Był pamiętny rok 2023. Poeci pisali wiersze o tym co przeżyli, czego się spodziewają w nadchodzących latach...
Poetki
też nie chciały być gorsze, zwłaszcza, że wszelkiego rodzaju feminatywy
były w modzie. Wzorem był dla nich Wieszcz Adam. W związku z szeroko
promowaną równością płci Matylda postanowiła zostać Wieszczynią, a co!
Skoro byli wieszczowie, to kobietom też coś w branży wieszczenia
należało się! Napisała wiersz Pan Wiruseusz, wzorując się na Wieszczu.
Perspektywa tego co czekało ludzi
u kresu pandemii była jedną wielką niewiadomą. Wspomnienia tego co
minęło dodawały pewnego romantyzmu szarym dniom codziennym.
W radiu Pandemia 24 rozlegała się stara piosenka z nowymi słowami
Co nam zostało z tych lat? Chciwości pierwszej?
Nikt nie jest dla nas już brat, nie mówi wierszem.
Jest proza licznych złych dni i morze top głupoty
Śmieją się z niej nocą i dniem nawet wszystkie koty.
Koty nie mogły nadziwić się ludzkiej głupocie, przestały już nawet siadać na płocie...
Niektórzy
mieszkańcy Pandemlandzkiej Republiki Ludowej protestowali, organizowali
się w grupy opozycyjne, ale ich zasięg wpływów był niestety niewielki.
Zdrowe
złudzeni z dostawą do domu, dla wybrednych złudzenie w 100% naturalne
poprzez media społecznościowe był ofertą tak powszechną i masową, że
szanse po powrót do starego świata był praktycznie niemożliwy.
Niemożliwy? Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie co w nadchodzącej przyszłości się stanie.
Propagowano
wizję Nowego Wspaniałego Świata (NWŚ) różnymi metodami. Stary Paskudny
Świat (SPŚ) kurczył się w oczach, wystarczyło spojrzeć na coraz mniejsze
jego rozmiary i powoli tonące pod wodami mórz i oceanów kontynenty
pełne starców nie przynoszących dochodów, a jedynie pożerających
pieniężne zasoby publiczne.
Branża
Big Pharma oraz Big Vaccine starała się dotrzymywać kroku mutacjom
wirusów produkując kolejne edycje szczepionek. Produkcja tabletek oraz
innych leków była tysiące razy mniej opłacalna w porównaniu z produkcją
szczepionek na kolejne mutacje wirusów. Właściwie Global Big Pharma
& Big Vaccine (BP&BV) rządziła światem. Na każdego polityka
zgromadzono taką ilość wrażliwych danych, często mocno kłopotliwych, że
siedzieli oni potulnie jak myszki pod miotłą.
Zasadą, która rządziła światem w dobie pandemializmu było "masz e-kwity, masz władzę".
Smartfony, bez których nie wyobrażano sobie życia w epoce pandemializmu
śledziły wszystko - od miejsc, w których bywała dana osoba po dobową
ilość wypuszczanych bąków przez dolny odcinek przewodu pokarmowego.
Wprowadzono limity bąkowania. Każdy kto przekroczył dozwolony limit
puszczania bąków był publicznie nazywany Szkodliwym Śmierdzielem. Media kolorowe prześcigały się w sensacyjnych opisach okoliczności, w których politycy puszczali nadmiarowe bąki. Wprowadzono do świadomosci obywateli na wzór bumelanta z epoki socjalizmu, nową szkodliwą społecznie postać, która nazwano Bąkelantem
Z takim wizerunkiem żaden polityki nie miał jakichkolwiek szans na
uznanie wśród zmanipulowanych mas wyborczych. Poza terminem ślad węglowy
lansowano termin ślad bąkowy. W publicznych miejscach ustawiono banery z hasłem:
Duży bąkowy ślad psuje Nowy Społeczny Ład
Nikt nie
chciał być śmierdzącym dywersantem! Zmieniano też strategie promocji
kolejnych edycji szczepionek przeciwwirusowych.Do starszego pokolenia,
które pamiętało czasy gdy Siedziało (się) jak w kino, na dachu przy kominie, a może jeszcze wyżej niż ten dach, skierowano znaną piosenkę w nowej aranżacji:
Dziewięć
edycji szczepionki jakoś upchnięto pomiędzy różne grupy - a to
cukrzyków, a to parkinsoników albo górników, a nawet wśród
antypandemików. Jedną z kolejnych akcji propagandowych skierowano do
seniorów. Początkowo haczyło, ale nieoczekiwanie jakiś niesforny 95
letni starzec w Sanatorium Miłości zaczął rozpowszechniać fake newsa, że szczepionka powoduje u mężczyzn niepełnosprawność seksualną.
Tego
jeszcze brakowało, żeby w Sanatorium Miłości nie można było uprawiać
miłości! Starcy zaczęli odmawiać szczepień, co więcej zamówili
u grafików plakaty i rozkleili je we wszystkich salach jadalnych.
Cóż robić? Podczas narady w sztabie
kryzysowym zdecydowano polecieć starcom po urodzie, w nadziei, że osłabi
to ich seksualną atrakcyjność u seniorek.
Niestety
słabo to działało na seniorki, które ceniły wolność poniżej pasa
u swoich facetów bardziej, niż stan i kolor owłosienia tu i ówdzie,
zwłaszcza ówdzie. Pierwsze dwie dawki jakoś upchnięto na wcisk.
Kontrolowano gazety papierowe, popularne wśród seniorów, media
społecznościowe, których seniorzy z czasem się nauczyli, głównie dzięki
portalowi randkowemu dla pokolenia 65 (+) " Babcie & Dziadki. Seks bez Wpadki". No i gadaj tu z takimi!
Deską ratunku okazały się być ptaki. Padł pomysł aby rozpropagować koncepcję pandemiiCovidu ptasiego, analogicznie do znanej ptasiej grypy. Opracowano spektakularny model graficzny białka kolca ptasiej covidozy.
Białko kolca wirusa PTAK- CoV-2
Pierwsze dwie serie szczepionek
przeciwko PTAK-CoV-2 jakoś się rozeszły z pewnym zainteresowaniem ze
strony posiadaczy wszelkiego rodzaju ptactwa.
Niestety od trzeciej zaczęły się
schody. Ptactwo zaczęło ćwierkać między sobą, że to są jakieś spady
z pańskiego / ludzkiego stołu i zaczął się totalny ptasi odlot antycovidowy, między tymi osobnikami z bądź co bądź ptasimi możdżkami!!!
Powrócono więc do prób szczepienia
ludzi, blokowano niezaszczepionym dostęp do różnych miejsc, wzorując się
na historycznych pretekstach dyscyplinujących niepokornych bywalców
miejsc publicznych.
Było trudno wszystkim - ludziom, ptakom i zwierzętom.
W promieniach
styczniowego słońca jaśniał kolejny dzień pandemicznej zimy. Matylda
Przekora była przekonana, że okrzepła w roli dziennikarza medycznego
i nie grozi jej powrót do lekarskiej przeszłości, gdy nieoczekiwanie
okazało się, że jest jednak zapotrzebowanie na jej doświadczenie
lekarskie.
Szpital czasów młodości Matyldy
Nie
wszyscy bowiem poszukujący pomocy w rozwiązaniu swoich problemów
zdrowotnych zachwycali się występującymi masowo w przyrodzie
i internecie przedstawicielami młodego pokolenia lekarskiego, tzw.
ekspertami, wytycznymi i najnowszymi osiągnięciami marketingu Big
Pharmy. Udzielała więc od czasu do czasu porad tele – porad lekarskich
na podstawie wiedzy i doświadczenia nabytego przez lata praktyki.
Kolejną w sezonie pandemicznym poradę zakończyła późnym wieczorem
i około 22.00 i uznała, że to dobra pora na sen.
Szybko
usnęła po pracowitym dniu. Impulsy elektryczne przeskakiwały z jednego
neuronu na drugi i zupełnie nieoczekiwanie, być może w wyniku zbłąkanego
przewodnictwa, przeszła trasę z domu do szpitala.Weszła przez bramę
i oczom jej ukazał się przyszpitalny ogród. Kolorystyka oraz ostrość
tego co widziała była jakaś dziwna. Ni to czarne, ni szare, raczej
nieostre.
Weszła
do wnętrza budynku, podpisała listę obecności leżącą na szerokim
parapecie okna po prawej stronie tuż przy wejściu, skręciła w korytarz
na prawo. Powoli weszła szerokim schodami na pierwsze piętro i znalazła
się na oddziale kobiecym Kliniki Chorób Wszelakich.
Niby wszystko było znajome, jednak oddział był jakiś inny niż ten, który
pamiętała z młodych lat. Postanowiła upewnić się, na których salach
i jakich ma pacjentów, przeglądając historie chorób w pokoju asystentów.
Weszła do niewielkiego pomieszczenia znajdującego się w połowie
długości oddziału, niestety w pokoju nie było nikogo i co gorsza, nie
było ani jednej historii choroby w szafie stojącej na prawo od drzwi.
-
Do licha, jak się dowiem, gdzie leżą moi pacjenci? – zastanawiała się
przez dłuższą chwilę. – Może u pielęgniarek? – Niestety w pokoju
pielęgniarki oddziałowej nie było nikogo.
Może
pani Iza, pielęgniarka apteczkowa, będzie wiedziała? – pomyślała nieco
speszona Matylda. Niestety w pokoiku gdzie Iza rozkładała leki, także
nie było nikogo.
Nie
mam wyjścia, muszę iść na obchód, może rozpoznam moich pacjentów. Tylko
na których salach oni leżą? Na pewno mam chorych na sali 42-45.
Matylda skupiona analizuje fonokardiogram
Skierowała
się w kierunku sali z łóżkami 42-45, przynajmniej była przekonana, że
idzie we właściwym kierunku, jednak ściana oddzielająca sale od
korytarza szpitalnego była jakaś przebudowana. Pomiędzy drzwiami do
poszczególnych sal były dziwne wąskie fragmenty ściany z nietypową
numeracją. Tam gdzie zawsze były łóżka 42-45, na wąskim fragmencie
ściany widniała tabliczka tabliczce z numerami 15-17, a potem 19-21. –
Co to, u licha, jest??? Wejdę na salę i na pewno rozpoznam moje
pacjentki! Tak, to jest dobry pomysł!
Nacisnęła
klamkę najbliższych drzwi. Na sali leżało trzech mężczyzn drobnej
budowy, wychudzonych i żaden z nich nie odpowiedział na słowa
przywitania wypowiedziane przez Matyldę.
O, do licha! Co oni tu robią na oddziale kobiecym? – pomyślała coraz bardziej zaniepokojona Matylda.
Na kolejnych salach leżeli trudni do zidentyfikowania pacjenci .
Może coś się dowiem na parterze – pomyślała Matylda.
Tam
było jeszcze gorzej. Wszystkie pomieszczenia były puste, ściany na
korytarzu i w salach były odrapane, a zielona farba odpadała płatami.
Rozglądała się dokoła, próbując bezskutecznie ustalić, gdzie są jej
pacjenci. Niestety nie była w stanie ich zlokalizować.
Ulokowałam jeden dzień Na mapie zapomnienia, Będę wspominać go bez słów I tylko od niechcenia.
Ulokowałam drugi dzień Na mapie zapomnienia, Będę wspominać go bez słów I tak to nic nie zmienia.
Najczulsza niegdyś myśl Nie sprowokuje nigdy złości, Zmartwienie, smutek ani gniew W spokojnym sercu nie zagości.
Wymażę chwile, słowa, łzy, Zabliźnię wszystkie swoje rany, Zapomnę każdy zbędny gest, W odruchu przywołany.
Prąd wspomnień porwał wiele dni, Wprost nie do policzenia, Przeszłości,mówię ci: bądź zdrowa, Do widzenia!
Czyżby
ten wiersz był tylko pobożnym poetyckim życzeniem, a skuteczny rozwód
z medycyną nie istnieje? Może powinnam zmienić słowa wiersza na:
Ulokowałam jeden dzień na mapie zapomnienia Dziś już to wiem: lokata taka nic nie zmienia.
Nowy
Wspaniały Świat dla Wszystkich był koniecznością dziejową nie tylko
w kwestii ekonomii, klimatu, ale także medycyny. W świecie ekonomii
wszystko toczyło się zgodnie z planem – długi krajów, instytucji oraz
pojedynczych ludzi pogłębiały się z minuty na minutę, a relacje między
ludźmi spłycały. Aktywności intelektualne dużych rzesz społeczeństw
miały kształt linii niskonapięciowego migotania komór. Jak wygląda tak
linia? – zapytają czytelnicy, którzy wskutek młodzieńczej decyzji nie
zdecydowali się studiować medycyny.
Jest to
prawie linia prosta, od czasu do czasu na jej przebiegu pojawia się nie
wielkie falowanie w górę i w dół, nie przekraczające kilku milimetrów.
Zaraz po niej na ekranie monitora pojawia się nieskazitelna linia
prosta, a lekarz prowadzący reanimację pacjenta oznajmia – asystolia, kończymy. Czy dla świata też miała nastąpić osobliwa forma asystolii zwiastująca koniec czy raczej geriatryczne jego przeludnienie?
Choć
przyrost naturalny w wielu krajach nie przedstawiał się imponująco, to
globalnie liczba mieszkańców świata ciągle wzrastała głównie za sprawą
niespotykanie żywotnego starszego pokolenia, w którym aż roiło się od
przedstawicieli grupy 90 plus. Wprawdzie mieli co najmniej połowę swoich
narządów wymienionych przez pracowitą inżynierię medyczną, ale
stymulatory wysyłały impulsy do mięśnia sercowego, sztuczne stawy
biodrowe niosły do przodu, a implantowane soczewki poprawiały widzenie
i dało się żyć.
Rządy,
korporacje, organizatorzy życia publicznego zastanawiały się na tym jak
zarządzać tym społeczeństwem składającym się nie tylko z żywych komórek,
ale także układów scalonych i rozruszników. Produkcje wymiennych
baterii szły pełna parą.
Zastanawiano
się czy kolekcję tych urządzeń mechanicznych, elektrycznych
i optycznych będzie nadal można nazywać człowiekiem czy raczej będzie to
jedynie zbiór części połączony współpracującymi ze sobą obwodami .
Problemem
który niespodziewanie zaskoczył władców i wielkich tego świata był
fakt, że nie dało się człowiekowi wymienić mózgu. Nowy wspaniały
człowiek miał technicznie sprawne stawy, precyzyjnie skupiające światło
soczewki, rytmicznie pobudzajże serca stymulatory, ale myślał niezgodnie
z oczekiwaniami organizatorów życia społecznego, jeśli już oddawał się
tej wyczerpującej czynności jakim było myślenie. Młode roczniki unikały
myślenia jak ognia, w końcu przesuwanie palca po smartfonach nie było
czynnością wymagającą angażowania zbyt wielu zwojów mózgowych! Starsi
myśleli ale nie przekładało się ich myślenia na konkretne działania.
Sytuacja wymagała ponownego przejrzenia planów strategicznych i globalnego rozwoju Unii Stanów Autonomicznych. Departament Zarządzania Kryzysami Nadzwyczajnymi (Extraordinary Crisis Management Department = ECMD )
postanowił wołać naradę. Wszystkie narady kończyły się dotychczas tymi
samymi politycznie poprawnymi komunikatami, z których nie wynikało zbyt
wiele praktycznych wniosków.
Pewne nadzieje budziły prace sekcji X95, która pracowała nad scenariuszem Wielosektorowego Przewleklego Kryzysu Kontrolowanego (WPKK).
Świat wirtualny stawał się coraz większą częścią świata realnego –
dobry kryzys kontrolowany powinien więc składać się z elementów
dotyczących realu i wirtualu.
Dotychczasowe
modele kryzysów z wykorzystaniem wojska, zbrojeń, czołgów, samolotów
bojowych, rakiet i innych zabawek prawdziwych mężczyzn nie dawały
dreszczyku emocji. Wszystko już było znane – wjadą czołgi do jakiegoś
pechowego kraju wysłane w obronie demokracji, równości i innych
dziwności, stacje telewizyjne pokażą tę dobroczynną akcję i na tym się
skończy. To nie było nic nowego, podniecającego ani biznesowo ciekawego.
Co więcej było monotonne i przewidywalne. Próby podziału świata na
smaczne kawałki były ulubionym zajęciem władców od wieków.
Podział Nowego Wspaniałego Świata na strefy wpływów
Powstała
koncepcja oznaczona kryptonimem # 3xC czyli The Controlled Chimeric
Crisis. Strukturę chimeryczną miała zapewnić mieszanka działań hakerów
na serwery wybranych sektorów gospodarki i handlu oraz odpowiedni
patogen uwolniony do przestrzeni publicznej. Sporządzono krótką listę
najbardziej niebezpiecznych wirusów i bakterii. O palmę pierwszeństwa
walczyły między sobą koronawirusy, mające najbardziej zmienną natruę ze
wszystkich grup wirusów. Nie traciły nadziei na wygraną bakterie
tularemii, brucelozy i cholery, ale w ostatecznym rozrachunku palmę
pierwszeństwa i największego niebezpieczeństwa zdobyły nowe postaci
koronawirusów. Wirusa atakującego urządzenia informatyczne trzeba było
dopiero stworzyć. Dostał on nazwę Virus aureus, przez analogię do trudnej w zwalczeniu bakterii Staphylococcus aureus. Symbol odnosił się też długofalowej odporności złota na wszelkie zawirowania na rynku inwestycyjnym.
We
wszelkich rewolucjach potrzebne były odpowiednio dobrane słowa oraz
hasła. W medycynie przyszłości postawiono na Sztuczną Inteligencję.
Wszystkich lekarzy pilnowała policja myśli
Inteligencjo! posłuchaj piosenki
Na melodię znanej piosenki „Nie masz
cwaniaka nad Warszawiaka” śpiewamy wszyscy i tańczymy, a dziunia
Inteligencja siedzi w kącie i gryzie klawisze ze złości ; )
Światem wycackany szedł se jakiś gość Facjata niby owszem, może być Nagle potknął się o GdL rycząc: „O, psiakość! Jak oni mogą w tej redakcji żyć? I wtedy zalała mnie zła krew Więc go na perłowo w tenże śpiew
Nie bądź za cwany, forsą nadziany To może mieć dla Ciebie skutek opłakany Na nie ma cwaniaka nad Warszawiaka Który by mógł go wziąć na bajer lub pod pic
Możesz mnie dziunią zwać, możesz w komputer dać Lecz od redakcji won, bo krew się będzie lać Więc znakiem tego, nie bądź lebiegą Przyhamuj pomysł i nie gadaj więcej nic
Jeden był specjalnie na wolność straszny pies Już mówił nawet, „GdL kaputt!” Lecz pomylił się łachudra, rozczarował fest I próżny był wirusowy jego trud Słyszeć nawet nie potrafi jak Dzisiaj my śpiewamy jemu tak
Chciałeś być cwany, w forsę czesany Na bank zgnijesz, draniu, w błocie pochowany My, Warszawiacy, jesteśmy tacy Kto nam na odcisk wejdzie wisz pan, zimny trup
I niechaj każdy wie, kto na nas szarpnie się To zara bokiem mu to wyjdzie, może nie? Na Warszawiaka nie ma cwaniaka Chcesz z nami zacząć to se trumnę wcześniej kup
Możesz mnie Dziunią zwać, możesz mi w mordę dać Lecz od GdL won, bo krew się będzie lać Wiec znakiem tego, nie bądź lebiegą Przyhamuj pomysł i nie gadaj więcej nic.
I niechaj każdy wie, kto na nas szarpie się To zara bokiem mu to wyjdzie, może nie? Na GdL-aka nie ma cwaniaka Chcesz z nami zacząć to se trumnę wcześniej kup
W
ochronie zdrowia postawiono na Ępatię, która będąc nową usługą dostała
nową pisownię. Każdy mógł sprawdzić czy jego świadczeniodawca, zwany
w minionej epoce lekarzem był ępatyczny.
W tym celu opracowano smartfonową aplikację do fMRI, zwaną Wykrywacz Ępatii,
służącą do skanowania przyśrodkowej kory przedczołowej (MPFC) oraz
obliczenia aktywności części grzbietowej (dMPFC) i brzusznej (vMPFC).
Aplikacja umożliwiała uzyskanie wiarygodnego wyniku z odległości 1,5 m.
Od tej pory każdy konsument usług medycznych po wejściu do gabinetu
świadczeniodawcy mógł skierować nań swój smartfon i od razu wiedział,
z kim ma do czynienia.
Grzbietowa
część kory była aktywna, gdy świadczeniodawca spieszył z pomocą innym
ludziom nie bacząc na okoliczności, brzuszna – gdy egoistycznie skupiał
się na sobie, na przykład udając się do WC w trakcie godzin niesienia
pomocy świadczeniobiorcom, zamiast zaopatrzyć się w wysoko wydajnego
pampersa.
Nie otake Ępatie
walczyły szeregi polityków pod wodzą dr Evy Odrana – Zatroskanej i dr.
Bartolomeo Karierra – Nieuwierra, żeby świadczeniobiorcom było pod
górkę!
Dr Odrana niosła pomoc na własnym grzbiecie tak wytrwale, aż
sama się dorobiła kłopotów ze zdrowiem podczas nieszczęśliwego upadku
ze skały w Bipazie. Wielotygodniowa kuracja w Unii Stanów Autonomicznych
przyniosła pewną poprawę, Eva odzyskała mowę i przetransportowano ją do
Sarmalandii. Nad transportem do ojczyzny czuwał dr Bartolomeo.
Wiadomo było, że bez senatorium
nie szło dojść do zdrowia. Zapisała się więc do swojego dr Roślinnego
po skierowanie, ponieważ jej własna pieczątka gdzieś się wkręciła
podczas przeprowadzki do Ministerstwa Wszystkich Pacjentów. Już po
tygodniu oczekiwania na termin wizyty i trzech godzinach wysiadywania na
krzesełku pod gabinetem znalazła się przed obliczem Władcy Pieczątki.
– Pan podbije skierowanie, bo się przedźwigłam, niosąc pomoc potrzebującym – zagaiła bez zbędnych wstępów.
– Ale może ja… – nieśmiało wtrącił dr Roślinny.
– Tak, może pan, a nawet musi. Nie po to wykształciliśmy was za nasze piniądze,
żebyście tylko mogli, ale też po to, żebyście musieli – po czym
nieoczekiwanie podniosła swój smartfon na wysokość czoła dr. Roślinnego.
–
Stwierdzam, że ma pan za mały wskaźnik dMPFC/vMPFC. Wobec waszego
karygodnego zachowania oraz skandalicznego wyniku badania za pomocą Wykrywacza Ępatii napiszę skargę do Narodowego Brata Płatnika, żeby skierował was na Kurs Re-Ępatyzcji (KRĘ).
Podczas tych wyjazdów z Big Pharmą na Hawaje i inne kraje w głowach
(oraz innych częściach ciała, których tu nie wymienimy ze względu na
szacunek dla czytających te słowa) się wam poprzewracało i mamy teraz
kłopoty.
– Jakie
kłopoty pani ministra ma na myśli? – nieśmiało wyszeptał dr Roślinny
i poczuł narastającą suchość śluzówek jamy ustnej i innych części ciała,
których autorka także nie wymieni ze względu na szacunek dla
czytających te słowa.
– Jak to jakie? Chyba ze trzy minuty zastanawialiście się, czy mi podbić skierowanie do senatorium! – oznajmiła dr Eva.
– Ależ pani ministro, wielce czcigodna Siostro w Hipokratesie… – wyszeptał drżącymi wargami dr Roślinny.
– Komu siostra, temu siostra, a wam Ekscelencja Chlebodawca – tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmiła dr Odrana-Zatroskana.
– Taaak jest! – wykrzyknął dr Roślinny i trzasnął obcasami, aż skry poszły po całym gabinecie…
Program
Ępatia (+), wiodący w nurcie napraw, wymyślony przez doradców dr.
Bartolomeo Karierra-Nieuwierra, znalazł się w zagrożeniu…
Mimo
oddanych Brygad Poszukiwaczy, koncentratorów Ępatii przed przychodniami
wszystkich dr. Roślinnych i innych celnych zabiegów sprawy nie miały się
tak, jak oczekiwano. Niezadowolenie w świadczeniobiorcach narastało,
sondaże pokazywały coraz to niższe słupki, a wybory zbliżały się
szybkimi krokami.
Dystrybucja groźnych patogenów w Nowym Wspaniałym Świecie
ROZDZIAŁ 19. WIZYTA W KRAJOWYM CENTRUM CHORÓB NIJAKICH
Wszystkie
aspekty medycyny w Nowym Wspaniałym Świecie dla Wszystkich wymagały
nowego podejścia – w celu bardziej sprawnego zarządzania ochroną zdrowia
choroby podzielono na wszelakie, nijakie i nie-byle-jakie.
Tradycyjny podział według lekarskich specjalizacji nie oddawał ani
istoty rzeczy ani zmieniających się pozycji poszczególnych działów
medycyny i ich przydatności do zarządzania w dobie transformacji do
Nowego Wspaniałego Świata dla Wszystkich.
Potrzebny
był więc nowy podział, bardziej uniwersalny i odporny na działanie
chwilowych tendencji i mód biznesowych. Trójpodział medycyny, podobnie
jak trójpodział władzy wydawał się optymalnym rozwiązaniem.
Wchodzisz na własne ryzyko!
Weźmy taką internę niegdyś poetycko zwaną królową nauk lekarskich, dziś – zdetronizowaną i sponiewieraną przez rozczłonkowanie jej poszczególnych działów. Fraza byłem u internisty i skierował mnie do specjalisty
często wygłaszana przez tzw. świadczeniobiorców najlepiej odzwierciedla
zjawisko detronizacji Królowej Interny. No bo cóż wiedział taki prosty
internista o hashimotologiialbo kowidologii?
Z chorobami wszelakimi miała Matylda do czynienia na szpitalnym etapie kariery lekarskiej, drugą grupę chorób nijakich zajmowała się na etapie praktyki ambulatoryjnej, a trzecią grupę chorób nie-byle-jakich obsługiwała jako dziennikarz na zagranicznych kongresach i konferencjach.
Kochała
kongresowe i konferencyjne życie dziennikarskie i naukowe miłością
nieprzemijającą. Jednak jak to w uczuciach bywa, wzajemność nie była
zjawiskiem stałym. Pod kilkunastu latach tłustych naturalną koleją
rzeczy w życiu kongresowym nadeszły lata chude, z czasem chudsze, bo
zamienić się niebawem w najchudsze. Od poważniejszego zaproszenia na
ciekawy kongres zagraniczny upłynęło już sporo czasu i trzeba było
przestawić się na obsługę mediową wydarzeń krajowych. Rozpoczął się
właśnie drugi chudy sezon. Zaproszenie na obsługę medialną krajowej
konferencji w zakresie chorób niebylejakich przyjęła więc
z zainteresowaniem. Pomyślała, że będzie to ciekawa odmiana nie tylko
zawodowa, ale i emocjonalna po latach obcowania z krajowymi chorobami
wszelakimi w charakterze lekarza.
Gospodarzem
konferencji była placówka medyczna położona na skraju Wielkiego Miasta,
w której Matylda jeszcze nigdy wcześniej nie była, co stanowiło
dodatkową zachętą do odbycia wyprawy.
– Na
bezrybiu trzeba szukać złotej rybki nie tylko w akwariach, ale także
w nietypowych lokalizacjach – powiedziała sobie na usprawiedliwienie tej
ekstrawaganckiej eskapady.
Przez
ostatnie kilkanaście lat przemierzała kraje i kontynenty w pogoni za
wiedzą kongresową, dlaczego miałby nie poznać obrzeży Wielkiego Miasta?
Na spotkanie z nową przygodą wyruszyła służbowym transportem kilka minut
po godzinie dziewiątej. Po około dziesięciu minutach jazdy przez
śródmiejskie dzielnice Wielkiego Miasta mijana okolica stała się
zupełnie nieznana. Widoki za oknem samochodu potwierdzały tezę, że
istnieje Architektura i Budownictwo.
To co
było widać po obu stronach jezdni nie wyglądało na Wielkie Miasto z jego
charakterystycznymi obiektami mającymi swoją architektoniczną historię
i urodę. Na szerokich przestrzeniach rozciągało się budownictwo bez
wyrazu i bez urody. Po trzech kwadransach jazdy była na miejscu.
Krajowe Centrum Chorób Nie-byle-jakich (KCCN)
ścinało z nóg niespodziewanym wyglądem już od pierwszego spojrzenia. Na
wielkim gmachu, tuż przy wejściu głównym obok tablicy pamiątkowej
poświęconej bohaterom historycznych wydarzeń z czasów wojny,
w odległości nie przekraczającej jednego metra pyszniła się reklama
bankomatu w towarzystwie zaproszenia do udziału i finansowego wsparcia
geszefciarskiej imprezy roku. Szok wizualny to było bardzo eufemistyczne
określenie.
Entry at your own risk
– coś szeptało Matyldzie do ucha. Miał ochotę zawrócić się na pięcie
i odjechać, ale powstrzymywała ją złożona wcześniej obietnica napisania
relacji z konferencji.
Dalej
było tylko gorzej – ściany upstrzone jarmarczną ofertą handlową,
ogłoszenia, nalepki, karteluszki, zawiadomienia o wszystkim i niczym
zajmowały znaczącą powierzchnię całego Krajowego Centrum Chorób
Niebylejakich.
Uczestnicy
konferencji schodzili się powoli. Przed salą konferencyjną dyplomowana
profesor chorób niebylejakich Euzebia Krochmal – Krochmalińska
z umęczonym wyrazem twarzy opędzała się ze wszystkich sił od przybyłych
na konferencję przedstawicieli mediów. Cierpienie nie tylko malowało się
na obliczu Euzebii, ale emanowało z każdego gestu i kroku. Trudno było
nie cierpieć przy mediach zadających niewygodne pytania.
– Ile czasu czeka pacjent na zabieg? – rzucił pytanie redaktor z audycji Wyżyny Medycyny.
– Musi czekać rok – odparła z dumą profesor Euzebia.
– A jeżeli coś… – próbował dociec redaktor sitkowy podtykający mikrofon Euzebii.
– Nie
teraz! – prychnęła do sitka mikrofonu Euzebia z dumą, po czym
z dostojeństwem przypisanym posiadanemu tytułowi profesora chorób
niebylejakich oddaliła się krokiem defiladowym w kierunku grona
zaufanych asystentów.
– Uff, nie mogłam się opędzić od tych pismaków i mikrofoniaków – jęknęła oczekujących na mowę powitalną pracowników KCCN.
Powitanie
było krótkie, długa lista komplementów pod adresem jedynie właściwych
osób, a obrady nudne. Matylda po raz kolejny przekonała się, że jej
centralny układ nerwowy był totalnie niekompatybilny z krajową edycją
żadnego z nowych działów nauk medycznych.
Po
zwiedzeniu obrzeży Wielkiego Miasta redaktor Matylda Przekora
postanowiła się wybrać do Rodzinnego Miasteczka. Prawdę powiedziawszy
nie bardzo do końca uświadamiała sobie po co tam powinna
pojechać. Wiedziała jednak, że dopóki nie pojedzie to myśl odwiedzenia
swoich rodzinnych stron nie opuści jej nawet przez chwilę. Kierunek
podróży nie był w gruncie rzeczy najważniejszy, lecz nieusuwalne
przekonanie, że musi tam właśnie pojechać.
Świadoma
tej cechy swojej osobowości wsiadła do pociągu, którego wnętrze prawdę
powiedziawszy wyglądało jak trochę odlotowo, ale powiedziała sobie – takie mamy czasy odlotowe to i pociągi są inne i kontynuowała podróż.
Bez trudu
znalazła miejsce siedzące i spoglądała przez okno zastanawiając na ile
zmieniły się na przestrzeni lat mijane krajobrazy. Przede wszystkim było
za dużo szyldów o najróżniejszej treści. Opony, samochody, oferty
wakacyjne, pożyczki bankowe nachalnie domagały się aby zainteresować się
nimi i to koniecznie, i to natychmiast.
Po około
godzinie jazdy wszedł konduktor ze swoim tradycyjnym zawołaniem proszę
bileciki do kontroli . Wszyscy sięgnęli do kieszeni, torebek i plecaków
i posłusznie prezentowali bilety. Matylda sięgnęła po swoją ulubioną
granatową torebkę i otworzyła zamek kieszeni, w której zwykle trzymała
portfel z dokumentami, pieniędzmi i kartami kredytowymi. Kieszeń torebki
była pusta. Ktoś z niezwykłą wprawą pozbawił ją portfela z całą jego
zawartością.
Zdenerwowała
się potężnie do tego stopnia, że aż…. Aż się obudziła. Na ulubionym
budziku kupionym przed laty na jednym z lotnisk zbliżała się godzina
dwunasta. Z ulgą stwierdziła, że może spać dalej.
– Co za
realistyczny sen! – pomyślała rano. Na wszelki wypadek sprawdziła
wnętrze torebki. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu. Jednak
realistyczność snu była tak męcząca, że postanowiła sprawdzić jego
znaczenie. Wygoogle’owała hasło stracić portfel z pieniędzmi. Uff…
interpretacja była całkiem sympatyczna. Podpiszesz w najbliższym okresie
korzystny kontrakt – donosiły różne astrologiczne portale. Te
przeciwstawne wizje finansowe – już to utraty portfela, już to
podpisania korzystnego kontraktu na tyle ją rozbudziły, że postanowiła
dopełnić porannego rytuału codziennych ablucji, parzenia dzbanka yeraba –
mate, siekania sałatki owocowej i przeglądania porannej poczty
elektronicznej.
W planie
na dziś miała złożenie dokumentów potwierdzających ciągłość pracy
w zawodzie wyuczonym za młodu i bezskutecznie porzucanym w myślach,
słowach, ale nigdy tak po prawdzie w uczynkach. Nie miała odwagi
odczepić ani młodzieńczych skrzydeł entuzjazmu ani co i raz doczepianych
kul u nóg w latach dojrzałych.
Medycyna
była niczym odczyn serologiczny. Nie do pozbycia się! Pamiątka na całe
życie jakiejś młodzieńczej decyzji emocjonalnej. Można by pisać „odczyn
MED plus” – pomyślała.
Przed
dziewiątą wyruszyła z domu. Przystanek tramwajowy o tej porze był nawet
dość pusty. Spojrzała w kierunku zbliżającego się tramwaju z zamiarem
odczytania numeru pojazdu, ale uwagę jej odciągnęły chmury
rozpościerające się na wiosennym niebie. Chyba pierzaste – pomyślała
zaciekawiona ich obrazem – a może jakieś inne? Czternastka, która
podjechała za chwilę była wewnątrz bardziej zapełniona niż przystanek.
Na
wszystkich siedzących miejscach politechniczna młodzież, kwaterująca
w pobliskim akademiku, powalona buzującymi wiosennym hormonami czytała
książki, przewijała strony w smartfonach, popijała energetyzujące drinki
z puszek lub wodę z butelek. Biedacy sił mieli tyle, że ledwie byli
w stanie trzymać w spracowanych dłoniach smartfony i dwoma palcami
dotykać ekranów. Wystąpienie obu zespołów chorobowych zakwalifikowano
jako inwalidztwo pierwszej grupy i automatycznie zwalniało posiadacza
takiego orzeczenia z męczącego obowiązku chodzenia do pracy.
Przedstawiciele The Baby Boomers Generation porastali mchem, a The Smartphon Union Generation
nie zwracała uwagi na takie detale jak to co na nich rośnie. Mógł
przejechać po nich czołg z czterema pancernymi i psem, a zjednoczeni
z urządzeniem i tak tego by nie zauważyli.
Najbardziej
potrzebną częścią ciała do funkcjonowania nie był mózg z ośrodkiem
krążenia i oddychania lecz dwa kciuki. Obolałe od ciągłego smyrgania po
coraz większych ekranach rozrastały się. Powstawały nowe zespoły
chorobowe jak przerost kciuków obustronny czy zespół wzroku
nieoderwanego od smartfonu. W Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD
przydzielono wspomnianym zespołom specjalne numery.
Obustronny przerost kciuków otrzymał numer S.65.5. Natomiast zespół wzroku nieoderwanego od smartfonu miał numer H44.10.
Jakże
wyczerpującym energetycznie zajęciem było przewijanie stron w smartfonie
dla posiadacza takich zespołów chorobowych! A do tego czekała ich
harówa na uczelni, trzeba więc było w pozycji siedzącej zebrać siły
nadwątlone. Zwyczaj ustępowania miejsca ludziom starszym, kobietom,
niemowlętom wydał się nie istnieć w tym świecie. Zamyśliła się nad tym
co jeszcze nie tak dawno było nie do pomyślenia. Jestem chyba jakaś
dziewiętnastowieczna! – pomyślała Matylda, nie przeczuwając nawet przez
chwilę, jak silnie będzie niebawem spleciona z epoką
Czternastka
minęła park i zbliżała się do następnego przystanku. Melodyjny głos
spikera podał jego nazwę: Najbliższa Izba Kontroli.
Matylda
dałaby uciąć sobie to i owo, że przystanek tak właśnie, a nie inaczej,
się nazywał. Najbliższa i już! Wyczerpana wiosną młodzież politechniczna
poderwała się na następnym przystanku i powłócząc butami
z niezawiązanymi sznurowadłami powlokła się na zajęcia.
Dalsza
trasa czternastki była prawie tak samo ciekawa jak przejazd kolejką
z Atlanty do Buckhead, czyli ogólnie nudne widoki z ciekawostkami co
jakiś czas. W okolicach metra mignął szyld z napisem medycyna
nowoczesna. A co to za odmiana medycyny? – zastanowiła się Matylda.
Pewnie się na takiej nie znam. Mam same staromodne obyczaje – badanie
pacjenta, nieuleganie sugestiom, że bez antybiotyku / zwolnienia / renty
/ sanatorium to delikwent nie stanie na nogi i parę innych równie
nieciekawych obyczajów.
Za
kolejnym zakrętem było jeszcze ciekawiej i w dodatku w starym stylu. Bar
Prasowy – istniej od 1954 roku – donosił szyld. Fajna nazwa! –
pomyślała. Można by organizować w nim konferencję prasowe. W końcu w szeratonach i hiltonach wszyscy już byli po wielekroć.
Dojechała
do wielkiego budynku w którym w dawnych latach mieściło się
najelegantsze kino w Wielkim Mieście, kilka kroków spaceru i była
w swojej Najbliższej Izbie Kontroli. Miała uzupełnić dokumenty bowiem
utrzymanie aktywnego Prawa Realizowania Powołania (PRK) wymagało
dowożenia co i raz do izby dokumentów potwierdzających ciągłość pracy.
Choć
powołanie uważała za łaskę Ducha Świętego – jak objaśnił jej to przed
kilkoma dziesięcioleciami jej pacjent ksiądz, dr prawa kanonicznego –
i realizowanie tego powołania za sprawę między nią a Duchem Świętym, ale
komisją miała diametralnie inne zdanie. Ani Duch Święty ani ona sama
nie mieli nic do gadania. Po sprawdzeniu pod mikroskopem wszystkich
dostarczonych dokumentów absolwentka europeistyki, a może historii
sztuki średniowiecznej, w każdym razie czegoś bardzo blisko z medycyną
związanego uznała, że dokumenty Matyld spełniają oczekiwania Najbliżej
Izby Kontroli w kwestii udokumentowania ciągłości wykonywania zawodu
i udzieliła Matyldzie rozgrzeszenia za grzech niedostarczania regularnie
dokumentów z każdą zmianą pracy.
– Piekło
jest za małe – trzeba będzie rozbudować, nie pomieści wszystkich ludzi.
A słowa muszą być na kartki! W internecie będzie można wpisać tylko
tyle słów, ile się ma przyznane.
W
Najbliższej Izbie Kontroli wnikliwie i analitycznie przejrzano wszystkie
dostarczone dokumenty. Żaden ich szczegół nie uszedł uwadze absolwentki
europeistytki, a może kulturoznawstwa – któż to mógł odgadnąć jak
wysokie kompetencje miała osoba wyznaczona do analizy lekarskich
dokumentów !
– No tak,
no tak… pracuje pani na umowę zlecenie… – wyszeptała jakby
w zamyśleniu. – A coś jeszcze pani robi? – dodała nieco powątpiewającym
tonem.
– Piszę
artykuły, niekiedy prowadzę wykłady… – wyznała Matylda spuszczając nieco
ku dołowi oczy, z dobrze odgrywaną skromnością starszej pani.
– Taaak, a ma pani wykaz tych wykładów? – europeistka była bezwzględna w ustalaniu każdego szczegółu.
– Proszę oto wykaz wykładów z ostatnich 5 lat. Jest ich około trzydziestu -Matylda podała kolejny dokument.
– Czy mogę go dołączyć do pani dossier zawodowego?
– Ależ oczywiście! – z entuzjazmem odpowiedziała Matylda.
– Jeszcze
zostały nam artykuły do udokumentowania – powiedziała z resztką nadziei
w głosie, perfekcyjna, korporacyjna pani urzędniczka.
– Proszę kliknąć na link na moje stronie internetowej.
– Ma pani swoją stronę internetową??? O…to ciekawe – perfekcyjny spokój zadrżał w posadach.
-Tak… trafiło się…, o tu proszę kliknąć na spis artykułów.
-Czy mogę
sobie wydrukować i dołączyć do pozostałych dokumentów? -zapytała
przedstawicielka kontrolera realizowania boskiego daru powołania.
– Ależ oczywiście!
Maszyneria
zaszumiała swym wnętrzem i ruszyła do drukowania. Kolejne strony
wyskakiwały z tajemniczych czeluści i miękko lądowały w zagłębieniu na
przodzie.
– Ile tych stron wydrukowało się? – zapytała Matylda z miną godną panny Marple.
– Zaraz sprawdzę… trzydzieści siedem – jęknęła pani korporacja.
Dr Bartolomeo Karierra-Nieuwierra zwołał naradę najbardziej zaufanych doradców Ministerstwa Wyłącznie Dobrych Decyzji.
Dla zapewnienia właściwego poziomu bezpieczeństwa, komfortu narad, no
i zagwarantowania ich dokumentacji na Jedynie Słusznych Serwerach
wybrano ustronny hotelik w Rekseli. Przybycie na miejsce obrad
potwierdzano w centrali, wczytując smartfonem kod umieszczony na
końcowym przystanku autobusu trasy airport – city. Doradcy spacerkiem
przeszli do hotelu i w zacisznych apartamentach odetchnęli po trudach
podróży. Następnego dnia czekał ich nie lada wysiłek intelektualny
w temacie, jak cudzym kosztem dogodzić świadczeniobiorcom jeszcze
bardziej.
Po
pożywnym śniadaniu doradcy jęli obradować. Długie godziny płynęły,
a sprawy nie posuwały się do przodu. Gdzieś przed północą jeden
z doradców zapytał Matyldę, która otrzymała akredytację prasową na
obrady:
– Na jakich zasadach pracujesz, pisząc artykuły czy książki?
– Artykuły sprzedając prawa autorskie, a książki udzielając licencji niewyłącznej – odpowiedziała Matylda.
– Co to znaczy, że udzielasz licencji niewyłącznej?
– Artykuł pozostaje moją własnością, a redakcji użyczam jedynie prawa do jego użytkowania.
– Mam, mam! – krzyknął delegat i walnął się dłonią w czoło.
– Licencja niewyłączna na pieczątkę!
To jest
to! Doktor Roślinny udziela swoim Wiecznym Podopiecznym licencji
niewyłącznej na użytkowanie pieczątki. Najsłabsze ogniwo w systemie
ochrony zdrowia wzmocnione! Problem rozwiązany!
Szybko
przedstawił pomysł obradującemu gremium. Wszyscy byli zachwyceni,
pochwałom nie było końca. Na gorąco przygotowano rozporządzenie
w sprawie licencji pieczątki i nadano mu bieg. Każdy dr Roślinny został
zobowiązany do wykonania kopii swojej pieczątki i przesłania jej za
pokwitowaniem na adres każdego Wiecznego Podopiecznego. Odbiorca od tej
pory wypisywał sobie recepty, na co miał ochotę. To było jedyne słuszne
i oczywiste rozwiązanie. Skoro w ustaleniu rozpoznania pomagał mu
wszechwiedzący internet, nie można było tracić tych trafnych rozpoznań
przez utrudniony dostęp do pieczątki. Taki kapitał wiedzy medycznej
i doświadczenia w leczeniu nie mógł się marnować! Żaden rozsądny
organizator ochrony zdrowia nie mógł pozwolić, aby wiedza zdobyta
pracowitym klikaniem po internecie nie została przekuta w Czyn
Terapeutyczny.
Każdy
dzień pokazywał rosnącą przepaść między tym, co wiedzieli
świadczeniobiorcy o sobie, a tym, co stwierdzali w ich organizmach
świadczeniodawcy. Tak dalej być nie mogło! Powodowało to bolesną
frustrację świadczeniobiorców, że za ich składki nie są obsługiwani tak,
jak tego sobie życzą. A w końcu nie po to płacili i płacą, żeby nie
dostawać produktu takiego, jak im się podoba! Jeżeli ktoś idzie do
sklepu po chleb, a sprzedawca wciska mu chrzan, to chyba nie jest
w porządku! – mówił dr Bartolomeo Karierra – Nieuwierra na kolejnej
konferencji prasowej.
Nagromadziło
się wiele niepotrzebnych stresów, napięć i trudności w funkcjonowaniu
Doskonałego Systemu Ochrony Zdrowia. Jedynym wyjściem było
zorganizowanie szybkich szkoleń podyplomowych z click(ologii) medycznej.
Wprowadzono wobec wszystkich świadczeniodawców z PWZ obowiązek
zgromadzenia 100 punktów z tej jakże potrzebnej dziedziny wiedzy
medycznej jako niezbędnego warunku podpisania nowego kontraktu
z Narodowym Bratem Płatnikiem (NBP). Potwierdzeniem podniesienia poziomu
wykształcenia miały być prawidłowe odpowiedzi na pytania testowe.
Przewidziano także pytania dopuszczające do studiowania click(ologii)
medycznej, testujące świadczeniodawcę na poziomie podstawowej wiedzy
o tym, jak powinien funkcjonować system.
Czy wskazaniem do udania się na SOR o 2.30 w nocy jest:
a) katar trwający od 22.00 dnia poprzedniego, a więc już dwie doby, złośliwie atakujący organizm płatnika składek
b) świąd odbytu trwający od lat i utrudniający bezstresową egzystencję
c)
zagubienie recepty wystawionej na babcię przed rokiem przez jej
Roślinnego, która to babcia akurat przyjechała w odwiedziny do
świadczeniobiorcy
d) wszystkie powyższe okoliczności
e) żadna z powyższych.
Pierwsza
sesja wykazała zatrważającą niewiedzę wśród świadczeniodawców. Trudno to
zrozumieć, ale aż 99,9% zakreślało odpowiedź „e”, choć każde dziecko
wie, że poprawna jest oczywiście odpowiedź „d”. Trzeba było działać
i szerzyć jedynie słuszną wiedzę medyczną.
Zastępy
najbardziej doświadczonych świadczeniobiorców, prawników i innych
noktorów (por. noctors) aktywnie włączyły się do pracy nad napisaniem
dzieła Medical click(ology) manual.
Do
zespołu autorów podręcznika powołano 7 absolwentów studiów licencjackich
w dziedzinie żurnalistyki medycznej, 3 przedstawicieli biura ochrony
praw świadczeniobiorców, 12 pracowników z centrali Narodowego Brata
Płatnika (NBP) oraz jednego przedstawiciela świadczeniodawców
z nieczynnym Prawem Wykonywania Zawodu (PWZ). Wybór tego ostatniego
członka zespołu redakcyjnego nie był przypadkowy – gdyby miał on czynne
PWZ, jego wiedza byłaby niewiarygodna i trudna do zaakceptowania. Wiedza
to w końcu rzecz nabyta, można nabyć wiedzę taką i owaką.
Zdrowie
narodu wymagało gospodarki planowej. Było zbyt ważne, żeby wszystko
odbywało się na łapu – capu, od wizyty do wizyty. Podczas narady
w Rekseli podjęto także decyzję o wdrożeniu Narodowego Planu Uzdrawiania Zdrowych.
Tak, tak, zdrowych! To nie jest pomyłka! Chory, wiadomo, zawsze będzie
chorym i o sukces wizerunkowy w takich przypadkach trudno, a przecież
sukces w polityce jest najważniejszy.
Dr
Bartolomeo Karierra-Nieuwierra zlecił zaprzyjaźnionej firmie graficznej
opracowanie odpowiednich plakatów. W każdej placówce medycznej na
ścianach gabinetów, przed biurkami doktorów, zawisły plansze z napisem:
„Coś Ty zrobił dlaNarodowego Programu Uzdrawiania Zdrowych?”
Wszystkich rezydentów zobowiązano do dyżurów przy wejściu do przychodni z transparentem „Free Hugs„, czyli Darmowe Przytulanie”.
Każdy wchodzący świadczeniobiorca mógł przytulić się do rezydenta,
a rezydent doświadczyć niepowtarzalnego przeżycia niesienia pomocy
będącym w potrzebie.
Nic więc
dziwnego, że gdy taki rezydent wracał do domu po 24-godzinnym dyżurze
Darmowego Przytulania, to nie w głowie mu było przytulanie własnej
narzeczonej lub narzeczonego. Opuszczone, niedotulone dziewczyny
rezydentów łkały po mediach o swym rezydenckim zespole niedotulenia, a jeżeli dodamy do tego liche zarobki, to już robiło się ponuro.
Zdawało
się, że stworzono system doskonały, gdy do biura skarg i zażaleń
Narodowego Brata Płatnika (NBP) wpłynęła drogą elektroniczną skarga na
jakość Darmowego Przytulania. Serwery w centrali i wszystkich oddziałach
terenowych zadrżały z oburzenia!
Szanowny Narodowy Bracie Płatniku,
byłam
w ubiegły piątek na wizycie po odbiór należnego mi świadczenia u mojego
dr. Roślinnego. W drzwiach przychodni powitał mnie dyżurny rezydent od
Darmowego Przytulania. Objął mnie jedną ręką i ułożył ją na plecach, drugą niby też objął, ale trzymał w niej smartfon i pisał w nim cały czas!
Co to jest za przytulanie jedną ręką? Co mężczyzna może zrobić jedną ręką, to Brat lepiej wie ode mnie!
Co on pisze? – w mych zwojach mózgowych pojawiło się pytanie. Ponieważ placówka dr. Roślinnego jest obiektem monitorowanym, zażądałam dostępu do elektronicznego rejestru przebiegu mojej wizyty.
Przejrzałam
pod powiększeniem także ekran smartfonu trzymanego przez rezydenta
w dłoni. I tu doznałam szoku! Rezydent pisał do swojej narzeczonej, też
rezydentki, że ją kocha i prosi o cierpliwość.
Bracie! jaka to jest jakość Ępatii
okazywana świadczeniobiorcy, ja się pytam! Niby wszystko gra i nawet
tralala, a w rzeczywistości jest w dwóch miejscach! Ten rezydent musiał
się tego nauczyć od swoich starszych kolegów świadczeniodawców, co to
potrafią być w kilku miejscach udzielania świadczeń naraz!
Z tej
frustracji ciśnienie mi podskoczyło do 170/100, niby dr Roślinny gadał,
że to podobno z tego, że leków nie biorę, ale ja mu nie wierzę! Nie od
dziś nie biorę leków, a dopiero dziś pokazało się to wysokie ciśnienie!
Z poważaniem Oburzona Niedotulona Michalina z Olsztyna
Droga Naszym Sercom Michalino ,
łączymy
się z Tobą w zespole niedotulenia (ICD 344.32), który jest obecnie
powszechnie uznaną jednostką chorobową. Bierzemy sprawę w obie ręce,
czego symbolem jest nasze logo widniejące na papierze firmowym.
W celu
poprawy Twojego samopoczucia przesyłamy skierowanie na 4-tygodniową
kurację w senatorium pięciogwiazdkowym, w miejscowości nadmorskiej,
w pokoju jednoosobowym. Wyrażamy nadzieję, że w tych warunkach twój
zespół niedotulenia szybko minie, czego szczerze życzymy Ci.
Zespół ds. Szybkiego Rozpatrywania Skarg
Zasada
„zaufanie dobre, ale kontrola lepsza” była wyznawana przez Narodowego
Brata Płatnika (NBP) in extenso. Korespondencja napływająca do Biura
Szybkiego Rozpatrywania Skarg pozwalała na pewne rozeznanie w jakości
udzielnych świadczeń, ale nie naświetlała całości obrazu. Po naradzie
w Rekseli wdrożono program operacyjny pod nazwą Świadczeniodawca Uczestniczący, który polegał na badaniach terenowych jakości usług przez delegowanych z NBP kontrolerów.
Powołano specjalny departament i rozpoczęto szkolenie pracowników do roli Świadczeniodawcy Uczestniczącego.
Zadanie polegało na wizytowaniu gabinetów dr. Roślinnych jako zwykły
szeregowy świadczeniobiorca i testowaniu wiedzy świadczeniodawców.
Przeszkolony
kontroler z nadzorczynią z centrali udającą żonę udał się do rejonowego
gabinetu i siadł ze zbolałą miną przed swoim dr. Roślinnym.
– Co panu dolega? – zapytał dr Roślinny.
– Ja właśnie mam… – zaczął pacjentokontroler.
– Nic nie mów, jak taki mądry, to niech sam zgadnie – wtrąciła kontrolerożona.
– Może boli pana głowa? – rzucił pytanie dr Roślinny.
– A co to
pana obchodzi, co mnie boli, ja mam dostać diagnozę, receptę,
skierowanie na badania, a nie być przesłuchiwanym jak nie przymierzając
jakiś podejrzany typ na komendzie.
– No, ale przecież muszę…
– Tak, musi pan ustalić, co mi jest, płacę i wymagam! – oznajmił Świadczeniodawca Uczestniczący.
– To może dam skierowanie na morfologię i mocz? Żeby zorientować się ogólnie w stanie zdrowia.
– Żarty
jakieś świadczeniodawca sobie urządza! Żeby się zorientować, to trzeba
wykonać rezonans całego ciała, a nie jakiejś przedpotopowe badania mi
zlecać! A poza tym sikanie do buteleczki na mocz to jest niedopuszczalne
dręczenie pacjenta! A to chodzenie na czczo do poradni na pobranie krwi
to jeszcze większe dręczenie. Wypraszam sobie takie traktowanie! Ma być
lekko, wszystko i natentychmiast!
Tymczasem
częstość występowania zespołu niedotulenia wśród świadczeniobiorców
narastała. Okazało się, że praktycznie co drugi rezydent lub rezydentka
podczas dyżuru wykorzystuje smartfon do niecnych celów, takich jak
kontakty ze swoimi mężami/żonami/narzeczonymi. Trzeba było jakoś temu
przeciwdziałać. Opracowano plan naprawczy wizerunku każdej placówki
medycznej. Między innymi zainwestowano we właściwy wygląd personelu,
zwłaszcza tego na pierwszej linii przed przychodnią. Postanowiono
zaopatrzyć rezydentów dyżurujących w eleganckie służbowe ubrania.
Zaczęto od obuwia. Przeprowadzono badanie ankietowe wśród
świadczeniobiorców i okazało się, że 83,41% opowiada się za
szpileczkami. Co więcej, w 52,67% przypadków głosowano, aby szpileczki
mieli także panowie rezydenci. Ankietowani uważali, że pozbawienie
mężczyzn możliwości pokazania się w eleganckim obuwiu w pracy narusza
prawo do równego traktowania płci, swobodnego wyrażania różnych aspektów
swojej seksualności, a poza tym jest jawną dyskryminacją estetyczną!
Największą popularnością cieszyły się szpileczki z czerwoną podeszwą
oraz całe czerwone.
Wdrożone
przez Narodowego Brata Płatnika programy ewidencjonowania zasobów
Ępatii, jej obowiązkowego okazywania podczas wizyt, reępatyzacji
świadczeniodawców podniosły nieco zadowolenie ze świadczonych usług.
Szybko jednak okazało się, że nie samą Ępatią żyje świadczeniobiorca.
Jak wszystko gra, wychodzi się zadowolonym z wizyty u dr Roślinnego, to
o czym można rozmawiać, siedząc w innej kolejce albo co można
powiedzieć dziennikarzowi czyhającemu? Ledwie
świadczeniobiorca wystawił nogę z przychodni, a już do niego leciał
młody żurnalista ze sprzętem nagrywającym dźwięk i obraz.
Skąd się ich tyle nabrało? – zastanawiała się Matylda Przekora, dziennikarka uczestnicząca miesięcznika „Modne Diagnozy”.
Od pewnego czasu obserwowała pojawianie się wielu nowych twarzy na
rynku dziennikarstwa medycznego. Sonda badawcza, którą zapuściła
w środowisku, wykazała, że są to absolwenci pierwszego rocznika Szkoły Lepienia Pierogów i Wypracowań.
Bezsenność skłaniała Ojca Nadredaktora do wspomnień…
Ten
pamiętny 4 czerwca 1989 roku, po którym czuł się niczym słynny kowboj
z plakatu. Do którego baru by nie wszedł, na jego widok rozmowy milkły,
a wszyscy marzyli, aby postawić mu kolejkę… soku pomidorowego, który
najlepiej wyrównywał niedobory elektrolitowe z dnia poprzedniego. A dziś? Nie dość, że nikt nie stawia mu nawet H2O,
to jeszcze wszyscy na jego widok wychodzą z baru albo mają atak ostrej
sklerozy i udają, że go nie znają. Dzieła jego życia, magazynu
„Trucie&Plucie” prenumerować nie chcą, reklam nie zlecają, zwroty są
większe niż nakłady…
Gdy
Ojciec Nadredaktor zliczył wszystkie bolesne ciosy losu, jakie musiał od
pewnego czasu brać na swą klatkę piersiową, nadszedł poranek z jego
wszystkimi przykrymi obowiązkami.
Trzeba było działać. Ojciec Nadredaktor Generalny (ONG)
postanowił oprzeć się na wzorcach sprawdzonych przez innego ojca
nadredaktora, lidera mediowego nowej rzeczywistości rynkowej
i finansowej w Sarmalandii.
– Kadry! Kadry, Misiu! To podstawa – powiedział mu lider podczas poufnej rozmowy z okazji Dnia Ojca.
Zarządzono
więc w „Truciu & Pluciu” restrukturyzację kadrową, zwolniono
dziennikarzy – rutyniarzy i zainwestowano w szkolenie nowych kadr.
Powołano do życia Szkołę Lepienia Pierogów i Wypracowań.
Niezwykle
trudnym problemem, przed którym stanęła nowa uczelnia dziennikarska,
było ustalenie proporcji pomiędzy Truciem i Pluciem. Czy ma być po
równo, czy więcej trucia, a może plucia? Jak się dużo opluje, to piszący
dobrze się czuje, ale gdzie jest granica? Czy czytelnicy łykną wszystko
bez ograniczeń? Z kolei jak się ładnie truje, to zaczynają wierzyć.
Z tych rozmyślań Ojciec Nadredaktor Generalny wpadł w chroniczną
bezsenność… Zadzwonił o czwartej nad ranem do dr Evy Odrana –
Zatroskanej, starej i wypróbowanej przyjaciółki.
– Cześć, Eva, co się bierze na sen? – zagaił bez zbędnych wstępów.
– A kto dzwoni? – zapytała zaspanym głosem Eva.
– A kto może dzwonić do Evy? Adam oczywiście! Poczebuje receptę na prochy nasenne, bo nie śpię.
– Też nie
śpię, takie czasy, Adamie. Takie czasy…Musisz wyrobić sobie licencję
niewyłączną na pieczątkę od swojego dr Roślinnego i będziesz miał
problem rozwiązany.
ROZDZIAŁ 18. ORTOGRAFIA NOWA, NIECH SIĘ STARA SCHOWA - ĘPATIA NALEŻY SIĘ KAŻDEMU
Podejście,
że najważniejszy był powrót do zdrowia stało się zbyt staromodne
w świecie, w którym z każdej ludzkiej aktywności trzeba mieć
satysfakcję. O to uczucie łatwiej, gdy ktoś z nami ramię w ramię
pokonuje życiowe meandry zarówno w zdrowiu, jak i w chorobie. Ze
zdrowym, ładnym i bogatym każdy się chętnie zada, a z chorym, biednym
i niezbyt urodziwym już niekoniecznie. Trzeba więc było przydzielić
emocjonalnego towarzysza każdemu, kto uzyskał dumny tytuł
świadczeniobiorcy. Towarzysz taki powinien współuczestniczyć w każdym
odczuciu świadczeniobiorcy, jakie zaatakowało jego wrażliwy organizm,
czyli okazywać empatię. Termin nienowy, ale nie wszystkim znany, ale dla
wielu świadczeniobiorców pierwszy raz zasłyszany.
– Ęęę, co? – pytali.
– Empatia – odpowiadali kreatorzy pomysłu.
– Ęęę,
jak? – dopytywali absolwenci bezstresowych kursów ortografii na
wszystkich poziomach nauczania. – Aaa… już wiem, ępatia – dodawali po
wpisaniu tego, co usłyszeli, do wyszukiwarki smartfonu. I tak już
zostało. Świadczeniodawcy też nie byli zbyt zorientowani w temacie.
Konieczne było więc opracowanie wskazówek, jak ępatię rozbudzać w sobie
oraz jak okazywać ją uprawnionym i spragnionym świadczeniobiorcom.
Powołano odpowiednie gremia naukowe oraz wydawnicze i po pół roku
dokument był gotowy. Na uroczystej konferencji prasowej zaprezentowano
jego ostateczną wersję.
Wszystko można okiełznać
Komitet ds. Poprawności Językowej zarządził pisanie wielką literą słowa Ępatia,
była bowiem ona zbyt ważna w procesie konsumowania usług medycznych,
żeby pozwolić na pisanie małą literą „e”. Ponadto staromodna pisownia
„empatia” sprawiała zbyt wiele trudności świadczeniobiorcom.
Wytyczne Narodowego Brata Płatnika (NBP) dotyczące kontraktowania świadczeń medycznych połączonych z Ępatią spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem Wiecznych Podopiecznych. Na kolejnej naradzie Departamentu Wyłącznie Dobrych Decyzji wMinisterstwie Wszystkich Pacjentów postanowiono więc kontraktować usługi tylko u tych świadczeniodawców, którzy mieli odpowiednie rezerwy Ępatii.
Tak wyglądaĘpatia
Jeżeli ktoś nie zetknął się z Ępatią osobiście, przytaczamy rysunek edukacyjny – oto ona w całej krasie!
Na
ścianach wszystkich placówek medycznych w kraju zawieszono plakaty
edukacyjne z objaśnieniami. Cztery łapki służą do czułego obejmowania
ępatiobiorcy z każdej strony – gdy stanie frontem do Ępatii, przytulą go
łapki przednie, a gdy tyłem, usługę tulenia w bólu wykonają łapki
tylne. Cztery odnóża dolne służą do szybkiego przybiegnięcia Ępatii do
odbiorcy usługi.
Świadczeniodawcom,
którzy byli oporni w dzieleniu się Ępatią z będącymi w potrzebie
świadczeniobiorcami, powtarzano co godzinę hasło „Jesteś brzydki, wejdź
do skrytki”. Hasło powtarzano tak długo, aż każdy świadczeniodawca się
zresocjalizował i na należytym poziomie dzielił się Ępatią z będącymi
w potrzebie. Wobec szczególnie zatwardziałych przypadków stosowano
metody biologicznego tropienia ukrywanej przez świadczeniobiorców
Ępatii. Wyszkolone brygady poszukiwaczy patrolowały placówki medyczne.
Dla świadczeniodawców, którzy nie szczędzili wysiłków na odcinku dzielenia się Ępatią z potrzebującymi, przewidziano oznakę Honorowy Dawca Ępatii (HDĘ).
Uprawniała ona do udzielania bezpłatnych porad całodobowo, przez
internet, telefon oraz w miejscu wezwania każdemu potrzebującemu. Oznaka
HDĘ chroniła dawcę ępatii przed bezpodstawnymi podejrzeniami, że
pracuje dla pieniędzy!
Posiadacz
odznaki, gdy przybywał na miejsce nagłego zdarzenia, jak wspomniany
katar albo świąd odbytu, zaraz na wstępie pokazywał odznakę HDĘ i tym
prostym gestem uwalniał świadczeniobiorcę od kłopotliwej rozterki
„płacić czy nie płacić?, a tak w ogóle to ile mu się należy?”. Było
jasne, że usługa medyczna będzie provided free of charge, jak mawiają w Unii Stanów Autonomicznych.
Ewentualne
nadwyżki Ępatii gromadzono w specjalnych koncentratorach ustawionych
przed placówkami medycznymi, na wypadek zaburzeń w dostawie przez
ępatiodawców.
Zasada „zaufanie dobre, ale kontrola lepsza” była wyznawana przez Narodowego Brata Płatnika (NBP) in extenso przy wdrażaniu Nowej Wspaniałej Medycyny.
Korespondencja napływająca do Biura Szybkiego Rozpatrywania Skarg
pozwalała na pewne rozeznanie w jakości udzielnych świadczeń, ale nie
naświetlała całości obrazu. W celu lepszej oceny sytuacji na rynku usług
medyczych wdrożono program operacyjny pod nazwą Świadczeniodawca
Uczestniczący, który polegał na badaniach terenowych jakości usług przez
kontrolerów delegowanych z centrali Narodowego Brata Płatnika.
Powołano specjalny departament i rozpoczęto szkolenie pracowników do roli Świadczeniodawcy Uczestniczącego, którego wersję zamaskowaną przedstawia fotografia poniżej.
Zamaskowany Świadczeniodawca Uczestniczący
Zadanie
polegało na wizytowaniu gabinetów dr. Roślinnych jako zwykły szeregowy
świadczeniobiorca i testowaniu wiedzy oraz Ępatii świadczeniodawców.
Przeszkolony kontroler z nadzorczynią z centrali udającą żonę udał się
do rejonowego gabinetu i siadł ze zbolałą miną przed swoim dr.
Roślinnym.
– Co panu dolega? – zapytał dr Roślinny.
– Ja właśnie mam… zaczął pacjento-kontroler.
– Nic nie mów, jak taki mądry, to niech sam zgadnie – wtrąciła kontrolero-żona.
– Może boli pana głowa? – rzucił pytanie dr Roślinny.
– A co to
pana obchodzi, co mnie boli, ja mam dostać diagnozę, receptę,
skierowanie na badania, a nie być przesłuchiwanym jak nie przymierzając
jakiś podejrzany typ na komendzie.
– No, ale przecież muszę…
– Tak, musi pan ustalić, co mi jest, płacę i wymagam! – oznajmił Świadczeniodawca Uczestniczący.
– To może dam skierowanie na morfologię i mocz? Żeby zorientować się ogólnie w stanie zdrowia.
– Żarty
jakieś świadczeniodawca sobie urządza! Żeby się zorientować, to trzeba
wykonać rezonans całego ciała, a nie jakiejś przedpotopowe badania mi
zlecać! A poza tym sikanie do buteleczki na mocz to jest niedopuszczalne
dręczenie pacjenta! A to chodzenie na czczo do poradni na pobranie krwi
to jeszcze większe dręczenie. Wypraszam sobie takie traktowanie! Ma być
lekko, wszystko i natentychmiast!
Program
Ępatia(+), wiodący w nurcie napraw, wymyślony przez doradców dr.
Bartolomeo Karierra-Nieuwierra, po kilku miesiącach nieoczekiwanie
znalazł się w zagrożeniu…
Mimo
oddanych Brygad Poszukiwaczy, koncentratorów Ępatii przed przychodniami
wszystkich dr. Roślinnych i innych celnych zabiegów sprawy nie miały się
tak, jak oczekiwano. Niezadowolenie w świadczeniobiorcach narastało,
sondaże pokazywały coraz to niższe słupki, a wybory zbliżały się
szybkimi krokami.
W dobie
obowiązywania medycyny opartej na faktach konieczne stało się rzetelne
podejście do tematu gwarantujące sprawność i jakość świadczeń. W tym
celu opracowano smartfonową aplikację do fMRI, zwaną Wykrywacz Ępatii,
służącą do skanowania przyśrodkowej kory przedczołowej (MPFC) oraz
obliczenia aktywności części grzbietowej (dMPFC) i brzusznej (vMPFC).
Aplikacja umożliwiała uzyskanie wiarygodnego wyniku z odległości 1,5 m.
Od tej pory każdy konsument usług medycznych po wejściu do gabinetu
świadczeniodawcy mógł skierować nań swój smartfon i od razu wiedział,
z kim ma do czynienia.
Grzbietowa
część kory była aktywna, gdy świadczeniodawca spieszył z pomocą innym
ludziom nie bacząc na okoliczności, brzuszna – gdy egoistycznie skupiał
się na sobie, na przykład udając się do WC w trakcie godzin niesienia
pomocy świadczeniobiorcom, zamiast zaopatrzyć się w wysoko wydajnego
pampersa.
Nie otake Ępatie
walczyły szeregi polityków pod wodzą dr Evy Odrana – Zatroskanej i dr.
Bartolomeo Karierra – Nieuwierra, żeby świadczeniobiorcom było pod
górkę!
Dr Odrana niosła pomoc na własnym grzbiecie tak wytrwale, aż
sama się dorobiła kłopotów ze zdrowiem podczas nieszczęśliwego upadku
ze skały w Bipazie. Wielotygodniowa kuracja w Unii Stanów Autonomicznych
przyniosła pewną poprawę, Eva odzyskała mowę i przetransportowano ją do
Sarmalandii. Nad transportem do ojczyzny czuwał dr Bartolomeo.
Wiadomo było, że bez senatorium
nie szło dojść do zdrowia. Zapisała się więc do swojego dr Roślinnego
po skierowanie, ponieważ jej własna pieczątka gdzieś się wkręciła
podczas przeprowadzki do Ministerstwa Wszystkich Pacjentów. Już po
tygodniu oczekiwania na termin wizyty i trzech godzinach wysiadywania na
krzesełku pod gabinetem znalazła się przed obliczem Władcy Pieczątki.
– Pan podbije skierowanie, bo się przedźwigłam, niosąc pomoc potrzebującym – zagaiła bez zbędnych wstępów.
– Ale może ja… – nieśmiało wtrącił dr Roślinny.
– Tak, może pan, a nawet musi. Nie po to wykształciliśmy was za nasze piniądze,
żebyście tylko mogli, ale też po to, żebyście musieli – po czym
nieoczekiwanie podniosła swój smartfon na wysokość czoła dr. Roślinnego.
–
Stwierdzam, że ma pan za mały wskaźnik dMPFC/vMPFC. Wobec waszego
karygodnego zachowania oraz skandalicznego wyniku badania za pomocą Wykrywacza Ępatii napiszę skargę do Narodowego Brata Płatnika, żeby skierował was na Kurs Re-Ępatyzcji (KRĘ).
Podczas tych wyjazdów z Big Pharmą na Hawaje i inne kraje w głowach
(oraz innych częściach ciała, których tu nie wymienimy ze względu na
szacunek dla czytających te słowa) się wam poprzewracało i mamy teraz
kłopoty.
– Jakie
kłopoty pani ministra ma na myśli? – nieśmiało wyszeptał dr Roślinny
i poczuł narastającą suchość śluzówek jamy ustnej i innych części ciała,
których autorka także nie wymieni ze względu na szacunek dla
czytających te słowa.
– Jak to jakie? Chyba ze trzy minuty zastanawialiście się, czy mi podbić skierowanie do senatorium! – oznajmiła dr Eva.
– Ależ pani ministro, wielce czcigodna Siostro w Hipokratesie… – wyszeptał drżącymi wargami dr Roślinny.
– Komu siostra, temu siostra, a wam Ekscelencja Chlebodawca – tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmiła dr Odrana-Zatroskana.
– Taaak jest! – wykrzyknął dr Roślinny i trzasnął obcasami, aż skry poszły po całym gabinecie…
Program
Ępatia (+), wiodący w nurcie napraw, wymyślony przez doradców dr.
Bartolomeo Karierra-Nieuwierra, znalazł się w zagrożeniu…
Mimo
oddanych Brygad Poszukiwaczy, koncentratorów Ępatii przed przychodniami
wszystkich dr. Roślinnych i innych celnych zabiegów sprawy nie miały się
tak, jak oczekiwano. Niezadowolenie w świadczeniobiorcach narastało,
sondaże pokazywały coraz to niższe słupki, a wybory zbliżały się
szybkimi krokami.
Dr Bartolomeo Karierra-Nieuwierra zwołał naradę najbardziej zaufanych doradców Ministerstwa Wyłącznie Dobrych Decyzji.
Dla zapewnienia właściwego poziomu bezpieczeństwa, komfortu narad, no
i zagwarantowania ich dokumentacji na Jedynie Słusznych Serwerach
wybrano ustronny hotelik w Rekseli. Przybycie na miejsce obrad
potwierdzano w centrali, wczytując smartfonem kod umieszczony na
końcowym przystanku autobusu trasy airport – city. Doradcy spacerkiem
przeszli do hotelu i w zacisznych apartamentach odetchnęli po trudach
podróży. Następnego dnia czekał ich nie lada wysiłek intelektualny
w temacie, jak cudzym kosztem dogodzić świadczeniobiorcom jeszcze
bardziej.
Po
pożywnym śniadaniu doradcy jęli obradować. Długie godziny płynęły,
a sprawy nie posuwały się do przodu. Gdzieś przed północą jeden
z doradców zapytał Matyldę, która otrzymała akredytację prasową na
obrady:
– Na jakich zasadach pracujesz, pisząc artykuły czy książki?
– Artykuły sprzedając prawa autorskie, a książki udzielając licencji niewyłącznej – odpowiedziała Matylda.
– Co to znaczy, że udzielasz licencji niewyłącznej?
– Artykuł pozostaje moją własnością, a redakcji użyczam jedynie prawa do jego użytkowania.
– Mam, mam! – krzyknął delegat i walnął się dłonią w czoło.
– Licencja niewyłączna na pieczątkę!
To jest
to! Doktor Roślinny udziela swoim Wiecznym Podopiecznym licencji
niewyłącznej na użytkowanie pieczątki. Najsłabsze ogniwo w systemie
ochrony zdrowia wzmocnione! Problem rozwiązany!
Szybko
przedstawił pomysł obradującemu gremium. Wszyscy byli zachwyceni,
pochwałom nie było końca. Na gorąco przygotowano rozporządzenie
w sprawie licencji pieczątki i nadano mu bieg. Każdy dr Roślinny został
zobowiązany do wykonania kopii swojej pieczątki i przesłania jej za
pokwitowaniem na adres każdego Wiecznego Podopiecznego. Odbiorca od tej
pory wypisywał sobie recepty, na co miał ochotę. To było jedyne słuszne
i oczywiste rozwiązanie. Skoro w ustaleniu rozpoznania pomagał mu
wszechwiedzący internet, nie można było tracić tych trafnych rozpoznań
przez utrudniony dostęp do pieczątki. Taki kapitał wiedzy medycznej
i doświadczenia w leczeniu nie mógł się marnować! Żaden rozsądny
organizator ochrony zdrowia nie mógł pozwolić, aby wiedza zdobyta
pracowitym klikaniem po internecie nie została przekuta w Czyn
Terapeutyczny.
Każdy
dzień pokazywał rosnącą przepaść między tym, co wiedzieli
świadczeniobiorcy o sobie, a tym, co stwierdzali w ich organizmach
świadczeniodawcy. Tak dalej być nie mogło! Powodowało to bolesną
frustrację świadczeniobiorców, że za ich składki nie są obsługiwani tak,
jak tego sobie życzą. A w końcu nie po to płacili i płacą, żeby nie
dostawać produktu takiego, jak im się podoba! Jeżeli ktoś idzie do
sklepu po chleb, a sprzedawca wciska mu chrzan, to chyba nie jest
w porządku! – mówił dr Bartolomeo Karierra – Nieuwierra na kolejnej
konferencji prasowej.
Nagromadziło
się wiele niepotrzebnych stresów, napięć i trudności w funkcjonowaniu
Doskonałego Systemu Ochrony Zdrowia. Jedynym wyjściem było
zorganizowanie szybkich szkoleń podyplomowych z click(ologii) medycznej.
Wprowadzono wobec wszystkich świadczeniodawców z PWZ obowiązek
zgromadzenia 100 punktów z tej jakże potrzebnej dziedziny wiedzy
medycznej jako niezbędnego warunku podpisania nowego kontraktu
z Narodowym Bratem Płatnikiem (NBP). Potwierdzeniem podniesienia poziomu
wykształcenia miały być prawidłowe odpowiedzi na pytania testowe.
Przewidziano także pytania dopuszczające do studiowania click(ologii)
medycznej, testujące świadczeniodawcę na poziomie podstawowej wiedzy
o tym, jak powinien funkcjonować system.
Czy wskazaniem do udania się na SOR o 2.30 w nocy jest:
a) katar trwający od 22.00 dnia poprzedniego, a więc już dwie doby, złośliwie atakujący organizm płatnika składek
b) świąd odbytu trwający od lat i utrudniający bezstresową egzystencję
c)
zagubienie recepty wystawionej na babcię przed rokiem przez jej
Roślinnego, która to babcia akurat przyjechała w odwiedziny do
świadczeniobiorcy
d) wszystkie powyższe okoliczności
e) żadna z powyższych.
Pierwsza
sesja wykazała zatrważającą niewiedzę wśród świadczeniodawców. Trudno to
zrozumieć, ale aż 99,9% zakreślało odpowiedź „e”, choć każde dziecko
wie, że poprawna jest oczywiście odpowiedź „d”. Trzeba było działać
i szerzyć jedynie słuszną wiedzę medyczną.
Zastępy
najbardziej doświadczonych świadczeniobiorców, prawników i innych
noktorów (por. noctors) aktywnie włączyły się do pracy nad napisaniem
dzieła Medical click(ology) manual.
Do
zespołu autorów podręcznika powołano 7 absolwentów studiów licencjackich
w dziedzinie żurnalistyki medycznej, 3 przedstawicieli biura ochrony
praw świadczeniobiorców, 12 pracowników z centrali Narodowego Brata
Płatnika (NBP) oraz jednego przedstawiciela świadczeniodawców
z nieczynnym Prawem Wykonywania Zawodu (PWZ). Wybór tego ostatniego
członka zespołu redakcyjnego nie był przypadkowy – gdyby miał on czynne
PWZ, jego wiedza byłaby niewiarygodna i trudna do zaakceptowania. Wiedza
to w końcu rzecz nabyta, można nabyć wiedzę taką i owaką.
Zdrowie
narodu wymagało gospodarki planowej. Było zbyt ważne, żeby wszystko
odbywało się na łapu – capu, od wizyty do wizyty. Podczas narady
w Rekseli podjęto także decyzję o wdrożeniu Narodowego Planu Uzdrawiania Zdrowych.
Tak, tak, zdrowych! To nie jest pomyłka! Chory, wiadomo, zawsze będzie
chorym i o sukces wizerunkowy w takich przypadkach trudno, a przecież
sukces w polityce jest najważniejszy.
Dr
Bartolomeo Karierra-Nieuwierra zlecił zaprzyjaźnionej firmie graficznej
opracowanie odpowiednich plakatów. W każdej placówce medycznej na
ścianach gabinetów, przed biurkami doktorów, zawisły plansze z napisem:
„Coś Ty zrobił dlaNarodowego Programu Uzdrawiania Zdrowych?”
Darmowe Przytulanie jest bardzo pomocne, no i tanie!
Wszystkich rezydentów zobowiązano do dyżurów przy wejściu do przychodni z transparentem „Free Hugs„, czyli Darmowe Przytulanie”.
Każdy wchodzący świadczeniobiorca mógł przytulić się do rezydenta,
a rezydent doświadczyć niepowtarzalnego przeżycia niesienia pomocy
będącym w potrzebie.
Nic więc
dziwnego, że gdy taki rezydent wracał do domu po 24-godzinnym dyżurze
Darmowego Przytulania, to nie w głowie mu było przytulanie własnej
narzeczonej lub narzeczonego. Opuszczone, niedotulone dziewczyny
rezydentów łkały po mediach o swym rezydenckim zespole niedotulenia, a jeżeli dodamy do tego liche zarobki, to już robiło się ponuro.
Zdawało
się, że stworzono system doskonały, gdy do biura skarg i zażaleń
Narodowego Brata Płatnika (NBP) wpłynęła drogą elektroniczną skarga na
jakość Darmowego Przytulania. Serwery w centrali i wszystkich oddziałach
terenowych zadrżały z oburzenia!
Szanowny Narodowy Bracie Płatniku,
byłam
w ubiegły piątek na wizycie po odbiór należnego mi świadczenia u mojego
dr. Roślinnego. W drzwiach przychodni powitał mnie dyżurny rezydent od
Darmowego Przytulania. Objął mnie jedną ręką i ułożył ją na plecach, drugą niby też objął, ale trzymał w niej smartfon i pisał w nim cały czas!
Co to jest za przytulanie jedną ręką? Co mężczyzna może zrobić jedną ręką, to Brat lepiej wie ode mnie!
Co on pisze? – w mych zwojach mózgowych pojawiło się pytanie. Ponieważ placówka dr. Roślinnego jest obiektem monitorowanym, zażądałam dostępu do elektronicznego rejestru przebiegu mojej wizyty.
Przejrzałam
pod powiększeniem także ekran smartfonu trzymanego przez rezydenta
w dłoni. I tu doznałam szoku! Rezydent pisał do swojej narzeczonej, też
rezydentki, że ją kocha i prosi o cierpliwość.
Bracie! jaka to jest jakość Ępatii
okazywana świadczeniobiorcy, ja się pytam! Niby wszystko gra i nawet
tralala, a w rzeczywistości jest w dwóch miejscach! Ten rezydent musiał
się tego nauczyć od swoich starszych kolegów świadczeniodawców, co to
potrafią być w kilku miejscach udzielania świadczeń naraz!
Z tej
frustracji ciśnienie mi podskoczyło do 170/100, niby dr Roślinny gadał,
że to podobno z tego, że leków nie biorę, ale ja mu nie wierzę! Nie od
dziś nie biorę leków, a dopiero dziś pokazało się to wysokie ciśnienie!
Z poważaniem Oburzona Niedotulona Michalina z Olsztyna
Droga Naszym Sercom Michalino ,
łączymy
się z Tobą w zespole niedotulenia (ICD 344.32), który jest obecnie
powszechnie uznaną jednostką chorobową. Bierzemy sprawę w obie ręce,
czego symbolem jest nasze logo widniejące na papierze firmowym.
W celu
poprawy Twojego samopoczucia przesyłamy skierowanie na 4-tygodniową
kurację w senatorium pięciogwiazdkowym, w miejscowości nadmorskiej,
w pokoju jednoosobowym. Wyrażamy nadzieję, że w tych warunkach twój
zespół niedotulenia szybko minie, czego szczerze życzymy Ci.
Zespół ds. Szybkiego Rozpatrywania Skarg
Zasada
„zaufanie dobre, ale kontrola lepsza” była wyznawana przez Narodowego
Brata Płatnika (NBP) in extenso. Korespondencja napływająca do Biura
Szybkiego Rozpatrywania Skarg pozwalała na pewne rozeznanie w jakości
udzielnych świadczeń, ale nie naświetlała całości obrazu. Po naradzie
w Rekseli wdrożono program operacyjny pod nazwą Świadczeniodawca Uczestniczący, który polegał na badaniach terenowych jakości usług przez delegowanych z NBP kontrolerów.
Powołano specjalny departament i rozpoczęto szkolenie pracowników do roli Świadczeniodawcy Uczestniczącego.
Zadanie polegało na wizytowaniu gabinetów dr. Roślinnych jako zwykły
szeregowy świadczeniobiorca i testowaniu wiedzy świadczeniodawców.
Przeszkolony
kontroler z nadzorczynią z centrali udającą żonę udał się do rejonowego
gabinetu i siadł ze zbolałą miną przed swoim dr. Roślinnym.
– Co panu dolega? – zapytał dr Roślinny.
– Ja właśnie mam… – zaczął pacjentokontroler.
– Nic nie mów, jak taki mądry, to niech sam zgadnie – wtrąciła kontrolerożona.
– Może boli pana głowa? – rzucił pytanie dr Roślinny.
– A co to
pana obchodzi, co mnie boli, ja mam dostać diagnozę, receptę,
skierowanie na badania, a nie być przesłuchiwanym jak nie przymierzając
jakiś podejrzany typ na komendzie.
– No, ale przecież muszę…
– Tak, musi pan ustalić, co mi jest, płacę i wymagam! – oznajmił Świadczeniodawca Uczestniczący.
– To może dam skierowanie na morfologię i mocz? Żeby zorientować się ogólnie w stanie zdrowia.
– Żarty
jakieś świadczeniodawca sobie urządza! Żeby się zorientować, to trzeba
wykonać rezonans całego ciała, a nie jakiejś przedpotopowe badania mi
zlecać! A poza tym sikanie do buteleczki na mocz to jest niedopuszczalne
dręczenie pacjenta! A to chodzenie na czczo do poradni na pobranie krwi
to jeszcze większe dręczenie. Wypraszam sobie takie traktowanie! Ma być
lekko, wszystko i natentychmiast!
Tymczasem
częstość występowania zespołu niedotulenia wśród świadczeniobiorców
narastała. Okazało się, że praktycznie co drugi rezydent lub rezydentka
podczas dyżuru wykorzystuje smartfon do niecnych celów, takich jak
kontakty ze swoimi mężami/żonami/narzeczonymi. Trzeba było jakoś temu
przeciwdziałać. Opracowano plan naprawczy wizerunku każdej placówki
medycznej. Między innymi zainwestowano we właściwy wygląd personelu,
zwłaszcza tego na pierwszej linii przed przychodnią. Postanowiono
zaopatrzyć rezydentów dyżurujących w eleganckie służbowe ubrania.
Zaczęto od obuwia. Przeprowadzono badanie ankietowe wśród
świadczeniobiorców i okazało się, że 83,41% opowiada się za
szpileczkami. Co więcej, w 52,67% przypadków głosowano, aby szpileczki
mieli także panowie rezydenci. Ankietowani uważali, że pozbawienie
mężczyzn możliwości pokazania się w eleganckim obuwiu w pracy narusza
prawo do równego traktowania płci, swobodnego wyrażania różnych aspektów
swojej seksualności, a poza tym jest jawną dyskryminacją estetyczną!
Największą popularnością cieszyły się szpileczki z czerwoną podeszwą
oraz całe czerwone.
Wdrożone
przez Narodowego Brata Płatnika programy ewidencjonowania zasobów
Ępatii, jej obowiązkowego okazywania podczas wizyt, reępatyzacji
świadczeniodawców podniosły nieco zadowolenie ze świadczonych usług.
Szybko jednak okazało się, że nie samą Ępatią żyje świadczeniobiorca.
Jak wszystko gra, wychodzi się zadowolonym z wizyty u dr Roślinnego, to
o czym można rozmawiać, siedząc w innej kolejce albo co można
powiedzieć dziennikarzowi czyhającemu? Ledwie
świadczeniobiorca wystawił nogę z przychodni, a już do niego leciał
młody żurnalista ze sprzętem nagrywającym dźwięk i obraz.
Skąd się ich tyle nabrało? – zastanawiała się Matylda Przekora, dziennikarka uczestnicząca miesięcznika „Modne Diagnozy”.
Od pewnego czasu obserwowała pojawianie się wielu nowych twarzy na
rynku dziennikarstwa medycznego. Sonda badawcza, którą zapuściła
w środowisku, wykazała, że są to absolwenci pierwszego rocznika Szkoły Lepienia Pierogów i Wypracowań.
Bezsenność skłaniała Ojca Nadredaktora do wspomnień…
Ten
pamiętny 4 czerwca 1989 roku, po którym czuł się niczym słynny kowboj
z plakatu. Do którego baru by nie wszedł, na jego widok rozmowy milkły,
a wszyscy marzyli, aby postawić mu kolejkę… soku pomidorowego, który
najlepiej wyrównywał niedobory elektrolitowe z dnia poprzedniego. A dziś? Nie dość, że nikt nie stawia mu nawet H2O,
to jeszcze wszyscy na jego widok wychodzą z baru albo mają atak ostrej
sklerozy i udają, że go nie znają. Dzieła jego życia, magazynu
„Trucie&Plucie” prenumerować nie chcą, reklam nie zlecają, zwroty są
większe niż nakłady…
Gdy
Ojciec Nadredaktor zliczył wszystkie bolesne ciosy losu, jakie musiał od
pewnego czasu brać na swą klatkę piersiową, nadszedł poranek z jego
wszystkimi przykrymi obowiązkami.
Trzeba było działać. Ojciec Nadredaktor Generalny (ONG)
postanowił oprzeć się na wzorcach sprawdzonych przez innego ojca
nadredaktora, lidera mediowego nowej rzeczywistości rynkowej
i finansowej w Sarmalandii.
– Kadry! Kadry, Misiu! To podstawa – powiedział mu lider podczas poufnej rozmowy z okazji Dnia Ojca.
Zarządzono
więc w „Truciu & Pluciu” restrukturyzację kadrową, zwolniono
dziennikarzy – rutyniarzy i zainwestowano w szkolenie nowych kadr.
Powołano do życia Szkołę Lepienia Pierogów i Wypracowań.
Niezwykle
trudnym problemem, przed którym stanęła nowa uczelnia dziennikarska,
było ustalenie proporcji pomiędzy Truciem i Pluciem. Czy ma być po
równo, czy więcej trucia, a może plucia? Jak się dużo opluje, to piszący
dobrze się czuje, ale gdzie jest granica? Czy czytelnicy łykną wszystko
bez ograniczeń? Z kolei jak się ładnie truje, to zaczynają wierzyć.
Z tych rozmyślań Ojciec Nadredaktor Generalny wpadł w chroniczną
bezsenność… Zadzwonił o czwartej nad ranem do dr Evy Odrana –
Zatroskanej, starej i wypróbowanej przyjaciółki.
– Cześć, Eva, co się bierze na sen? – zagaił bez zbędnych wstępów.
– A kto dzwoni? – zapytała zaspanym głosem Eva.
– A kto może dzwonić do Evy? Adam oczywiście! Poczebuje receptę na prochy nasenne, bo nie śpię.
– Też nie
śpię, takie czasy, Adamie. Takie czasy…Musisz wyrobić sobie licencję
niewyłączną na pieczątkę od swojego dr Roślinnego i będziesz miał
problem rozwiązany.