciate a prompt response regarding my accreditation – receiving a confirmation is essential for starting journey preparations. Booking a flight early enough will enable me to rationalize the costs, which as a freelancer I cover myself.


                 Mój dyplom uczestnictwa w kongresie

Jasne wyłożenie wszystkich argumentów zostało docenione i otrzymałam zaproszenie na kongres jako dziennikarz, co wiązało się z zwolnieniem z opłaty zjazdowej. Przygotowania do wyjazdu trwały około pół roku.
Rozmyślałam nad biletem, hotelami w Buenos Aires oraz Puerto Iguazu oraz transportem na lotnisko. Założyłam, że po długiej podroży z Europy powinnam zatrzymać się w przyzwoitym hotelu, tym bardziej że pierwsza konferencja prasowa była tuż po przyjeździe.


Wybór padł na hotel Ibis. Na lotnisku czekałam dłuższą chwilę na bagaż. Pani, która poszukiwała mojej walizki, była niezwykle wesołą osobą. – Jak się nazywasz? – zapytała cała w uśmiechach.


                         Miejsce obrad i logo kongresu

Knypl? Po czym zawołała przez radiotelefon do pomocnika: Kilo - Natalia - Yolanda - Pandora - Lola. Nikt nigdy wcześniej i nigdy potem nie literował tak mojego nazwiska. Te wszystkie Key - En - Łaj - Pi - El
są fatalne brzmieniowo. Może lepiej wygląda literowanie mojego nazwiska wg standardów NATO. Brzmiałoby ono tak: Kilo - November - Yankee - Papa - Lima. Odebrałam walizkę i prosto z lotniska pojechałam do centrum kongresowego. Mimo iż byłam po długim locie, udało mi się zachować rewolucyjną czujność wobec kierowcy, który usiłował wysadzić mnie w jakichś dwóch dowolnie przez niego wybranych miejscach 8-milionowego Buenos Aires! Po drugiej próbie wręczyłam mu wydrukowaną z internetu fotografię centrum kongresowego i w końcu jakoś tam trafiliśmy. Obrady kongresowe były rozrzucone po wielu salach i nie różniły się szczególnie od europejskich. Podobnie część wystawowa miała międzynarodowy charakter. Zaliczywszy konferencję, pojechałam taksówką o hotelu Ibis, a po drodze jeszcze zetknęłam się z hałaśliwą demonstracją upasionych związkowców, którzy widocznie pomyśleli, że mogę być właściwą adresatką ich skarg.


                                    Wodospady Iguazu

Po zamknięciu obrad World Congress of Cardiology wzorem wielu uczestników postanowiłam polecieć do Puerto Iguazu, aby zobaczyć słynne wodospady. Lot z Buenos Aires i przejazd taksówką z lotniska odbyły się gładko. Na kwaterę w Puerto Iguazu wybrałam hostel Residencial Uno. Cena noclegu wynosiła 45 dol. za pokój typu „ensuite”, co w żargonie hotelowym oznacza lokum z prywatną łazienką. Na apartament w słynnym hotelu położonym na terenie Iguazu National Park nie było mnie stać. Doba w nim kosztuje prawie 600 dol.!


                          Mój pokój w Puerto Iguazu

W hostelu przywitał mnie wesoły właściciel w rozciągniętym t-shircie i grzebiąc w stercie papierów, odnalazł moją rezerwację, po czym podśpiewując pod nosem zaprowadził mnie do parterowego pawilonu, gdzie mieściły się apartamenty prywatne. 
Mój apartament miał ciekawie zacienione okna, dawał schronienie przed upalnym argentyńskim słońcem, umeblowany skromnie – łóżko, taboret, obowiązkowy telewizor, no i łazienka. Pokój był w zasadzie czysty. Łazienka hmm... niekoniecznie sterylna, no cóż… bywa.



                Słynny prysznic w błyskami elektryczności

Pierwszej nocy usnęłam szybko, ale jak to zwykle mam na drugiej półkuli, obudziłam się koło 2.30. Za oknami rozciągała się perfekcyjna ciemność, gdzieś w oddali szczekały argentyńskie psy. Co ja tu robię? Jak wrócę do domu? Co mnie tu przygnało? – pomyślałam, z lekka szczękając zębami. Starałam się znaleźć odpowiedź na te podstawowe pytania, siedząc w małym argentyńskim miasteczku w dość obskurnym hotelu, wiele tysięcy kilometrów od domu i rodziny, ale nic rozsądnego nie przychodziło mi do głowy. Mój przewód pokarmowy w następstwie roztrząsania tych trudnych egzystencjalnych problemów dostał lekkiej nadczynności. Pognałam więc do łazienki. Oczywiście woda w rezerwuarze WC była w objętości nie więcej niż jednej szklanki. Trzeba więc nabrać wody spod prysznica. Wszystko odbywało się w ciemności, bo postanowiłam przez cały pobyt nie zapalać światła, żeby nie wabić komarów. Informacje o ewentualności spotkania malarycznego komara na tym terenie nie były jednoznaczne.


                     Moja łazienka nie była sterylna...

W ciemnościach podeszłam do prysznica, po chwili odnalazłam kran i odkręciłam go. Na górze przy prysznicu coś złowieszczo błysnęło. Zamknęłam wodę i otworzyłam ją jeszcze raz. Błysk się powtórzył.

                                    Moja łazienka
Spanikowana totalnie pomyślałam sobie: no tak, zaraz mnie prąd porazi pod tym prysznicem i tak skończy się moja brawurowa wyprawa na koniec świata.
Wróciłam do pokoju i włączyłam internet. W Polsce było już rano, więc zadzwoniłam przez Skype do męża. Chwilę porozmawialiśmy i strach minął. Usnęłam.
Rano wykonałam kolejną próbę biologiczną z użyciem prysznica – uszłam z życiem! Uff! A więc można używać tego prysznica bez natychmiastowego doznania porażenia prądem! Co za ulga!
Otworzyłam drzwi, aby opuścić pomieszczenie z niebezpiecznymi urządzeniami elektrycznymi, ale to był początek tego, co na mnie czyhało... Pod drzwiami mojego pokoju leżał kilkucentymetrowy, dorodny owad, nawet nie wiem jak się nazywał. Jedna wielka ohyda!

Na szczęście owad wyglądał na padniętego… no i nie był podłączony do prądu! 

Jak przystało na rasowego podróżnika i fotografa, postanowiłam uwiecznić jego wizerunek, no i… ignorować go.
Lot powrotny miałam dopiero za dwa dni. Nie było innego wyjścia, wszystko trzeba zaakceptować. Po nocach pełnych wrażeń i kontaktu z egzotycznymi prysznicami elektrycznymi spacerowałam uliczkami klimatycznego Puerto Iguazu, fotografowałam i zastanawiałam się, czy może lepiej byłoby wybrać jakiś elegantszy hotel lub inny hostel, ale jednak nie zdecydowałam się na demonstracyjną przeprowadzką.

Do wodospadów pojechałam w pojedynkę. Na dworcu autobusowym kupiłam bilet do Cataratas, czyli wodospadów właśnie, i po kilkudziesięciu minutach podroży po dość pustych drogach byłam na miejscu. Cały zwiedzany teren ma status parku narodowego i obowiązują bilety – o wiele droższe dla turystów zagranicznych niż dla Argentyńczyków. Po kupieniu biletu wchodzi się na ogrodzony teren i rozpoczyna się wędrówka do wielkiej wody. Początkowo drogą wykładaną płytami chodnikowymi przez zalesiony teren, przy której to drodze stoi tabliczka informująca, że można spotkać się z niebezpiecznymi zwierzętami. Napędziła mi ona nielichego stracha. Ale wszystko dobrze się potoczyło – widocznie dzikie zwierzęta miały tego dnia co innego na obiad. 

Po około półgodzinnym przedzieraniu się przez teren potencjalnie niebezpieczny dochodzi się do kolejki, która wiezie turystów w pobliże wodospadów. Dalsza droga odbywa się pomostami wzniesionymi ponad rożnymi odgałęzieniami wodnymi, w których rzucają się w oczy pływające gady. Po kolejnych 30 minutach marszu zaczyna się czuć w powietrzu mgiełkę i słychać narastający szum wody. Aż wreszcie dochodzimy do samych wodospadów.

Odwiedziłam też w 2008 roku Berlin, Barcelonę ( konferencja Euroscience Open Forum).
Oglądając telewizyjne relacje o huraganie Katrina podczas pobytu w Thomaston nie sądziłam, że wkrótce zawitam do New Orleans do którego wybrałam się 7 listopada 2008 roku.
W New Orleans mieszkałam na 315 Magazine Street w hotelu Country Inn and Suites. O Nowym Orleanie w powieści „Pocałunek uzależnienia” pisałam tak:

Wiadomo było nie od dziś, że wypad jesienią do Nowego Orleanu dobrze wpływa na kondycję każdego badacza, niezależnie od specjalności. Niespieszny spacer stylowymi uliczkami French Market, słuchanie boskiego nowoorleańskiego jazzu, sączącego się z głośników nieomal każdego baru i kafejki, zatrzymywanie wzroku na setkach gadżetów w fioletowym kolorze, nierozerwalnie związanym z tym miastem, czy wreszcie sympatyczny dźwiękowej słynnego dokumentu Hurricane on the Bayou oraz solówkach skrzypcowych Amandy Shaw, co pozwalało im na utrzymanie równie wysokiego poziomu notowań w towarzystwie.
Lunch na świeżym powietrzu z pikantnym gumbo jako daniem głównym – było tym, czego badacze medyczni potrzebowali w stopniu nie mniejszym niż tlenu. Jakże wysoko plasował się badacz w sferach intelektualnych i towarzyskich, jeżeli potrafił wymienić co najmniej kilka przepisów na gumbo! Umiejętność dyskutowania o tym, czy w kociołku z gumbo powinny dominować kraby, ryby czy raczej krewetki – ale w żadnym wypadku ich odmiany koktajlowe czy królewskie! – utrzymywała badacza na odpowiednim poziomie towarzyskim, za którym szedł poziom naukowy i w prostej pochodnej biznesowy! Znajomość zagadnienia, czy Mandragora officinarum jest niezbędnym ziołem do dobrego przyprawienia gumbo była nie mniej ważna, niż znajomość ostatnich wytycznych na każdy temat, od diagnozowania nadciśnienia poczynając, po skuteczne wsiadanie do autobusu kongresowego w godzinach szczytu, z updatem dla każdego przystanku na całej trasie kończąc.

Podczas kongresu w New Orleans po raz pierwszy i jak do tej pory jedyny zetknęłam się z autoryzacją sprzętu fotograficznego posiadanego przez dziennikarza.
Na kongresie American Heart Association w New Orelans był nie spotykany na innych kongresach punkt regulaminu dla dziennikarzy – obowiązywała nie tylko akredytacja dziennikarza, ale także autoryzacja jego sprzętu fotograficznego.
Podczas jednej z dłuższych podróży za ocean na pokładzie samoloty napisałam:

Nadałam wielką walizkę na taśmę,
aby umknąć z pułapki codzienności,
i horyzont oswajam z zapałem.
Płynnie odrywam się od ziemi
dzięki boskiemu prawu fizyki,
że na ciężar ludzkich doświadczeń
nie działa ziemskie przyciąganie.
Każdą mą podroż pobłogosław, Panie…

W 2008 roku napisałam 10 artykułów do Kardioprofilu, Gazety Lekarskiej oraz rozdział do książki „Choroba wieńcowa u kobiet”.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Diagnozowanie Nowego Wspaniałego Świata, odcinek pierwszy

  Krystyna Knypl Motto: Młodzi MYŚLĄ, że starzy są głupi, ale starzy WIEDZĄ, że młodzi są głupi. Agatha Christie , Morderstwo na ple...