Krystyna Knypl
Granice pomiędzy poszczególnymi państwami od zawsze były sprawą umowną. Ich przebieg zmieniał się na przestrzeni wieków w zależności od zaborczych działań silniejszych sąsiadów lub podpisanych traktatów po zakończonych wojnach. Do negocjacyjnych stołów zasiadali wówczas specjalni pełnomocnicy zwycięzców i wodząc palcem po mapie, wytyczali, gdzie kończy się jedna, a gdzie zaczyna druga kraina.
W pewnym momencie zauważono, że takie militarne ustalanie granic wymaga zbyt dużych wysiłków, a także poważnych nakładów finansowych. Zaczęto więc zastanawiać się nad innymi, tańszymi sposobami panowania nad ludźmi. Poszukiwania długi czas nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Zaczęto nawet mówić o Nowym Wspaniałym Świecie bez wojen, agresji i najazdów. Naturalna kolej wszystkich życiowych procesów wymaga jednak nieustannego łączenia się i podziałów, w wyniku czego powstają nowe byty i struktury.
Był nim na przykład Związek Samodzielnych Republik Realandzkich (ZSRR), ale kreacja ta wystarczyła tylko na jakiś czas. Konieczne były dalsze nowe podziały. Zgodnie z odwiecznym prawem natury świat podzielił się na dwie dotychczas nieznane krainy – Realandię i Wirtualandię. Początkowo granice między nimi występowały jedynie czasowo, były dyskretne, wręcz prawie niezauważalne. Podział ten, choć początkowo nie przez każdego rozumiany, stale się pogłębiał.
Ekspansja Wirtualandii była na tyle atrakcyjna i do tej pory niespotykana, że ulegał jej prawie każdy mieszkaniec Realandii. Dlaczego tak się działo? Głowili się nad tym zagadnieniem najwięksi mędrcy i najznamienitsi uczeni, ale wnioski płynące z rozmyślań były raczej skromne.
Wszystko działo się po raz pierwszy w historii ludzkości i to, co do tej pory wiedziano o najróżniejszych podziałach, nie miało w tym wypadku żadnego zastosowania. Jedyna reguła, którą dało się zauważyć, była taka, że przeważał kierunek przemieszczania się mieszkańców z Realandii do Wirtualandii. Gdyby szukać pierwowzorów, to może dałoby się wyprowadzić pewną analogię do kierunku przemieszczania się ludzi z krajów bez perspektyw do miejsc dających nadzieję na lepszą przyszłość.
Życie w Realandii od pewnego czasu stało się wprost niemożliwe do zaakceptowania przez każdego, kto miał choć odrobinę instynktu samozachowawczego. Między ludźmi narastała agresja słowna, we wszystkich dziedzinach życia panował chaos i beznadzieja. Pieniądze znikały z rynku, szalały kursy wszystkich akcji i walut. Wahaniom nie oparł się tajemniczy newcoin wirtualandzki. Szeptano, że może on nawet zagrozić realowi ameerlandzkiemu i innym znanym na rynkach finansowych realom.
W każdym zakątku poszczególnych prowincji Realandii trwały żmudne starania, aby zgarnąć jak najwięcej dla siebie, schować zagrabione pieniądze na czarną godzinę i z nikim się nie podzielić. Pesymiści codziennie wieszczyli rychłe nadejście owej czarnej godziny, ale nikt nie wiedział, kiedy ona tak w istocie wybije. Jutro, pojutrze, za tydzień, za miesiąc, a może zgoła za rok? Każdy termin był w równiej mierze realny, co nieprawdziwy.
Ciąg dalszy jest pod linkiem
Gorączka złota 1.0, 2011/2013
@mimax2 / Krystyna Knypl