Powered By Blogger

niedziela, 15 stycznia 2023

Przyszła Wena do doktora - wiersze wszystkie Krystyna Knypl (1 - 10 )

1. Przyszła Wena do doktora

Mima czyta fonokardiogram 2

Choć nie była bardzo chora,

Chciała tylko ponarzekać,

Się przebadać, podociekać,

Co się jej należy – Wenie,

Kiedy znajdzie się na scenie.

Z gruntu słabo jest obyta

Z pompą, blichtrem i paradą.

Trudno mówić jej ze swadą,

Wściekłe męczą ją migreny,

W okolicach każdej sceny.

Co ma robić biedna Wena?

Czy ma wołać pogotowie?

Czy na dyżur pobiec szybko?

Lub się spotkać z złotą rybką

I życzenia wyrzec szybko.

Lekarz się na nogach słania

Co mi z Weny przyjmowania?

Jakie zrobić jej badania?

Więc wiązaną rzecze mową

Wolno cedząc każde słowo.

Pragnę pani wyznać jeno,

Że nie łatwo z panią, Weno,

Mieć romansik lub spotkanie,

Kiedy wszystko jest nietanie.

Cnotą zaś jest oszczędzanie.

Wraca Wena więc do głowy,

A tam czeka temat nowy.

Czy ktoś Wenę refunduje?

Czy to w ogóle się opłaca?

Czy lekarska to jest praca?

I wyznała Wena  z  mocą,

Lekarzowi szeptem, nocą,

Werdykt krótki, ostateczny,

Może nawet zgoła wieczny:

Światło fleszy wenę peszy.

2. Przyszła Bzdura do doktora…

Murale Praga 8

Choć nie była bardzo chora,

Chciała tylko ponarzekać,

Się przebadać, podociekać,

Co się jej należy – Bzdurze,

Kiedy cienko śpiewa w chórze.

Z gruntu słabo jest obyta

Z sensem, blichtrem i ogładą.

Trudno mówić jej ze swadą,

Wściekłe męczą ją migreny,

W okolicach każdej sceny.

Co ma robić biedna Bzdura?

Czy ma wołać pogotowie?

Czy na dyżur pobiec szybko?

Lub się spotkać z złotą rybką

I życzenia wyrzec szybko.

Lekarz się na nogach słania

Co mi z Bzdury przyjmowania?

Jakie zrobić jej badania?

Więc wiązaną rzecze mową

Wolno cedząc każde słowo:

Pragnę pani wyznać jeno,

Że nie łatwo  panią Bzduro,

Jest porównać z każdą górą,

Bowiem z zestawieniu z Weną

Winna pani być pod sceną.

Wraca Bzdura więc do głowy,

A tam czeka temat nowy.

Czy ktoś Bzdurę refunduje?

Czy to w ogóle się opłaca?

Czy lekarska to jest praca?

Wyznał lekarz Bzdurze  z  mocą,

Potajemnie, szeptem, nocą,

Werdykt krótki, ostateczny,

Może nawet zgoła wieczny:

Światło fleszy Bzdurę cieszy!

3. Zmierzch południa

Zmierzch poludnia

Biorę na przechowanie ludzkie lęki

Smugą cienia podążające za mną,

Nie dające się oswoić ani pomniejszyć.

Zwalczam polimorficzny gen służebności,

Nienaturalnie wybujały i patologiczny

Wyhodowany na zbyt częste okazje.

Zdrowy egoizm skrywam chorobliwie,

Chowam go przed światem ze wstydem,

Niczym łokcie z przetartym ubraniem.

Odczepiam cień na krótką chwilę,

Jedynie w samo południe.

Niczym samotny rewolwerowiec,

Idę pustą drogą wypatrując

Kto skrywa się za zamkniętymi oknami.

Nie możesz chybić!- wołają zza zasłon.

Banalne rady z wyprzedaży idei.

Która potrwa nie dalej niż do jutra.

4. Na pożegnanie

Ulokowałam jeden  dzień

Na mapie zapomnienia

Będę wspominać go bez słów

I tylko od niechcenia

Ulokowałam  drugi dzień,

Na mapie zapomnienia

Będę wspominać go bez słów

I tak to nic nie zmienia.

Najczulsza niegdyś myśl,

Nie sprowokuje nigdy złości,

Zmartwienie, smutek ani gniew

W spokojnym sercu nie zagości,

Wymażę chwile, słowa, łzy,

Zabliźnię wszystkie swoje rany

Zapomnę każdy zbędny gest,

W odruchu  przywołany,

Prąd wspomnień porwał wiele dni,

Wprost nie do policzenia,

Przeszłości mówię ci: bądź zdrowa

Do widzenia!

5. Smuga cienia

Duzo nas

Biorę na przechowanie ludzkie lęki,

Smugą cienia podążające za mną,

Nie dające się oswoić ani pomniejszyć.

Zwalczam polimorficzny gen służebności,

Wyhodowany naz zbyt częste okazje.

Zdrowy egoizm skrywam chorobliwie,

Chowam go przed światem ze wstydem,

Niczym łokcie z przetartym ubraniem.

Odczepiam na  cień krótką chwilę,

Jedynie w samo południe,

Niczym samotny rewolwerowiec,

Idę pustą drogą, wypatrując

Kto skrywa się za zamkniętymi oknami.

Nie możesz chybić! – wołają zza zasłon.

Banalne rady z wyprzedaży idei,

Która potrwa nie dalej niż do jutra.

6. Elektroniczny przypadek

Człowiek odpięty od komputera,

Jest tworem dwuwymiarowym,

Nawet nie wie co może robić,

W swym życiu nie-ekranowym.

Spogląda na świat realny,

Bez tych magicznych odcieni,

Dotyka też błędnym wzrokiem

Przybyłych z innej przestrzeni.

Obsługa nie zalogowanych

Na naszym forum -czy wiecie?

Na szczęście jest niemożliwa

Jesteśmy w innym świecie.

Brak opisu.

7. Odkrycie

Wiele jest jeszcze do odkrycia,

Zupełnie nowych form życia.

8. Ciąg dalszy

Pytasz czy trudno jest pisać wiersze?

Nie ma nic prostszego pod słońcem,

Wystarczy zebrać rozbiegane  myśli,

Czasem poszperać trochę w słowach,

Zważyć zamysły, ustalić proporcje, intencje.

A ciąg dalszy należy do innych ludzi.

9. Wybrańcy

Wybrańcy piszą słynne dzieła,

Nieszczęśliwi smutne listy niewysłane,

Śmiertelnicy – na ogół przelewy bankowe,

Recepty tylko niektórzy z nich.

Na wyraźne życzenie publiczności.

Tym różnią się od wybrańców,

Że sami wybrali swój los.

Wzajemność nie jest ich radością.

Bohaterowie pierwszych stron gazet,

Zmęczeni, znużeni , obojętni.

Nagle potrzebni w obliczu śmierci,

Która pokazuje każdemu jego miejsce.

10. Bilans sensu

Paryż i Lille 1

Zużywają mało tlenu i elektryczności,

Jednak rachunki płacą wysokie,

Choć nadsyłane są bez koperty,

Stan konta otoczony jest tajemnicą.

Mają zwyczaj pożywiać się wolnością,

Na ogół w niewielkich dawkach,

Jednak koniecznie trzy razy dziennie,

Nigdy z przepisu lekarza,

Raczej z wewnętrznej potrzeby.

Drobnych ran już nawet nie liczą, ale

Blizny skrupulatnie mierzą w centymetrach.

Oczywiście nie podając wyników bilansu.

Bo być może wolność jest pozbawiona sensu?

 

poniedziałek, 9 stycznia 2023

18/01/2023. Recepta refundowana, odcinek 2

Krystyna Knypl

Wirusy, odkąd istniały, zawsze potrafiły przechytrzyć ludzi. Atakowały znienacka, w sposób niewidoczny i podstępny, szybko ścinając z nóg człowieka upatrzonego na swoją ofiarę. Nic sobie nie robiły z tego, że ktoś jest Bogatym Biznesmenem, Bardzo Ważnym Politykiem, Bardzo Znanym Prawnikiem, a nawet Bardzo Znanym Dziennikarzem. Nie odczuwały ani odrobiny lęku przed stanowiskiem swojej ofiary, stanem jej konta bankowego, zasięgiem wpływów ani koneksjami krajowymi i zagranicznymi. Kompletnie ignorowały fakt posiadania dostępu swoich ofiar do mediów, mikrofonów i studiów telewizyjnych. Były niewrażliwe na wpisy na mediach społecznościowych, najbardziej wściekły hejt i co najstraszniejsze – na najgroźniej zredagowane paragrafy, ustawy i rozporządzenia.

Bezpardonowo wskakiwały na śluzówki dróg oddechowych albo co gorsza – dróg moczowo-płciowych, a nawet o zgrozo! przewodu pokarmowego kobiet i mężczyzn,  przyczepiały się do wybranego receptora, podstępnie przenikały błony komórkowe i wdzierały się z impetem do wnętrza komórek swojej ofiary.

Rozhulane wirusy namnażały się szybciej niż króliki w Australii, hasając po całym organizmie zaatakowanych, pozbawiając ofiary możliwości poruszania się, siedzenia w szkole lub pracy a z czasem w niektórych przypadkach także oddychania.

Bezczelność wirusów nie znała granic – i nie jest to licentia poetica! Te zlepki aminokwasów, bo nawet nie białek!, bezczelnie przemieszczały się z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent, z jednego sezonu na drugi sezon, co więcej – korzystały na gapę z samolotów, pociągów, autobusów i statków. Wirusy były niczym ośmiornica...

Ośmiornica wirusowa

Chce byś zawsze była zdrowa,

Piękna, mądra i bogata,

Żyła też przez długie lata.

Musi wciąż Cię nadzorować

Szczepić, mazać i pilnować

Objąć czule Cię mackami

Abyś zawsze była z nami!

John Brainwasher znając te cechy wirusów polecił starannie zdezynfekować prywatny odrzutowiec, którym udał się do Centrali Produkcji Wirusów na Zamówienie. Jego zamówienie zlecono do realizacji w firmie Virus Manufacturing Factory w miejscowości Tam-Ten-Vir.

Zleceniobiorcy  skuszeni wysokim honorarium zaproponowanym przez Johna Brainwashera wyprodukowali zamówionego wirusa w ciągu 3 tygodni.

Uroczyste przekazanie pierwszej partii wirusów odbyło się w hotelu The Golden Age, gdzie producenci patogenów na zamówienie podejmowali ważnych gości. Realizatorem  pomysłu eleganckiego podejmowania gości z branży wirusowej  była  firma Geyzer, którego prezesem był energiczny  biznesmen Huberto Bamboula, znany z sukcesów biznesowych oraz niespotykanej determinacji w dążeniu do wytyczonych celów.

Hotel The Golden Age

Uroczyste przekazanie pierwszego miliona gotowych do inwazji Itchwirusów-23 zorganizowano w hotelu The Golden Age w Atenach, bowiem Huberto był z pochodzenia Grekiem. Brano tez pod uwagę, że  każde zamówienie nowego wirusa było początkiem do złotego wieku dla Virus Manufacturing Factory, choć wiadomo było, że gdy przeminie wiek złoty to jest potem strasznie dużo różnorakiej roboty. No, ale kto by się przejmował przyszłością, skoro teraźniejszość była tak podniecająca?

Nowy wirus został nazwany Itchvirus-23 (od angielskiego słowa itch czyli świąd). Choroba objawiała się w pierwszych dniach powtarzalnymi ukłuciami powodowanymi przez kolce wirusa, które były  zbudowane z dotychczas nieznanych białek. Niestety zarówno producenci, jak i zamawiający nie przewidzieli ani też nie uwzględnili w produkcji faktu, że wirus przenosił się nie tylko z człowieka na drugiego człowieka, ale też wędrował w obrębie zakażonego organizmu zmieniając swoją lokalizację i powodując świąd w nowych okolicach ciała człowieka.

W produkcji wirusa nie przewidziano niestety, że ludzie nie tylko podawali dłonie innym osobom na początku i końcu spotkania, ale także dotykali różnych części własnego ciała. O ile wszyscy byli od dzieciństwa nauczeni aby nie dotykać twarzy, to nie dało się egzystować bez kilkakrotnego w ciągu doby dotknięcia okolic intymnych, w związku z wykonywaniem  czynności fizjologicznych. Translokowany przy okazji wykonywania wspomnianych czynności wirus w nowej lokalizacji doznawał mutacji i z niewiniątka zamieniał się w okrutną hydrę, która swoimi lepkimi mackami przylepiała się z niezwykłą siła do ciała zaatakowanego nieszczęśnika

Wirus wykorzystał chytrze fakt, że ludzi myli ręce opuszczając WC, a nie myli wchodząc do tego przybytku, przed dotknięciem okolic intymnych. O tym aspekcie nie pomyśleli również projektanci budowy wirusa.

Już po kilku dniach od wypuszczenia wirusa w przestrzeń publiczną zauważono, że pierwsze objawy dotyczyły głównie przedniej okolicy intymnej, z tej prostej przyczyny, że częstość dotykania tej okolicy była większa niż okolicy tylnej. Początkowo interpretowano te dolegliwości jako objawy dyzuryczne, ale gdy świąd przeniósł się na tylną okolicę intymną to - jak mówi znane powiedzenie - skończył się żart, zaczęły się schody.

Z uwagi na powszechne, codzienne shake-handy między ludźmi oraz dotykanie okolic intymnych podczas czynności fizjologicznych, tempo przenoszenia się wirusa było niezwykle szybkie. Wirus atakował głownie sfery biznesowe, finansowe oraz polityczne mające shake-hand w swych zwyczajach częściej niż rolnicy lub kucharki.

Zakażeni  osobnicy z powodu uciążliwości objawów musieli  przebywać w domach. Władze Pandemlandzkiej Republiki Ludowej (PRL) znalazły się w nie lada kłopocie. Jak leczyć? Jak zapobiegać rozprzestrzenianiu się wirusa? To były dylematu trudne do rozwiązania.

Podstawowym jednak wyzwaniem było naukowe potwierdzenie wirusowej przyczyny dolegliwości zlokalizowanych w okolicach intymnych. Krajowa Rada Ekspertów i Autorytetów Typowanych Ujednoliconą  Racją  (KREATURA)  zaproponowała wymaz z końcowego odcinka przewodu pokarmowego pobrany za pomocą specjalnego drewnianego patyka owiniętego na końcu watą, który należało wprowadzić na 15 cm od punktu końcowego przewodu pokarmowego. Pacjenci narzekali na ból przy pobieraniu wymazu, ale w końcu nie miało to większego znaczenia dla wielkiej idei precyzyjnego diagnozowania. Problemem było, że podczas bólu zaciskali pośladki i ruszali nimi na boki co powodowało, że końcówka drewnianego urządzenia dość często odłamywała się i pozostawała w dolnym odcinku przewodu pokarmowego jako niebezpieczne ciało obce. Co robić? Jak zaradzić temu powikłaniu  i nie zniechęcić  pacjentów do zgłaszania się na badanie w kierunku infekcji wirusowej?- debatowano na kolejnych posiedzeniach Krajowej Rady Ekspertów i Autorytetów Typowanych Ujednoliconą  Racją  (KREATURA).

Przepisy o przymusowym wykonywaniu wymazu przed podróżą lub  zezwoleniem na wykonywanie pracy siedzącej  w siedzibie instytucji nie rozwiązywało problemu. Potrzebna była jakaś prozdrowotna zachęta o wymowie profilaktycznej. Zdecydowano się utworzyć Pakietową Usługę Profilaktyczno-Analną (PUPA). Usługa była oferowana świadczeniobiorcom u których nastąpiło  odłamanie końcowego fragmentu patyka, polegała ona na jednoczesnym wykonaniu  rektoskopii  wraz z gastroskopią w znieczuleniu ogólnym. W opisie oferty podkreślono, że znane powiedzenie iż nie ma nic złego co by na dobre się nie zdało ma naukowe podstawy bowiem złamanie patyka wymazowego i badania z nim związane pozwalają na wczesne wykrywanie nowotworów przewodu pokarmowego.

Dziennikarze na tropie wirusa

Nowa sytuacja epidemiologiczna budziła powszechne zainteresowanie zarówno mediów jak i mieszkańców Pandemlandzkiej Republiki Ludowej (PRL). Zrozumiałym więc było, że ekipy dziennikarzy udawały się do siedziby władzy ustawodawczej w celu zdobycia informacji z pierwszej ręki na temat co wybrańcy narodu zamierzają zrobić z tą niezwykle skomplikowaną sytuacją medyczną.

Niestety nie było łatwo zdobyć chętnego i dobrze poinformowanego rozmówcę. Dziennikarze ustawiali się w segmencie prasowym sejmu ze swoimi kamerami i cierpliwie oczekiwali na kogoś chętnego do udzielenia wywiadu.

Matylda, otrzymująca w przeszłości akredytacje sejmowe, zaintrygowana przebiegiem wydarzeń także wybrała się do gmachu parlamentu.

Pobrała przepustkę, okazała ją strażnikowi przy wejściu na teren Sejmu, minęła zastanawiająco pusty dziedziniec otaczający poszczególne budynki i weszła do gmachu głównego.

Gmach główny każdego roboczego dnia tętniący życiem, dziś świecił pustkami. Przez hol na parterze przemykały tylko pojedyncze osoby z personelu sejmowego. Korzystając z okazji, że wnętrze gmachu głównego jest puste, Matylda rozejrzała się dookoła. Wzrok jej zatrzymał się na wężowatych  poręczach zdobiących schody gmachu głównego. Wcześniej nie zauważyła tego elementu wystroju.

Przez chwilę zastanowiła się dlaczego twórcy, którymi byli XIX wieczni brązownicy Grzegorz i Feliks Łopieńscy  wybrali ten właśnie motyw do ozdoby sejmowych schodów a nie jakiś inny, mniej tajemniczy. Schody zdobił wąż Hipokratesa zwany po łacinie  Zamenis longissimus co tłumaczymy na język polski jako najdłuższy wąż.

Dlaczego wąż Hipokratesa, a nie jakiś innym motyw? I do tego taki długi? . Gdyby był to budynek wydziału lekarskiego, to było by jasne, ale sejmu? - zastanawiała się Matylda.

Wąż ciągnął się przez całą długość schodów prowadzących z pierwszego piętra na parter.

Ciekawe gdzie on popełźnie on dalej? - rozmyślała Matylda. No dobra, zostawiam węża na razie w spokoju, trzeba poszukać jakiegoś źródła informacji.

 Zajrzała do sali obrad, i ku jej niezwykłemu zaskoczeniu sala była pusta, a jedyną osobą w niej był w niej przewodniczący sesji prowadzący obrady.

- A gdzie jest reszta posłów? - zapytała Matylda jednego z dziennikarzy stojącego obok drzwi..

- Obrady są on line. Dużo osób złapało jakiegoś wirusa i nie mogą siedzieć - odpowiedział kolega .

- Co złapali? Wirusa? I dlaczego nie mogą siedzieć na obradach? - dopytywała zdziwiona  Matylda. Czego to ludzie nie wymyślą aby z on site przenieść się w domowe pielesze i pracować on line! Najwyraźniej koncepcja metaversum zaczyna przyjmować realne kształty. Ciekawe czy choroby też będą wirtualne czy nadal realne? - pomyślała Matylda zaintrygowana nieznanymi do tej pory faktami.

Sprawa była na tyle pilna, że minister zdrowia zwołał w trybie pilnym posiedzenie Krajowej Rady Ekspertów i Autorytetów Typowanych Ujednoliconą  Racją  (KREATURA) aby opracować  wytyczne postępowania dla wszystkich obywateli. Ustalono, że najważniejsze będzie wydanie instrukcji mycia rąk. Wytyczne ujęto w formie wierszowanej aby była łatwiejsza do zapamiętania.

Naukowe wytyczne mycia rąk, by uniknąć strasznych mąk

Zaraz szybko umyj ręce,

nie tkwij w ciągłej, strasznej męce,

Mycie rąk zaś wszystko zmienia

w kwestii stanu zakażenia.

Rząd nas wszystkim już panuje,

mycie rąk wciąż nadzoruje,

Narodowa to jest drama

gdy publiczność myje sama,

Ręce, palce i nadgarstki,

w sposób zwykły geszefciarski.

Dziś potrzebne są wytyczne,

aby umyć palce liczne.

Nie pieść kciukiem dozownika,

z tego dużo zła wyniki!

A ministru w swej podzięce, krzyknij:

Ja cię kręcę!

Minister oraz rada postanowili zwoływać codzienne konferencje prasowe podczas których podawano o ile wzrosło zużycie wody oraz mydła.

Krystyna Knypl

GdL 1/2023.

piątek, 6 stycznia 2023

6/01/2023. Recepta refundowana odcinek 1

 1. Eksperci spodziewają się niespodziewanego 

Pandemia  będąca złotym okresem dla wielu grup biznesowych w krainie zwanej Wirtualandią, nieśpiesznym krokiem odchodziła w siną dal, niczym słynny kochaś z przeboju sprzed lat.

 https://www.youtube.com/watch?v=HaOZXqQLW0Q

Co będzie dalej? Na czym będziemy zarabiać? Kogo wynajmiemy do roli ekspertów niezbędnych do generowania kolejnych fal paniki? Jak zapewnimy refundację produktów medycznych, które wprowadzimy na rynek pod hasłem ochrony przed infekcją? Takie oraz wiele innych  niepokojących uczuć gnębiło różne grupy biznesowe działające na globalnym rynku medycznym.

Przecież nie może być tak, że przestaniemy zarabiać miliony i zostaniemy prolami żyjącymi z jednej pensji na poziomie średniej krajowej!

Uczucie postpandemicznego strachu przenosiło się z jednej grupy biznesowej na drugą, powracało ze zdwojoną siłą i zdawało się, że nigdy nie przeminie.

Z silnymi uczuciami już tak w życiu jest, że przyczepiają  się do człowieka niczym butapren i nie ma dobrego sposobu aby się od nich uwolnić. Nie ważne było czy ów butapren uczuciowy dotyczył relacji międzyludzkich, stanowisk, poglądów czy zarobkowania. 

W dobie pandemii szalejącej nie tylko w ludzkich organizmach, ale i w  mediach społecznościowych, pojawiło się jeszcze jedno uzależnienie - nazwijmy ją ekspertoza przewlekła,

Głównym objawem tego schorzenia była potrzeba bycia nieomylnym ekspertem o krajowym zasięgu, który ma zawsze racje. Każdy kraj miał swoich ekspertów komentujących na bieżąco zarządzenia rządów, ministerstw oraz placówek administracji zdrowia publicznego. Wpływy ekspertów miały zasięg regionalny, nie można było koledze z branży wchodzić na jego poletko wpływów.

Uzależnienie od bycia nieomylnym ekspertem atakowało nie tylko niektórych lekarzy, ale także te osoby które nie dostały się na medycynę i zrządzeniem okrutnego losu musiały studiować biotechnologię, wirusologię  lub zdrowie publiczne. Nieszczęśnicy ci z powodu niemożności studiowania medycyny cierpieli na nieuleczalną potrzebę "zabawy w doktora". Aby przybliżyć te nieszczęsne ofiary okrutnego losu do medycyny wymyślono określenie "medyk" oraz "ekspert". Był to wprawdzie ktoś o bliżej nieznanym wykształceniu, ale bardzo oblatany w recytowaniu koncepcji lansowanych przez władze i biznes.

Media intensywnie lansowały pogląd, że ów ekspert to jest jakiś ważniak, którego My, Naród powinien słuchać z otwartą jamą ustną, oraz żarliwie mu przytakiwać, przyklęknąwszy przynajmniej na jedno kolano. Lansowanie kogoś, kto miał wykształcenie bliżej nie wiadome, ale potrafił wiernie recytować przekazy dnia,  trwało już długi czas i zdawało się nie mieć końca, co więcej dawał całkiem dobre efekty biznesowe zleceniodawcom tych recytacji. 

Zwolenników ekspertologii sponsorowanej Matylda Przekora, znana w swoim drugim wcieleniu zawodowym jak dziennikarz śledczy, zwykła pytać: 

Drogi ekspercie! Czy na pokładzie samolotu, gdy ktoś zasłabnie, pytają przez głośniki "Czy jest na pokładzie ekspert?" czy raczej staromodnie próbują ustalić "Czy jest na pokładzie lekarz?"

Eksperci i ich wyznawcy po usłyszeniu tak niewygodnego oraz naruszającego ich prywatność pytania żmijowato syczeli:

-Matyldo, ale czy ty jesteś za czy przeciw ***********? Dajemy gwiazdki zamiast liter, żeby  było bardziej tajemniczo.

- Pytanie "za lub przeciw" może dotyczyć partii politycznej, ale nigdy nie powinno dotyczyć metody leczenia czy zapobiegania - odpowiadała Matylda. Skoro nie pytasz czy jestem za lub przeciw leczeniu nadciśnienia tętniczego lub zapalenia płuc, to nie pytaj o inne procedury terapeutyczne. 

Pandemia ograniczała nie tylko w doborze słów, ale także w wielu innych obszarach. Ograniczenia w podróżowaniu narzucone przez pandemię spowodowały, że wiele osób kierowało swe myśli  ku przeszłości oraz wyprawom odbytym w dawnych latach.

Podróże, podróże, ech... - pomyślała Matylda i na dysku wspomnień pojawiła się pierwsza podróż za ocean, do Stanów Zjednoczonych na początku lat dwutysięcznych. 

Pierwsza noc na kontynencie amerykańskim, spędzona w San Francisco, wypełniona była oglądaniem telewizji serwującej widzom niezliczone reklamy. Nachalne wciskanie  wszystkim wszystkiego co tylko na świecie wyprodukowano, wygenerowały w wyobraźni Matyldy wizerunek rodziny Brainwasherów, producentów zdrowych złudzeń z dostawą do domu.  

Przez minione dwadzieścia lat, które upłynęły od spotkania z telewizją amerykańską,  miała wrażenie, że wpływy  Brainwasher Family rosły z dnia na dzień  tak szybko, że opanowały wszystkie kontynenty, a produkcja zdrowych złudzeń pędziła z szybkością dorównująca produkcji pewnego produktu medycznego, którego nazwy nie wymienimy, lecz zgodnie z modą w cenzurowanym internecie nazwiemy go ***********. 

Efekt i zasięg globalny w branży produkcji złudzeń uzyskano dzięki rozbudowaniu firmy i podzieleniu jej na sekcje: 

pralnia mózgów naukowców, 

pralnia mózgów lekarskich, z sekcją pralni mózgów studentów medycyny oraz rezydentów, 

pralnia mózgów urzędniczych 

i wreszcie pralnia mózgów pacjentów. 

Pralnia mózgów naukowców obejmowała prominentnych przedstawicieli różnych dyscyplin klinicznych, którzy wykonywali badania kliniczne nowych leków, badań  oraz sprzętu diagnostycznego. Dzięki rozwiniętemu systemowi pralniczemu osiągnięto znaczący wpływ na praktykę kliniczną dnia codziennego. Młode i średnie pokolenie posłusznie recytowało przekazy dnia nadane przez ekspertów. Starzy doktorzy głosili jakieś herezje, że doświadczenie osobiste ma znaczenie w medycynie. Co więcej potrafili przyjąć na oddział pacjenta bez oznaczenia poziomu CRP! 

-Im trzeba odbierać prawo wykonywania zawodu lekarza! Jak śmie taki jeden z drugim starzec mówić o czymś takim jak doświadczenie osobiste, powoływać się na znajomość patofizjologii lekceważąc przy tym wytyczne napisane przez ekspertów??? grzmiały młode pokolenia wyznawców ewidens-bejzologii medycznej.

Ci starcy wspominali epokę słusznie minioną, ale co to była za epoka? Nie było wytycznych, nie było ekspertów, zamiast na konto bankowe eksperta wdzięczności koperta lądowała w kieszeni lekarskiego fartucha! Dawniej to było przekupstwo, teraz to jest honorarium dla eksperta, to zupełnie coś innego! Tak dłużej nie mogło być! Trzeba było zapanować nad samowolą w myśleniu oraz działaniu lekarskim. Wymyślono więc ewidens-bejzologię.

Pewien niepokój w kwestii przyszłości globalnego rynku medycznego budziły badania kliniczne. Mówiono, że  badania kliniczne będzie wykonywać  sztuczna inteligencja. 

-No dobrze niech sobie robi ta cała AI, co wcale nie oznacza Artificial Intelligency lecz Artificial Idiot - mówił John Brainwasher, senior na zebraniu rodziny. Ale jak ją przekonać do wydania korzystnej dla nas opinii?

-Dziadku, to tylko kwestia odpowiedniego oprogramowania - odpowiadał Alex Brainwasher, absolwent wydziału prania mózgów na Uniwersytecie Pralniologii Praktycznej. No i poza tym oprogramowanie to będzie koszt jednorazowy, a tych ekspertów to musimy ciągle gdzieś zapraszać, wozić samolotami w business class, kwaterować w pięciogwiazdkowych  hotelach... Artificial Intelligency nie będzie miała takich wymagań! Co więcej wygeneruje takie wyniki jakie będą nam potrzebne, bez żadnych niespodzianek.

-A wiesz Alex, że to bardzo ciekawa koncepcja! Masz głowę do interesów! Musimy wyprodukować jakiś nowy lek i zrobić mu dobry PR.

- A może nowy patogen? - zapytał Alex, 

-Nie, drugi patogen w krótkim czasie nie zrobi nam takich pieniędzy jak PATOGEN-19. Raczej nowy lek jest nam potrzebny - odpowiedział John. Przydała by się także jakaś nowa choroba, ale dotycząca innego niż drogi oddechowe  obszaru ciała ludzkiego. Taka  choroba powinna być nie za ciężka, nie za lekka, trochę uciążliwa, powszechna, łatwo przenosząca się na innych ludzi. No i potwierdzenie rozpoznania  powinno być za pomocą testów. Nie może być tak, że lekarz samodzielnie stawia rozpoznanie! Taka lekarska samowola mogła by  rozłożyć nam cały biznes.

John myślał dłuższą chwilę po czym uderzył się dłonią w czoło.

-Mam pomysł na nową chorobę!  Zarobimy na niej jeszcze więcej niż na PATOGENIE-19, który odchodzi w siną dal. 

-Mów dziadku, mów co to  za choroba! - zawołał podekscytowany Alex.

-Wirusowy świąd zakaźny - oznajmił John.

- Co, co takiego? - Alex był zbyt mało obeznany z medycyną aby zrozumieć koncepcję dziadka bez dodatkowych objaśnień.

- Zamówimy wirusa, który będzie przenosił się przez dotyk. Gdy ulokuję się ten wirus na skórze osoby zakażonej to będzie powodował dokuczliwy świąd.  Początkowo będzie to świąd okolicy miejsca zakażenia, który z czasem będzie roznosił się na całe ciało, nie wykluczając, a może skupiając się głównie na... - John zawiesił głos.

-Jakich okolic, jakich? Mów dziadku! - zawołał Alex.

- Nie domyślasz się? - John zapytał wnuka, z trudem hamując śmiech.

- Czekaj, zaraz... zaraz... no nie powiesz, że masz na myśli świąd okolic intymnych? - powiedział Alex.

-Mam dokładnie te okolice na myśli, co więcej chodzi mi o  świąd przednich i tylnych okolic intymnych - odpowiedział John chichocząc wesoło. W jego biznesowej wyobraźni zaczęły pojawiać się coraz większe grupy osób drapiących się po siedzeniu, ale także coraz większe kwoty wpływające na konto rodzinnej firmy Perfect Brainwashing Company.


 Eksperci spodziewają się niespodziewanego 

Źródło ilustracji: https://en.wikipedia.org/wiki/Expert 

- A jak zabraknie w bankowych programach komputerowych zer, to co się stanie z naszymi kontami, że naszymi pieniędzmi??? - zaniepokoił się Alex . 

- Nie, nie może zabraknąć zer! Przecież zero to nic nie znaczy! - uspokajał się. Samo zero nic nie znaczy ale za inną cyfrą to jednak coś znaczy!  Kurcze trzeba wykupić  wszystkie zera na rynku Jak postanowili tak zrobili. Zera w banku były tylko dla wybranych, pod pełną kontrolą Brainwasher Family. 

Po jakimś czasie ludzie zauważyli brak zer na kontach bankowych i zaczęli narzekać, reklamować transakcje. 

Ale banki odpowiadały nawiązując do znanej frazy: Nasz stan posiadania jest jak szwajcarskich ser, składa się z samych dziur, lecz jest bez zer


 




164
Zniechęcona niemożnością obliczenia, jaka temperatura będzie
w San Francisco, powróciła do kanału nadającego wiadomości. Ge-
nerał brygady opowiadał o operacji pod kryptonimem „Matador”,
polegającej na zwalczaniu terrorystów. Przez chwilę pokazano
jednego ze złoczyńców. Dziko błyskał białkami oczu, ale nie można
się było zorientować, co dodatkowo robił poza demonstrowaniem
złowieszczego wyglądu. Pomyślała, że mógłby grać czarny charakter
w filmach.
– Akcja „Matador” niesie Irakowi spokój i stabilizację – zawiado-
miła spikerka wszystkich tych, którzy samodzielnie nie odgadli celu
operacji. Informacja o przechwyceniu dużego transportu kokainy
w Arizonie była wyraźnie uspokajająca. Pełny komfort, że wszystko
będzie pod kontrolą, poczuła słuchając reportażu o siedemnastolet-
nim redaktorze gazetki szkolnej, który wcielił się w rolę kandydata
na rekruta i dzięki temu zdemaskował niedostatki systemu naboru
do wyzwoleńczej armii. Oficer komentujący wydarzenie wyznał, że
czuje się zawstydzony osobiście i zawodowo. Matylda wcześniej nie
wiedziała, że są dwa rodzaje wstydu. Podróże kształcą! – pomyślała
zadowolona, że potwierdziła się od wieków znana prawda. Podwójnie
zawstydzony major zapewniał, że usterka procedury werbowania
kandydatów na żołnierzy już jest usunięta. Dalsze ukojenie niosła
wiadomość, że rekruci, wprawdzie zwerbowani w systemie niecał-
kowicie dopracowanym, przechodzą intensywne szkolenie, które
z pewnością udoskonali ich w zdolności niesienia demokracji innym
narodom, będącym w domniemanej potrzebie.
– Ile trwa szkolenie rekrutów? – dociekał reporter. – Kilka tygodni –
odparł oficer. Powiało optymizmem i nadzieją, że pokój Irakowi niosą
profesjonalni dostawcy demokracji po kilkutygodniowych kursach.
– Rekruci w wyniku szkolenia są zdeterminowani, aby wykonać swoją
misję – dodał wojskowy.
165
Nie można było tkwić w błogostanie i przekonaniu, że wszystkie
usterki są w całym kraju usuwane na bieżąco, okazało się bowiem, że
w Nowym Jorku nieopodal Central Parku osunęła się ziemia z nasypu
prosto na jezdnię, wywołując zakłócenia w ruchu samochodów. Była
to jedyna wiadomość podana przez długi czas w tonacji niepomyśl-
nej. Ziemia blokowała ruch i nie było żadnej czarodziejskiej różdżki,
która mogłaby uprzątnąć teren. Na pasku w dole ekranu nazwano
sytuację „nocną marą”.
Nieoczekiwanie w telewizorze pojawiła się wesoła blondynka
w jaskrawym pistacjowym kostiumie i radziła: – Powiedz swojemu
doktorowi, aby przepisał ci silniejszy zabijacz bólu, właśnie pokazu-
jemy na ekranie jego nazwę. Zapisz ją sobie, żebyś pamiętał, co masz
mówić na wizycie – zakończyła pistacjowa piękność.
W Polsce lek był zaledwie przeciwbólowy, a przez to nie wiadomo,
czy skuteczny. Tu leki działały tak świetnie, że ból zabijały od razu
na śmierć. Nie cackały się, nie patyczkowały. Pif, paf! – i po kłopocie.
Z niewiadomych powodów bezceremonialnie przerwano rozważa-
nia o pain-killerach i wyemitowano reklamę tabletek na bezsenność.
Taka informacja o 3.24 wyglądała na lekko spóźnioną. A może to
precyzyjnie zaplanowana reklama już na następną noc? – pomyślała
Matylda z nadzieją, że ktoś jednak czuwa nad przebiegiem emisji.
Oglądany program nazywał się DAY-BREAK, co sugerowało, że
w tej części świata noc nie istnieje. Mała przerwa w dniu, podczas
której było przez parę godzin ciemno. Ależ ta siostra Demokracja
chytrutka! To na pewno ona wymyśliła DAY-BREAK, no bo kto poza
nią by wpadł na coś takiego? – zachwyciła się Matylda.
O 4.01 ogłoszono, że jest już poranek, a o 4.20 rozpoczęły się
reklamy skierowane do pań domu, obudziła się bowiem nowa target-
-grupa. Matylda jako gospodyni domowa na emigracji postanowiła
się zdrzemnąć, bo nie miała w planach wywabiania plam, odkurzania
166
ani urządzania ogródka przed domkiem. Europo, Europo, jaka je-
steś piękna! – jęknęła w przypływie nieoczekiwanego patriotyzmu
kontynentalnego, o który nigdy wcześniej siebie nie podejrzewała.
Śniadania w hotelu Super Inn wydawano w recepcji. Goście od-
bierali plastikowe kubki z kawą, zapakowane w folię przesłodzone
drożdżówki, jogurty o zawartości cukru trzykrotnie większej niż
w podobnych polskich produktach i udawali się do swoich pokoi.
Spragnieni mogli dodatkowo zaopatrzyć się w sok pomarańczowy,
a zgłodniali pochrupać płatki kukurydziane. Matylda po zjedzeniu
dwóch gumowatych, intensywnie pachnących cynamonem droż-
dżówek wypiła gorący napój mało przypominający kawę. Posilona
ruszyła poznawać miasto.
Pierwszego dnia postanowiła zwiedzić San Francisco nie ko-
rzystając z komunikacji miejskiej, aby swoim zwyczajem wczuć się
w lokalną atmosferę. Bez pośpiechu schodziła w dół Polk Street
w stronę centrum, mijając kolejne przecznice. Ulice oznakowano
czytelnymi tablicami w miejscach znajdujących się w zasięgu wzro-
ku. Dodatkowo na skrzyżowaniach wyryto w betonowych płytach
chodnika nazwy ulic, jeszcze pustych wczesnym porankiem. Skrajem
chodników przemykali pojedynczy rowerzyści w nowoczesnych
kaskach. W okolicach Civic Center kręciła się grupka bezdomnych.
Po kwadransie doszła do Market Street – głównej arterii komu-
nikacyjnej, handlowej i rozrywkowej miasta. Jak przystało na osobę
leworęczną, bez trudu pomyliła strony. Skręcając w prawo sądziła,
że zmierza do śródmieścia i wybrzeża. Po trzydziestu minutach
dotarła do słynnej dzielnicy Castro. Latarnie uliczne zdobiły liczne
tęczowe flagi. Na wystawach sklepowych produkty reklamowali
przystojni, muskularni młodzieńcy. Plakaty przedstawiające dwóch
chłopaków otulonych flagą amerykańską, która skrywała nagość,
167
ukazując jedynie splecione ramiona, można było napotkać tylko
w tej dzielnicy.
Radosny festiwal przystojnej męskiej nagości i krzepy zakłócały
nalepki na niektórych szybach. Ulotki zachęcały do wykonywania
testów na AIDS, a fundacja dobroczynna poszukiwała wolontariuszy
do zwalczania nadciągającej epidemii. To już nie była wesoła dzielnica
tętniącej rozrywki, opisywana w starszych wydaniach przewodników
turystycznych. Nienaturalnie szczupli mężczyźni, siedzący w opu-
stoszałych kawiarniach, bez apetytu zjadali dietetyczne śniadania
serwowane na dużych, płaskich talerzach.
Zalękniona rezygnacja błąkała się po ulicach dzielnicy Castro. Ze-
wsząd wyzierał smutek, strach i oczekiwanie na nieznaną przyszłość,
naznaczoną demonem groźnej choroby.
Otrząsnąwszy się z atmosfery smutku panującej w Castro, wsiadła
do tramwaju i pojechała w okolice The Fourth Street, aby odnaleźć
hotel, w którym za dwa dni miały zacząć się obrady. Na razie w cen-
trum kongresowym debatowali ortodonci, o czym donosił niewielki
plakat zawieszony wysoko na latarni. W tym mieście działo się naraz
tyle spraw, że zjazd kilkuset lekarzy w żadnym razie nie kwalifikował
się do wydarzeń pierwszoplanowych.
Po wstępnym rozpoznaniu terenu obrad skierowała się ku dziel-
nicy finansowej. Nieskończenie wysokie wieżowce stały obok siebie,
skupione po kilka, niczym kumoszki na poufnej pogaduszce. Na
każdej ścianie w setkach okien odbijały się promienie słońca. Blask
fortuny i szczęśliwego losu rozświetlał całą okolicę. Najwyraźniej
radość życia przeniosła się z Castro do Financial District.
Ciekawe, czy za każdym oknem siedzi facet przy komputerze
i produkuje raporty z tabelami i słupkami wykazującymi niezmiennie
wzrost przychodów? – pomyślała, zadzierając głowę ku górze przy
biało-czarnym budynku.
168
Na parterze sąsiedniego wieżowca mieścił się sklep wydawnictwa
Rand McNally, specjalizującego się w mapach. Miała w domu ich
piękny atlas i postanowiła zatrzymać się na chwilę, aby przejrzeć
całość oferty. Na jednym z regałów spostrzegła poradnik dla kobiet
przemierzających świat w pojedynkę. Stojące obok dwie panie wesoło
komentowały oglądany przewodnik po Italii, co chwila wybuchając
radosnym śmiechem. Starsza z nich zagadnęła Matyldę:
– Niech pani sobie wyobrazi, że ona – tu wskazała na swoją to-
warzyszkę, szczupłą przystojną blondynkę w eleganckim żakiecie
– postanowiła wyjść za mąż! – dramatycznie zawiesiła głos.
– W San Francisco może to być prawdziwym wyzwaniem – za-
uważyła Matylda.
– No właśnie, trafnie to pani określiła, tak tu jest i dlatego moja
przyjaciółka wybiera się do Włoch, żeby zrealizować swoje posta-
nowienie.
– Ludzka rzecz chcieć wyjść za mąż, nie dramatyzowałabym –
dyplomatycznie odparła Matylda.
– Dobrze pani mówić – stwierdziła starsza z kobiet.
– Życzę powodzenia, cokolwiek by miało ono znaczyć dla obu
pań – powiedziała Matylda na pożegnanie.
Około trzeciej po południu dotarła do wybrzeża, okupowanego
przez liczne i hałaśliwe wycieczki szkolne. Zmęczona długą wędrówką,
wstąpiła do zatłoczonej meksykańskiej restauracji. Młody mężczyzna
podchodził do oczekujących w kolejce zgłodniałych turystów i ustalał
szczegóły zamówienia. Jak zgadnąć, co oznaczają hiszpańskie nazwy
potraw? – zastanawiała się nieco zakłopotana, spoglądając na wykaz
zawieszony wysoko na ścianie nad bufetem.
– Jakie danie jest najpopularniejsze? – zapytała. Mężczyzna wypo-
wiedział kilka zupełnie niezrozumiałych słów po hiszpańsku.
– Proszę wymienione przez pana danie i soft-drink.
169
– Siedem i pół dolara – rzucił kelner, a chwilę potem okazało się,
że tajemnicze słowa oznaczały niewielki naleśnik z pikantnym, mię-
snym nadzieniem. Dwadzieścia złotych za takie mikroskopijne danie,
no cóż, nauka jak zawsze sporo kosztuje – pomyślała bez zachwytu,
popijając słodki i lepki napój z puszki.
Nieco posilona wsiadła w skrzypiący ze starości tramwaj linii F
i dojechała w okolice Union Square. Gdy szła w stronę Civic Center,
spacer wymagał coraz większej uwagi. Na większości przecznic stały
element krajobrazu stanowiły grupki bezdomnych mieszkańców.
Spoglądając na płyty chodnikowe, w pewnej chwili zauważyła
małego miedziaka. Ameryka najwyraźniej dała jej szansę, wpraw-
dzie niewielką i symboliczną, ale to już coś. W tym kraju pieniądze
naprawdę leżą na ulicy! Jak duże i gdzie, to już inna bajka – pomy-
ślała. Wystarczyło schylić się po nie i podnieść, co uczyniła i starym
zwyczajem chuchnęła na jednocentówkę.
Kongres rozpoczynał się w sobotę o dziewiątej rano. Wiedziała
z wcześniejszych doświadczeń, że lepiej zarejestrować się punktualnie.
Oszczędni organizatorzy niektórych kongresów potrafili nie dostar-
czyć kompletu materiałów zjazdowych dla spóźnialskich. Kilka minut
przed dziewiątą, pokonawszy liczne zakręty rozległego foyer, dotarła
do właściwej rejestracji, gdzie odebrała teczkę, identyfikator i zestaw
okolicznościowych gadżetów. Epidemia oszczędności krążyła po
całym globie. Zamiast solidnych skórzanych teczek, jakie do tej pory
wydawano na amerykańskich kongresach, uczestnicy otrzymywali
brezentowy worek wydzielający chemiczny zapach.
Przed wykładami odwiedziła część wystawową. O tej porze
uczestnicy obrad byli przedmiotem niezwykle energicznych zalotów
ze strony dyżurujących przedstawicieli firm farmaceutycznych, z za-
pałem odpytujących zbłąkanych lekarzy o samopoczucie.
170
Wszyscy oczywiście czuli się „great”, „fine”, „good”. Nikt nie znał takich
określeń jak „fatalnie”, „źle”, „koszmarnie”, „łeb mi pęka”. Przy jednym
ze stoisk promowano wyniki próby klinicznej z lekiem zmniejszającym
częstość wylewów. Dyżurująca dziewczyna była ciekawa, skąd przy-
jechała Matylda. Kraj wydawał się rozmówczyni egzotyczny i odległy.
Jego przedstawicielka jawiła się niczym postać z pióropuszem na głowie
z plemienia niezagrożonego udarami mózgowymi. Postanowiła upew-
nić się, na ile egzotyka miejsca zamieszkania różni się od jej ojczyzny.
– A czy tam w... waszym kraju... macie pacjentów z wylewami? –
zapytała z wahaniem dziewczyna.
– O tak, tak samo jak tu mamy pacjentów z udarami mózgu, wy-
sokim ciśnieniem i nieprawidłowym cholesterolem. Nasi pacjenci
również nie leczą się regularnie. Ale w jednej kwestii nie doganiamy
Ameryki – odrzekła Matylda.
– O, to ciekawe! A w jakiej? – dziewczyna z uśmiechem oczekiwała
odpowiedzi.
– W epidemii otyłości jesteście najlepsi na świecie...
– Oh, really... – powiedziała dziewczyna w zamyśleniu.
Na sesji plenarnej przedstawiano stare problemy w nowych so-
sach. Najbardziej kłopotliwe okazało się ustalenie, gdzie człowiek jest
jeszcze zdrowy, a od którego punktu zaczyna się choroba. Podano
kolejną definicję nadciśnienia, nie bacząc na kilka europejskich i ame-
rykańskich oświadczeń w tej sprawie. Dostawcy nowych definicji
i podziałów przypominali użytkowników pomieszczenia, w którym
ciągle ktoś przestawia meble.
Na popołudniowych sesjach omawiano ulubiony zjazdowy pro-
blem: co jest lepsze w przemyśle farmaceutycznym – oryginał czy
podróbka? Dobrze, że gdy chodzi o malarstwo, poglądy na ten temat
są ustalone i jednoznaczne – pomyślała Matylda, znużona pokrętnymi
argumentami obu stron.
171
Około osiemnastej zdecydowała się na powrót do hotelu. Wybra-
ła kolejną przecznicę, którą można było dojść do Civic Center. Na
O’Farewell Street nie było wprawdzie bezdomnych, ale dla odmiany
okupowali ją liczni młodzieńcy dyskutujący w kilkuosobowych
grupkach o tym, jak spędzić nadchodzący wieczór.
Niespodziewanie jeden z czarnoskórych podszedł do Matyldy
i zaproponował jej nabycie kolorowego pisemka. Zwykle unikała
kontaktu wzrokowego z przypadkowymi osobami, zmniejszając szansę
na bliższą znajomość, ale tym razem to nie przeszło. Dotknęła więc
dłonią ucha i pokręciła głową dając do zrozumienia, że jest osobą
niesłyszącą. Starała się zachować kamienny wyraz twarzy, niezdra-
dzający żadnych uczuć. Młodzieniec szybko zrozumiał, co chciała mu
przekazać nieznajoma turystka. Wyglądał na zaskoczonego. Mówić
do głuchego, że coś mu się oferuje, dawało taką samą skuteczność jak
pytać niewidomego o kolory. Speszony niemożnością porozumienia
się powiedział odruchowo: – I’m sorry, I’m so sorry – i odszedł do
kolegów podpierających ściany odrapanej kamienicy.
Arystokracją wśród okupujących ulice byli posiadacze porusza-
jących się szybko i bezszelestnie wózków inwalidzkich. Pechowcy
nieobdarowani tak hojnie przez opiekę społeczną musieli radzić sobie
inaczej. Częstym środkiem transportu był wózek uprowadzony spod
supermarketu, na którym bezdomny lokował swój dziwaczny dobytek.
Na szczyty pomysłowości wspiął się jeden z kręcących się po ulicy
osobników. W ruchomym, zaopatrzonym w spore kółka pojemniku
na odpadki przewoził kolekcję swoich skarbów, zapewne starannie
wybranych z najlepszych śmietników w okolicy. Szedł dumnie przez
Market Street, krokiem nie mniej dostojnym niż siwowłosy dżentel-
men zmierzający właśnie do wejścia Four Seasons Hotel. Mężczyzna
z nienaturalnym ożywieniem rzucił do gnącego się w ukłonach
odźwiernego sakramentalne: How are you? Wyraz jego twarzy ani



Diagnozowanie Nowego Wspaniałego Świata, odcinek pierwszy

  Krystyna Knypl Motto: Młodzi MYŚLĄ, że starzy są głupi, ale starzy WIEDZĄ, że młodzi są głupi. Agatha Christie , Morderstwo na ple...