Powered By Blogger

poniedziałek, 29 maja 2023

Pandemlandzka Republika Ludowa czyli PRL (odcinek19)

ROZDZIAŁ 19. WIZYTA W KRAJOWYM CENTRUM CHORÓB NIJAKICH

Wszystkie aspekty medycyny w Nowym Wspaniałym Świecie dla Wszystkich wymagały nowego podejścia – w celu bardziej sprawnego zarządzania ochroną zdrowia choroby podzielono na wszelakie, nijakie i nie-byle-jakie. Tradycyjny podział według lekarskich specjalizacji nie oddawał ani istoty rzeczy ani zmieniających się pozycji poszczególnych działów medycyny i ich przydatności do zarządzania w dobie transformacji do Nowego Wspaniałego Świata dla Wszystkich.

Potrzebny był więc nowy podział, bardziej uniwersalny i odporny na działanie chwilowych tendencji i mód biznesowych. Trójpodział medycyny, podobnie jak trójpodział władzy wydawał się optymalnym rozwiązaniem.

Wchodzisz na własne ryzyko!

Weźmy taką internę niegdyś poetycko zwaną królową nauk lekarskich, dziś – zdetronizowaną i sponiewieraną przez rozczłonkowanie jej poszczególnych działów. Fraza byłem u internisty i skierował mnie do specjalisty często wygłaszana przez tzw. świadczeniobiorców najlepiej odzwierciedla zjawisko detronizacji Królowej Interny. No bo cóż wiedział taki prosty internista o hashimotologii albo kowidologii?

Z chorobami wszelakimi miała Matylda do czynienia na szpitalnym etapie kariery lekarskiej, drugą grupę chorób nijakich zajmowała się na etapie praktyki ambulatoryjnej, a trzecią grupę chorób nie-byle-jakich obsługiwała jako dziennikarz na zagranicznych kongresach i konferencjach.

Kochała kongresowe i konferencyjne życie dziennikarskie i naukowe miłością nieprzemijającą. Jednak jak to w uczuciach bywa, wzajemność nie była zjawiskiem stałym. Pod kilkunastu latach tłustych naturalną koleją rzeczy w życiu kongresowym nadeszły lata chude, z czasem chudsze, bo zamienić się niebawem w najchudsze. Od poważniejszego zaproszenia na ciekawy kongres zagraniczny upłynęło już sporo czasu i trzeba było przestawić się na obsługę mediową wydarzeń krajowych. Rozpoczął się właśnie drugi chudy sezon. Zaproszenie na obsługę medialną krajowej konferencji w zakresie chorób niebylejakich przyjęła więc z zainteresowaniem. Pomyślała, że będzie to ciekawa odmiana nie tylko zawodowa, ale i emocjonalna po latach obcowania z krajowymi chorobami wszelakimi w charakterze lekarza.

Gospodarzem konferencji była placówka medyczna położona na skraju Wielkiego Miasta, w której Matylda jeszcze nigdy wcześniej nie była, co stanowiło dodatkową zachętą do odbycia wyprawy.

– Na bezrybiu trzeba szukać złotej rybki nie tylko w akwariach, ale także w nietypowych lokalizacjach – powiedziała sobie na usprawiedliwienie tej ekstrawaganckiej eskapady.

Przez ostatnie kilkanaście lat przemierzała kraje i kontynenty w pogoni za wiedzą kongresową, dlaczego miałby nie poznać obrzeży Wielkiego Miasta? Na spotkanie z nową przygodą wyruszyła służbowym transportem kilka minut po godzinie dziewiątej. Po około dziesięciu minutach jazdy przez śródmiejskie dzielnice Wielkiego Miasta mijana okolica stała się zupełnie nieznana. Widoki za oknem samochodu potwierdzały tezę, że istnieje Architektura i Budownictwo.

To co było widać po obu stronach jezdni nie wyglądało na Wielkie Miasto z jego charakterystycznymi obiektami mającymi swoją architektoniczną historię i urodę. Na szerokich przestrzeniach rozciągało się budownictwo bez wyrazu i bez urody. Po trzech kwadransach jazdy była na miejscu.

Krajowe Centrum Chorób Nie-byle-jakich (KCCN) ścinało z nóg niespodziewanym wyglądem już od pierwszego spojrzenia. Na wielkim gmachu, tuż przy wejściu głównym obok tablicy pamiątkowej poświęconej bohaterom historycznych wydarzeń z czasów wojny, w odległości nie przekraczającej jednego metra pyszniła się reklama bankomatu w towarzystwie zaproszenia do udziału i finansowego wsparcia geszefciarskiej imprezy roku. Szok wizualny to było bardzo eufemistyczne określenie.

Entry at your own risk – coś szeptało Matyldzie do ucha. Miał ochotę zawrócić się na pięcie i odjechać, ale powstrzymywała ją złożona wcześniej obietnica napisania relacji z konferencji.

Dalej było tylko gorzej – ściany upstrzone jarmarczną ofertą handlową, ogłoszenia, nalepki, karteluszki, zawiadomienia o wszystkim i niczym zajmowały znaczącą powierzchnię całego Krajowego Centrum Chorób Niebylejakich.

Uczestnicy konferencji schodzili się powoli. Przed salą konferencyjną dyplomowana profesor chorób niebylejakich Euzebia Krochmal – Krochmalińska z umęczonym wyrazem twarzy opędzała się ze wszystkich sił od przybyłych na konferencję przedstawicieli mediów. Cierpienie nie tylko malowało się na obliczu Euzebii, ale emanowało z każdego gestu i kroku. Trudno było nie cierpieć przy mediach zadających niewygodne pytania.

– Ile czasu czeka pacjent na zabieg? – rzucił pytanie redaktor z audycji Wyżyny Medycyny.

– Musi czekać rok – odparła z dumą profesor Euzebia.

– A jeżeli coś… – próbował dociec redaktor sitkowy podtykający mikrofon Euzebii.

– Nie teraz! – prychnęła do sitka mikrofonu Euzebia z dumą, po czym z dostojeństwem przypisanym posiadanemu tytułowi profesora chorób niebylejakich oddaliła się krokiem defiladowym w kierunku grona zaufanych asystentów.

– Uff, nie mogłam się opędzić od tych pismaków i mikrofoniaków – jęknęła oczekujących na mowę powitalną pracowników KCCN.

Powitanie było krótkie, długa lista komplementów pod adresem jedynie właściwych osób, a obrady nudne. Matylda po raz kolejny przekonała się, że jej centralny układ nerwowy był totalnie niekompatybilny z krajową edycją żadnego z nowych działów nauk medycznych.

Klinika Chorób Nijakich

Po zwiedzeniu obrzeży Wielkiego Miasta redaktor Matylda Przekora postanowiła się wybrać do Rodzinnego Miasteczka. Prawdę powiedziawszy nie bardzo do końca uświadamiała sobie po co tam powinna pojechać. Wiedziała jednak, że dopóki nie pojedzie to myśl odwiedzenia swoich rodzinnych stron nie opuści jej nawet przez chwilę. Kierunek podróży nie był w gruncie rzeczy najważniejszy, lecz nieusuwalne przekonanie, że musi tam właśnie pojechać.

Świadoma tej cechy swojej osobowości wsiadła do pociągu, którego wnętrze prawdę powiedziawszy wyglądało jak trochę odlotowo, ale powiedziała sobie – takie mamy czasy odlotowe to i pociągi są inne i kontynuowała podróż.

Drzewa podróżują stojąc

Bez trudu znalazła miejsce siedzące i spoglądała przez okno zastanawiając na ile zmieniły się na przestrzeni lat mijane krajobrazy. Przede wszystkim było za dużo szyldów o najróżniejszej treści. Opony, samochody, oferty wakacyjne, pożyczki bankowe nachalnie domagały się aby zainteresować się nimi i to koniecznie, i to natychmiast.

Po około godzinie jazdy wszedł konduktor ze swoim tradycyjnym zawołaniem proszę bileciki do kontroli . Wszyscy sięgnęli do kieszeni, torebek i plecaków i posłusznie prezentowali bilety. Matylda sięgnęła po swoją ulubioną granatową torebkę i otworzyła zamek kieszeni, w której zwykle trzymała portfel z dokumentami, pieniędzmi i kartami kredytowymi. Kieszeń torebki była pusta. Ktoś z niezwykłą wprawą pozbawił ją portfela z całą jego zawartością.

Zdenerwowała się potężnie do tego stopnia, że aż…. Aż się obudziła. Na ulubionym budziku kupionym przed laty na jednym z lotnisk zbliżała się godzina dwunasta. Z ulgą stwierdziła, że może spać dalej.

Ulubiony budzik Matyldy

– Co za realistyczny sen! – pomyślała rano. Na wszelki wypadek sprawdziła wnętrze torebki. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu. Jednak realistyczność snu była tak męcząca, że postanowiła sprawdzić jego znaczenie. Wygoogle’owała hasło stracić portfel z pieniędzmi. Uff… interpretacja była całkiem sympatyczna. Podpiszesz w najbliższym okresie korzystny kontrakt – donosiły różne astrologiczne portale. Te przeciwstawne wizje finansowe – już to utraty portfela, już to podpisania korzystnego kontraktu na tyle ją rozbudziły, że postanowiła dopełnić porannego rytuału codziennych ablucji, parzenia dzbanka yeraba – mate, siekania sałatki owocowej i przeglądania porannej poczty elektronicznej.

W planie na dziś miała złożenie dokumentów potwierdzających ciągłość pracy w zawodzie wyuczonym za młodu i bezskutecznie porzucanym w myślach, słowach, ale nigdy tak po prawdzie w uczynkach. Nie miała odwagi odczepić ani młodzieńczych skrzydeł entuzjazmu ani co i raz doczepianych kul u nóg w latach dojrzałych.

Medycyna była niczym odczyn serologiczny. Nie do pozbycia się! Pamiątka na całe życie jakiejś młodzieńczej decyzji emocjonalnej. Można by pisać „odczyn MED  plus” – pomyślała.

Przed dziewiątą wyruszyła z domu. Przystanek tramwajowy o tej porze był nawet dość pusty. Spojrzała w kierunku zbliżającego się tramwaju z zamiarem odczytania numeru pojazdu, ale uwagę jej odciągnęły chmury rozpościerające się na wiosennym niebie. Chyba pierzaste – pomyślała zaciekawiona ich obrazem – a może jakieś inne? Czternastka, która podjechała za chwilę  była wewnątrz bardziej zapełniona niż przystanek.

Na wszystkich siedzących miejscach politechniczna młodzież, kwaterująca w pobliskim akademiku, powalona buzującymi wiosennym hormonami czytała książki, przewijała strony w smartfonach, popijała energetyzujące drinki z puszek lub wodę z butelek. Biedacy sił mieli tyle, że ledwie byli w stanie trzymać w spracowanych dłoniach smartfony i dwoma palcami dotykać ekranów.  Wystąpienie obu zespołów chorobowych zakwalifikowano jako inwalidztwo pierwszej grupy i automatycznie zwalniało posiadacza takiego orzeczenia z męczącego obowiązku chodzenia do pracy.

Przedstawiciele The Baby Boomers Generation porastali mchem, a The Smartphon Union Generation nie zwracała uwagi na takie detale jak to co na nich rośnie. Mógł przejechać po nich czołg z czterema pancernymi i psem, a zjednoczeni z urządzeniem i tak tego by nie zauważyli.

Najbardziej potrzebną częścią ciała do funkcjonowania nie był mózg z ośrodkiem krążenia i oddychania lecz dwa kciuki. Obolałe od ciągłego smyrgania po coraz większych ekranach rozrastały się. Powstawały nowe zespoły chorobowe jak przerost kciuków obustronny czy zespół wzroku nieoderwanego od smartfonu. W Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD przydzielono wspomnianym zespołom specjalne numery.

Obustronny przerost kciuków otrzymał numer S.65.5. Natomiast zespół wzroku nieoderwanego od smartfonu miał numer H44.10.

Jakże wyczerpującym energetycznie zajęciem było przewijanie stron w smartfonie dla posiadacza takich zespołów chorobowych! A do tego czekała ich harówa na uczelni, trzeba więc było w pozycji siedzącej zebrać siły nadwątlone. Zwyczaj ustępowania miejsca ludziom starszym, kobietom, niemowlętom wydał się nie istnieć w tym świecie. Zamyśliła się nad tym co jeszcze nie tak dawno było nie do pomyślenia. Jestem chyba jakaś dziewiętnastowieczna! – pomyślała Matylda, nie przeczuwając nawet przez chwilę, jak silnie będzie niebawem spleciona z epoką

Czternastka minęła park i zbliżała się do następnego przystanku. Melodyjny głos spikera podał jego nazwę: Najbliższa Izba Kontroli.  

Matylda dałaby uciąć sobie to i owo, że przystanek tak właśnie, a nie inaczej, się nazywał. Najbliższa i już! Wyczerpana wiosną młodzież politechniczna poderwała się na następnym przystanku i powłócząc butami z niezawiązanymi sznurowadłami powlokła się na zajęcia.

Dalsza trasa czternastki była prawie tak samo ciekawa jak przejazd kolejką z Atlanty do Buckhead, czyli ogólnie nudne widoki z ciekawostkami co jakiś czas. W okolicach metra mignął szyld z napisem medycyna nowoczesna. A co to za odmiana medycyny? – zastanowiła się Matylda. Pewnie się na takiej nie znam. Mam same staromodne obyczaje – badanie pacjenta, nieuleganie sugestiom, że bez antybiotyku / zwolnienia / renty / sanatorium to delikwent nie stanie na nogi i parę innych równie nieciekawych obyczajów.

Za kolejnym zakrętem było jeszcze ciekawiej i w dodatku w starym stylu. Bar Prasowy – istniej od 1954 roku – donosił szyld. Fajna nazwa! – pomyślała. Można by organizować w nim konferencję prasowe. W końcu w szeratonachhiltonach wszyscy już byli po wielekroć.

Dojechała do wielkiego budynku w którym w dawnych latach mieściło się najelegantsze kino w Wielkim Mieście, kilka kroków spaceru i była w swojej Najbliższej Izbie Kontroli. Miała uzupełnić dokumenty bowiem utrzymanie aktywnego Prawa Realizowania Powołania (PRK) wymagało dowożenia co i raz do izby dokumentów potwierdzających ciągłość pracy.

Choć powołanie uważała za łaskę Ducha Świętego – jak objaśnił jej to przed kilkoma dziesięcioleciami jej pacjent ksiądz, dr prawa kanonicznego – i realizowanie tego powołania za sprawę między nią a Duchem Świętym, ale komisją miała diametralnie inne zdanie. Ani Duch Święty ani  ona sama nie mieli nic do gadania. Po sprawdzeniu pod mikroskopem wszystkich dostarczonych dokumentów absolwentka europeistyki, a może historii sztuki średniowiecznej, w każdym razie czegoś bardzo blisko z medycyną związanego uznała, że dokumenty Matyld spełniają oczekiwania Najbliżej Izby Kontroli w kwestii udokumentowania ciągłości wykonywania zawodu i udzieliła Matyldzie rozgrzeszenia za grzech niedostarczania regularnie dokumentów z każdą zmianą pracy.

– Piekło jest za małe – trzeba będzie rozbudować, nie pomieści wszystkich ludzi. A słowa muszą być na kartki! W internecie będzie można wpisać  tylko tyle słów, ile się ma przyznane.

W Najbliższej Izbie Kontroli wnikliwie i analitycznie przejrzano wszystkie dostarczone dokumenty. Żaden ich szczegół nie uszedł uwadze absolwentki europeistytki, a może kulturoznawstwa – któż to mógł odgadnąć jak wysokie kompetencje miała osoba wyznaczona do analizy lekarskich dokumentów !

– No tak, no tak… pracuje pani na umowę zlecenie… – wyszeptała jakby w zamyśleniu. – A coś jeszcze pani robi? – dodała nieco powątpiewającym tonem.

– Piszę artykuły, niekiedy prowadzę wykłady… – wyznała Matylda spuszczając nieco ku dołowi oczy, z dobrze odgrywaną skromnością starszej pani.

– Taaak, a ma pani wykaz tych wykładów? – europeistka była bezwzględna w ustalaniu każdego szczegółu.

– Proszę oto wykaz wykładów z ostatnich 5 lat. Jest ich około trzydziestu -Matylda podała kolejny dokument.

– Czy mogę go dołączyć do pani dossier zawodowego?

– Ależ oczywiście! – z entuzjazmem odpowiedziała Matylda.

– Jeszcze zostały nam artykuły do udokumentowania – powiedziała z resztką nadziei w głosie, perfekcyjna, korporacyjna pani urzędniczka.

– Proszę kliknąć na link na moje stronie internetowej.

– Ma pani swoją stronę internetową??? O…to ciekawe – perfekcyjny spokój zadrżał w posadach.

-Tak… trafiło się…, o tu proszę kliknąć na spis artykułów.

-Czy mogę sobie wydrukować i dołączyć do pozostałych dokumentów? -zapytała przedstawicielka kontrolera realizowania boskiego daru powołania.

– Ależ oczywiście!

Maszyneria zaszumiała swym wnętrzem i ruszyła do drukowania. Kolejne strony wyskakiwały z tajemniczych czeluści i miękko lądowały w zagłębieniu na przodzie. 

– Ile tych stron wydrukowało się? – zapytała Matylda z miną godną panny Marple.

– Zaraz sprawdzę… trzydzieści siedem – jęknęła pani korporacja.

Dr Bartolomeo Karierra-Nieuwierra zwołał naradę najbardziej zaufanych doradców Ministerstwa Wyłącznie Dobrych Decyzji. Dla zapewnienia właściwego poziomu bezpieczeństwa, komfortu narad, no i zagwarantowania ich dokumentacji na Jedynie Słusznych Serwerach wybrano ustronny hotelik w Rekseli. Przybycie na miejsce obrad potwierdzano w centrali, wczytując smartfonem kod umieszczony na końcowym przystanku autobusu trasy airport – city. Doradcy spacerkiem przeszli do hotelu i w zacisznych apartamentach odetchnęli po trudach podróży. Następnego dnia czekał ich nie lada wysiłek intelektualny w temacie, jak cudzym kosztem dogodzić świadczeniobiorcom jeszcze bardziej.

Po pożywnym śniadaniu doradcy jęli obradować. Długie godziny płynęły, a sprawy nie posuwały się do przodu. Gdzieś przed północą jeden z doradców zapytał Matyldę, która otrzymała akredytację prasową na obrady:

– Na jakich zasadach pracujesz, pisząc artykuły czy książki?

– Artykuły sprzedając prawa autorskie, a książki udzielając licencji niewyłącznej – odpowiedziała Matylda.

– Co to znaczy, że udzielasz licencji niewyłącznej?

– Artykuł pozostaje moją własnością, a redakcji użyczam jedynie prawa do jego użytkowania.

– Mam, mam! – krzyknął delegat i walnął się dłonią w czoło.

Licencja niewyłączna na pieczątkę!

To jest to! Doktor Roślinny udziela swoim Wiecznym Podopiecznym licencji niewyłącznej na użytkowanie pieczątki. Najsłabsze ogniwo w systemie ochrony zdrowia wzmocnione! Problem rozwiązany!

Szybko przedstawił pomysł obradującemu gremium. Wszyscy byli zachwyceni, pochwałom nie było końca. Na gorąco przygotowano rozporządzenie w sprawie licencji pieczątki i nadano mu bieg. Każdy dr Roślinny został zobowiązany do wykonania kopii swojej pieczątki i przesłania jej za pokwitowaniem na adres każdego Wiecznego Podopiecznego. Odbiorca od tej pory wypisywał sobie recepty, na co miał ochotę. To było jedyne słuszne i oczywiste rozwiązanie. Skoro w ustaleniu rozpoznania pomagał mu wszechwiedzący internet, nie można było tracić tych trafnych rozpoznań przez utrudniony dostęp do pieczątki. Taki kapitał wiedzy medycznej i doświadczenia w leczeniu nie mógł się marnować! Żaden rozsądny organizator ochrony zdrowia nie mógł pozwolić, aby wiedza zdobyta pracowitym klikaniem po internecie nie została przekuta w Czyn Terapeutyczny.

klubprawnika400Każdy dzień pokazywał rosnącą przepaść między tym, co wiedzieli świadczeniobiorcy o sobie, a tym, co stwierdzali w ich organizmach świadczeniodawcy. Tak dalej być nie mogło! Powodowało to bolesną frustrację świadczeniobiorców, że za ich składki nie są obsługiwani tak, jak tego sobie życzą. A w końcu nie po to płacili i płacą, żeby nie dostawać produktu takiego, jak im się podoba! Jeżeli ktoś idzie do sklepu po chleb, a sprzedawca wciska mu chrzan, to chyba nie jest w porządku! – mówił dr Bartolomeo Karierra – Nieuwierra na kolejnej konferencji prasowej.

Nagromadziło się wiele niepotrzebnych stresów, napięć i trudności w funkcjonowaniu Doskonałego Systemu Ochrony Zdrowia. Jedynym wyjściem było zorganizowanie szybkich szkoleń podyplomowych z click(ologii) medycznej. Wprowadzono wobec wszystkich świadczeniodawców z PWZ obowiązek zgromadzenia 100 punktów z tej jakże potrzebnej dziedziny wiedzy medycznej jako niezbędnego warunku podpisania nowego kontraktu z Narodowym Bratem Płatnikiem (NBP). Potwierdzeniem podniesienia poziomu wykształcenia miały być prawidłowe odpowiedzi na pytania testowe. Przewidziano także pytania dopuszczające do studiowania click(ologii) medycznej, testujące świadczeniodawcę na poziomie podstawowej wiedzy o tym, jak powinien funkcjonować system.

Czy wskazaniem do udania się na SOR o 2.30 w nocy jest:

a) katar trwający od 22.00 dnia poprzedniego, a więc już dwie doby, złośliwie atakujący organizm płatnika składek

b) świąd odbytu trwający od lat i utrudniający bezstresową egzystencję

c) zagubienie recepty wystawionej na babcię przed rokiem przez jej Roślinnego, która to babcia akurat przyjechała w odwiedziny do świadczeniobiorcy

d) wszystkie powyższe okoliczności

e) żadna z powyższych.

Pierwsza sesja wykazała zatrważającą niewiedzę wśród świadczeniodawców. Trudno to zrozumieć, ale aż 99,9% zakreślało odpowiedź „e”, choć każde dziecko wie, że poprawna jest oczywiście odpowiedź „d”. Trzeba było działać i szerzyć jedynie słuszną wiedzę medyczną.

Zastępy najbardziej doświadczonych świadczeniobiorców, prawników i innych noktorów (por. noctors) aktywnie włączyły się do pracy nad napisaniem dzieła Medical click(ology) manual.

Do zespołu autorów podręcznika powołano 7 absolwentów studiów licencjackich w dziedzinie żurnalistyki medycznej, 3 przedstawicieli biura ochrony praw świadczeniobiorców, 12 pracowników z centrali Narodowego Brata Płatnika (NBP) oraz jednego przedstawiciela świadczeniodawców z nieczynnym Prawem Wykonywania Zawodu (PWZ). Wybór tego ostatniego członka zespołu redakcyjnego nie był przypadkowy – gdyby miał on czynne PWZ, jego wiedza byłaby niewiarygodna i trudna do zaakceptowania. Wiedza to w końcu rzecz nabyta, można nabyć wiedzę taką i owaką.

Zdrowie narodu wymagało gospodarki planowej. Było zbyt ważne, żeby wszystko odbywało się na łapu – capu, od wizyty do wizyty. Podczas narady w Rekseli podjęto także decyzję o wdrożeniu Narodowego Planu Uzdrawiania Zdrowych. Tak, tak, zdrowych! To nie jest pomyłka! Chory, wiadomo, zawsze będzie chorym i o sukces wizerunkowy w takich przypadkach trudno, a przecież sukces w polityce jest najważniejszy.

Dr Bartolomeo Karierra-Nieuwierra zlecił zaprzyjaźnionej firmie graficznej opracowanie odpowiednich plakatów. W każdej placówce medycznej na ścianach gabinetów, przed biurkami doktorów, zawisły plansze z napisem:

„Coś Ty zrobił dla Narodowego Programu Uzdrawiania Zdrowych?”

Free hugs

Wszystkich rezydentów zobowiązano do dyżurów przy wejściu do przychodni z transparentem „Free Hugs„, czyli Darmowe Przytulanie”. Każdy wchodzący świadczeniobiorca mógł przytulić się do rezydenta, a rezydent doświadczyć niepowtarzalnego przeżycia niesienia pomocy będącym w potrzebie.

Nic więc dziwnego, że gdy taki rezydent wracał do domu po 24-godzinnym dyżurze Darmowego Przytulania, to nie w głowie mu było przytulanie własnej narzeczonej lub narzeczonego. Opuszczone, niedotulone dziewczyny rezydentów łkały po mediach o swym rezydenckim zespole niedotulenia, a jeżeli dodamy do tego liche zarobki, to już robiło się ponuro.

Zdawało się, że stworzono system doskonały, gdy do biura skarg i zażaleń Narodowego Brata Płatnika (NBP) wpłynęła drogą elektroniczną skarga na jakość Darmowego Przytulania. Serwery w centrali i wszystkich oddziałach terenowych zadrżały z oburzenia!

Szanowny Narodowy Bracie Płatniku,

byłam w ubiegły piątek na wizycie po odbiór należnego mi świadczenia u mojego dr. Roślinnego. W drzwiach przychodni powitał mnie dyżurny rezydent od Darmowego Przytulania. Objął mnie jedną ręką i ułożył ją na plecach, drugą niby też objął, ale trzymał w niej smartfon i pisał w nim cały czas!

Co to jest za przytulanie jedną ręką? Co mężczyzna może zrobić jedną ręką, to Brat lepiej wie ode mnie!

Co on pisze? – w mych zwojach mózgowych pojawiło się pytanie. Ponieważ placówka dr. Roślinnego jest obiektem monitorowanym, zażądałam dostępu do elektronicznego rejestru przebiegu mojej wizyty.

Przejrzałam pod powiększeniem także ekran smartfonu trzymanego przez rezydenta w dłoni. I tu doznałam szoku! Rezydent pisał do swojej narzeczonej, też rezydentki, że ją kocha i prosi o cierpliwość.

Bracie! jaka to jest jakość Ępatii okazywana świadczeniobiorcy, ja się pytam! Niby wszystko gra i nawet tralala, a w rzeczywistości jest w dwóch miejscach! Ten rezydent musiał się tego nauczyć od swoich starszych kolegów świadczeniodawców, co to potrafią być w kilku miejscach udzielania świadczeń naraz!

Z tej frustracji ciśnienie mi podskoczyło do 170/100, niby dr Roślinny gadał, że to podobno z tego, że leków nie biorę, ale ja mu nie wierzę! Nie od dziś nie biorę leków, a dopiero dziś pokazało się to wysokie ciśnienie!

Z poważaniem Oburzona Niedotulona Michalina z Olsztyna

Droga Naszym Sercom Michalino ,

łączymy się z Tobą w zespole niedotulenia (ICD 344.32), który jest obecnie powszechnie uznaną jednostką chorobową. Bierzemy sprawę w obie ręce, czego symbolem jest nasze logo widniejące na papierze firmowym.

W celu poprawy Twojego samopoczucia przesyłamy skierowanie na 4-tygodniową kurację w senatorium pięciogwiazdkowym, w miejscowości nadmorskiej, w pokoju jednoosobowym. Wyrażamy nadzieję, że w tych warunkach twój zespół niedotulenia szybko minie, czego szczerze życzymy Ci.

Zespół ds. Szybkiego Rozpatrywania Skarg

Zasada „zaufanie dobre, ale kontrola lepsza” była wyznawana przez Narodowego Brata Płatnika (NBP) in extenso. Korespondencja napływająca do Biura Szybkiego Rozpatrywania Skarg pozwalała na pewne rozeznanie w jakości udzielnych świadczeń, ale nie naświetlała całości obrazu. Po naradzie w Rekseli wdrożono program operacyjny pod nazwą Świadczeniodawca Uczestniczący, który polegał na badaniach terenowych jakości usług przez delegowanych z NBP kontrolerów.

Powołano specjalny departament i rozpoczęto szkolenie pracowników do roli Świadczeniodawcy Uczestniczącego. Zadanie polegało na wizytowaniu gabinetów dr. Roślinnych jako zwykły szeregowy świadczeniobiorca i testowaniu wiedzy świadczeniodawców.

Przeszkolony kontroler z nadzorczynią z centrali udającą żonę udał się do rejonowego gabinetu i siadł ze zbolałą miną przed swoim dr. Roślinnym.

– Co panu dolega? – zapytał dr Roślinny.

– Ja właśnie mam… – zaczął pacjentokontroler.

– Nic nie mów, jak taki mądry, to niech sam zgadnie – wtrąciła kontrolerożona.

– Może boli pana głowa? – rzucił pytanie dr Roślinny.

– A co to pana obchodzi, co mnie boli, ja mam dostać diagnozę, receptę, skierowanie na badania, a nie być przesłuchiwanym jak nie przymierzając jakiś podejrzany typ na komendzie.

– No, ale przecież muszę…

– Tak, musi pan ustalić, co mi jest, płacę i wymagam! – oznajmił Świadczeniodawca Uczestniczący.

– To może dam skierowanie na morfologię i mocz? Żeby zorientować się ogólnie w stanie zdrowia.

– Żarty jakieś świadczeniodawca sobie urządza! Żeby się zorientować, to trzeba wykonać rezonans całego ciała, a nie jakiejś przedpotopowe badania mi zlecać! A poza tym sikanie do buteleczki na mocz to jest niedopuszczalne dręczenie pacjenta! A to chodzenie na czczo do poradni na pobranie krwi to jeszcze większe dręczenie. Wypraszam sobie takie traktowanie! Ma być lekko, wszystko i natentychmiast!

Tymczasem częstość występowania zespołu niedotulenia wśród świadczeniobiorców narastała. Okazało się, że praktycznie co drugi rezydent lub rezydentka podczas dyżuru wykorzystuje smartfon do niecnych celów, takich jak kontakty ze swoimi mężami/żonami/narzeczonymi. Trzeba było jakoś temu przeciwdziałać. Opracowano plan naprawczy wizerunku każdej placówki medycznej. Między innymi zainwestowano we właściwy wygląd personelu, zwłaszcza tego na pierwszej linii przed przychodnią. Postanowiono zaopatrzyć rezydentów dyżurujących w eleganckie służbowe ubrania. Zaczęto od obuwia. Przeprowadzono badanie ankietowe wśród świadczeniobiorców i okazało się, że 83,41% opowiada się za szpileczkami. Co więcej, w 52,67% przypadków głosowano, aby szpileczki mieli także panowie rezydenci. Ankietowani uważali, że pozbawienie mężczyzn możliwości pokazania się w eleganckim obuwiu w pracy narusza prawo do równego traktowania płci, swobodnego wyrażania różnych aspektów swojej seksualności, a poza tym jest jawną dyskryminacją estetyczną! Największą popularnością cieszyły się szpileczki z czerwoną podeszwą oraz całe czerwone. 

Wdrożone przez Narodowego Brata Płatnika programy ewidencjonowania zasobów Ępatii, jej obowiązkowego okazywania podczas wizyt, reępatyzacji świadczeniodawców podniosły nieco zadowolenie ze świadczonych usług. Szybko jednak okazało się, że nie samą Ępatią żyje świadczeniobiorca. Jak wszystko gra, wychodzi się zadowolonym z wizyty u dr Roślinnego, to o czym można rozmawiać, siedząc w innej kolejce albo co można powiedzieć dziennikarzowi czyhającemu? Ledwie świadczeniobiorca wystawił nogę z przychodni, a już do niego leciał młody żurnalista ze sprzętem nagrywającym dźwięk i obraz.

Skąd się ich tyle nabrało? – zastanawiała się Matylda Przekora, dziennikarka uczestnicząca miesięcznika „Modne Diagnozy”. Od pewnego czasu obserwowała pojawianie się wielu nowych twarzy na rynku dziennikarstwa medycznego. Sonda badawcza, którą zapuściła w środowisku, wykazała, że są to absolwenci pierwszego rocznika Szkoły Lepienia Pierogów i Wypracowań.

Bezsenność skłaniała Ojca Nadredaktora do wspomnień…

 Ten pamiętny 4 czerwca 1989 roku, po którym czuł się niczym słynny kowboj z plakatu. Do którego baru by nie wszedł, na jego widok rozmowy milkły, a wszyscy marzyli, aby postawić mu kolejkę… soku pomidorowego, który najlepiej wyrównywał niedobory elektrolitowe z dnia poprzedniego. A dziś? Nie dość, że nikt nie stawia mu nawet H2O, to jeszcze wszyscy na jego widok wychodzą z baru albo mają atak ostrej sklerozy i udają, że go nie znają. Dzieła jego życia, magazynu „Trucie&Plucie” prenumerować nie chcą, reklam nie zlecają, zwroty są większe niż nakłady…

Gdy Ojciec Nadredaktor zliczył wszystkie bolesne ciosy losu, jakie musiał od pewnego czasu brać na swą klatkę piersiową, nadszedł poranek z jego wszystkimi przykrymi obowiązkami.

Trzeba było działać. Ojciec Nadredaktor Generalny (ONG) postanowił oprzeć się na wzorcach sprawdzonych przez innego ojca nadredaktora, lidera mediowego nowej rzeczywistości rynkowej i finansowej w Sarmalandii.

– Kadry! Kadry, Misiu! To podstawa – powiedział mu lider podczas poufnej rozmowy z okazji Dnia Ojca.

Zarządzono więc w „Truciu & Pluciu” restrukturyzację kadrową, zwolniono dziennikarzy – rutyniarzy i zainwestowano w szkolenie nowych kadr. Powołano do życia Szkołę Lepienia Pierogów i Wypracowań.

Niezwykle trudnym problemem, przed którym stanęła nowa uczelnia dziennikarska, było ustalenie proporcji pomiędzy Truciem i Pluciem. Czy ma być po równo, czy więcej trucia, a może plucia? Jak się dużo opluje, to piszący dobrze się czuje, ale gdzie jest granica? Czy czytelnicy łykną wszystko bez ograniczeń? Z kolei jak się ładnie truje, to zaczynają wierzyć. Z tych rozmyślań Ojciec Nadredaktor Generalny wpadł w chroniczną bezsenność… Zadzwonił o czwartej nad ranem do dr Evy Odrana – Zatroskanej, starej i wypróbowanej przyjaciółki.

– Cześć, Eva, co się bierze na sen? – zagaił bez zbędnych wstępów.

– A kto dzwoni? – zapytała zaspanym głosem Eva.

– A kto może dzwonić do Evy? Adam oczywiście! Poczebuje receptę na prochy nasenne, bo nie śpię.

– Też nie śpię, takie czasy, Adamie. Takie czasy…Musisz wyrobić sobie licencję niewyłączną na pieczątkę od swojego dr Roślinnego i będziesz  miał problem rozwiązany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Diagnozowanie Nowego Wspaniałego Świata, odcinek pierwszy

  Krystyna Knypl Motto: Młodzi MYŚLĄ, że starzy są głupi, ale starzy WIEDZĄ, że młodzi są głupi. Agatha Christie , Morderstwo na ple...