Krystyna Knypl
Rozdział 2. Nowa moda akademicka
Nowy
Wspaniały Świat miał się znakomicie. Wszystko toczyło się zgodnie z planem –
długi krajów, instytucji oraz pojedynczych ludzi pogłębiały się z minuty na
minutę, a relacje między ludźmi spłycały. Aktywności intelektualne dużych rzesz społeczeństw miały
kształt linii niskonapięciowego migotania komór. Jak wygląda tak linia?
zapytają czytelnicy, którzy wskutek młodzieńczej decyzji nie zdecydowali się
studiować medycyny. Jest to prawie linia prosta, od czasu do czasu na jej
przebiegu pojawia się nie wielkie falowanie w górę i w dół, nie przekraczające
kilku milimetrów. Zaraz po niej na ekranie monitora pojawia się nieskazitelna
linia prosta, a lekarz prowadzący reanimację pacjenta oznajmia – asystolia, kończymy.
Początek roku akademickiego w Wielkim Mieście zbliżał
się nieubłaganie. Wszystkie uczelnie wyższe i niższe gorączkowo przygotowywały
się do ceremonii otwarcia nowego sezonu. Spraw, które trzeba było przemyśleć
było co niemiara - poczynając od przebiegu uroczystości otwarcia nowego roku
akademickiego, poprzez wizerunek dostojnej profesury, po sprawy budżetowe. Nieznośni
księgowi wyliczyli, że dług w szpitalach pozostających pod nadzorem
najdostojniejszej profesury sięgał 800 milionów reali. Realandia dokuczliwie
wciskała się do świata Wirtualandii domagając się swoich praw. Zespół ds.
odnawiania wizerunku pracował w pocie czoła dniami i nocami.
Końcowe wnioski były następujące:
# zmienić nazwę instytucji
# o długach mówić – to nie nasze długi, to zupełnie
inna instytucja ma długi
# wprowadzić kreatywne zmiany w wizerunku kluczowych
postaci uczelni
# na nową nazwę zaciągnąć nowe kredyty
Dyskutując nad nową nazwą podkreślano, że powinna ona
jednoznacznie definiować niepowtarzalny charakter placówki. Po burzliwych
dyskusjach zdecydowano się na Wielki Uniwersytet Medyczny w skrócie WUM. Co
prawda niektórzy starcy mówili, że umieszczenie w nazwie słowa akademia ma już
swoją wieloletnią tradycję, ale młodzi i światowi bywalcy odrzucali pomysł
zostawienia tego niefortunnego ich zdaniem określenia, parskając w przestrzeń:
- Akademia! Akademia! Za granicą żadna poważna uczelnia nie nazywa się akademia! Co najwyżej są Akademie Grilowania albo Akademie Gotowania, ale nigdy nie dotyczy to renomowanych placówek naukowych, takich jak nasza! W końcu mamy niebanalną pozycję w świecie naukowym! Nasze 976 miejsce pod względem osiągnięć naukowych na 1000 ocenianych uczelni do czegoś nas zobowiązuje!
- Gdy byłem na stypendium w Unii Stanów Autonomicznych (USA) na własne oczy widziałem szyld Akademia Grilowania – oznajmiał tonem nieznoszącym sprzeciwu profesor nauk wszelakich Anastazy Wiesiołek, Magnificencja Tytularna i figlarna. Na dowód tego, że nie ściemnia wyciągał z triumfalnym wyrazem twarzy smartfona i pokazywał zdjęcie wykonane w San Francisco.
- Akademia! Akademia! Za granicą żadna poważna uczelnia nie nazywa się akademia! Co najwyżej są Akademie Grilowania albo Akademie Gotowania, ale nigdy nie dotyczy to renomowanych placówek naukowych, takich jak nasza! W końcu mamy niebanalną pozycję w świecie naukowym! Nasze 976 miejsce pod względem osiągnięć naukowych na 1000 ocenianych uczelni do czegoś nas zobowiązuje!
- Gdy byłem na stypendium w Unii Stanów Autonomicznych (USA) na własne oczy widziałem szyld Akademia Grilowania – oznajmiał tonem nieznoszącym sprzeciwu profesor nauk wszelakich Anastazy Wiesiołek, Magnificencja Tytularna i figlarna. Na dowód tego, że nie ściemnia wyciągał z triumfalnym wyrazem twarzy smartfona i pokazywał zdjęcie wykonane w San Francisco.
Podkreślam stanowczo: pozycja nr 976 na liście tysiąca wyższych uczelni ocenianych pod kątem dorobku naukowego do czegoś nas zobowiązuje! - oznajmiał kategorycznym tonem.
Kalendarz zajęć Anastazego na ostatnią środę września
2018 roku był bardziej niż przepełniony – posiedzenie rady wydziału z głównym
punktem obrad „nowe stroje akademickie” oraz odpytanie trójki studentów z
anatomii prawidłowej na egzaminie komisyjnym były najbardziej pożerającymi czas
zajęciami.
Gdzieś w połowie tegorocznych wakacji Anastazy
zauważył liczne kobiety na ulicach, ubrane były w sukienki w śmiałych kolorach,
o niebanalnym kroju, a ponadto odsłaniały dotychczas zasłonięte część ciała.
Gdy przypomniał sobie ceremonialną odzież akademicką to coś go dźgało niczym
sztyletem zazdrości w sam czubek lewej komory serca. Dźgały nie bez powodu -
Anastazy był strojnisiem że ho! ho!
-Dlaczego one mogą tak ładnie i sexi się wystroić, a
ja muszę w tych długich, ponurych sukienkach siedzieć na wszystkich
uroczystościach akademickich? Dlaczego??? Jest w końcu równouprawnienie czy nie
ma? Podobno są prawa człowieka i parę innych praw wywalczonych przez naszych
dzielnych poprzedników, to i prawo do stroju zgodnie z wewnętrzną potrzebą
estetyczną człowieka powinno być respektowane!
Postanowił w ramach ocieplania wizerunku uczelni,
nadszarpniętego przez bezlitosne limity Ministerstwa Wszystkich Pacjentów,
przegłosować nowy strój akademicki i zarządzić noszenie go nie tylko od święta,
ale i na co dzień. Przede wszystkim postanowiono skrócić stroje tak aby dolny
brzeg sukni lokował się 5 cm przed kolanem, odsłonić lewe ramię i dodać szpilki
jako naturalnie komponujące się obuwie ze zwiewną sukieneczką.
Niektórzy akademicy podczas posiedzenie komisji ds.
wizerunku podnosili problem, że krótkie, jaskrawe sukieneczki będą źle komponowały
się ze spodniami.
- Trudno mężczyźnie chodzić z gołymi łydkami albo w
legginsach – zauważył profesor Jędrzej Wielkosz, zwany Ordynatorem Juniorem, w
skrócie Or-Or.
- A jeszcze trudniej odsłaniać włochate łydki –
mruknął pod nosem.
- Co tam mruczysz? – zapytał Anastazy.
- No, że łydki mamy włochate i jak ja się między
ludźmi pokażę odmruczał Or-Or.
- Ogolisz łydki Jędrzeju i po kłopocie! Ogolisz! Nie
takie poświęcenia ludzi dla nauki znosili.
-Jeśli Magnificencja zaleci, to powiem trudno i ogolę
łydki - oznajmił Or - Or. Wiedział to dzięki przekazowi ustnemu i genetycznemu
od swojego ojca, profesora Władysława Wielkosza (WW) zwanego Dablju - Dablju -
słynnego ordynatora oddziału chorób wszelakich w Wielkim Mieście.
Rozdział 3: Bo to co nas podnieca to się
nazywa…
Anastazy ogłosił na posiedzeniu rady wydziału
Wielkiego Uniwersytetu Medycznego decyzję o nowych strojach i wszystko dookoła
stało się piękniejsze. Każdego dnia po wielokroć wyobrażał sobie jak śmiga
przez miasto w swojej nowej służbowej sukience, a jej falbanki szeleszczą
podniecająco. Wszystkie dziewczyny w Wielkim Mieście odwracają głowy na widok
przemykającego Anastazego i tworzą liczne fan-cluby.
-Ach ten szelest… ach… - jęczał sam do siebie. To jest
bardziej podniecające niż szelest liczonych pieniędzy.
Jak to śpiewała ta piosenkarka z czasów młodości tej
niezatapialnej Matyldy Przekory? Bo to co nas podnieca to się nazywa kasa?
Nie! Tu nie ma żadnego rymu ani rytmu! – monologował Anastazy.
Bo to co nas podnieca to się nazywa kieca! – powinno
być wykrzyknął sam do siebie.
A może by tak zamiast tej głupiej Gaudeamus igitur na
rozpoczęcie roku akademickiego zainspirować się słowami i będziemy śpiewać:
Ja jest zatrudniony
w wesołej pewnej firmie.
Niestety jest niewypał,
pacjenci zawiedli.
Bo mieli znów nadzieję,
że zdrowie ktoś im wróci,
a życie się nie skróci.
A zdrowie diabli wzięli,
już nikt nie wierzy w cuda
Że JGP się opłaci
I będzie z niego zysk
A firma nic nie straci…
Bo to co nas podnieca,
to się nazywa kasa,
a kiedy w kasie forsa,
to sukces pierwsza klasa.
Sukces w każdej odmianie która istniała w przyrodzie
podniecał Anastazego bardziej niż wszystkie inne znane podniecacze.
- Gdy tak pacze jakie podniecacze ludzie
używają to ich nie rozumie – zwierzał się Jędrzejowi w czasie przerwy w
obradach. A ty czym się podniecasz?
- Oj Anastazy nie bądź taki ciekawy!
- A jaką sukienkę chciałbyś mieć? – dopytywał
Anastazy.
- Wirującą – odmruczał Jędrzej. - Jak dostanę zawrotu
głowy od sukcesów naszej odnowionej uczelni to chcę aby sukienka też wirowała
razem ze wszystkim co nas otacza.
- Panno Marysieńko – zawołał do sekretarki kroczącej
za Anastazym i notującej wszystkie jego złote myśli, a także srebrne i brązowe
– proszę zapisać, że profesor Jędrzej zamawia sukienkę wirującą.
- A szpilki jakie chcesz do tej wirującej sukienki –
naciskał na detale Magnificencja.
- Jeszcze nie przemyślałem - odpowiedział zwięźle
Jędrzej.
- Jędruś, mam! Szpilki zamówimy sobie te… takie… no
czerwone z czarną podeszwą.
- Anastazy, ten słynny model to są szpilki czarne z
czerwoną podeszwą – oznajmił Or –Or.
- No qrde, Jędruś może i pomyliłem te kolory, ale
wiesz co? Mam pomysł! Wystąpimy do Rekseli po fundusze szkoleniowe na
seminarium… nazwiemy je… czekaj… czekaj … mam! „Lokalizacja koloru dominującego
w ubiorze a gwarancja sukcesu w biznesie”
- Dobre! Dobre! – jęknął Jędrzej. Masz łeb jak sklep
Anastazy! Co ja mówię jak sklep? Jak całe centrum handlowe! Potrafisz wszystko
przehandlować.
- Anastazy ale czy ty wiesz że te szpilki z czerwoną
podeszwą to mają 12 cm wysokości. Chłopaki z rady wydziału będą padać jak muchy
i łamać sobie osteoportyczne kości udowe - zmartwił się Jędrzej.
- Oj tam! O tam! Wprowadzimy obowiązkowe ubezpieczenie
od upadku ze złamaniem kości w zacnej wysokości… czekaj… czekaj… 350 reali od
łebka, pardon od sukienki… albo lepiej od każdej nogi czy jeden członek rady
wydziału będzie nam płacił 700 reali miesięcznie ubezpieczenia. A jak nogę
złamie to nasi fachowcy od Ubezpieczenia Sukienkowego udowodnią że nie dbał o
zdrowie – nie robił co roku zaleconych badań: tomografii całego ciała,
rezonansu, scyntygrafii, biopsji kości, poziomu wszystkich frakcji witaminy D i
zwrot pieniędzy się nie należy.
-Można też wprowadzić obowiązkowe kursy nauki
chodzenia na służbowych szpilkach, oczywiście płatne! – kontynuował swą złotą myśl
biznesową Anastazy. Umiejętności zdobyte na kursie będą ważne przez rok. A
potem będzie obowiązkowe odnowienie umiejętności chodzenia.
- Anastazy co ty dziś brałeś? – z troską w głosie
zapytał Jędrzej.
-Wiem co brałem, ale ci nie powiem - uciął władczym
tonem Anastazy. Obowiązuje RODO - chyba wiesz o tym!
Rozdział 4. Zgodność z trendami nauki
światowej
Anastazy jako certyfikowany naukowiec najwyższych
lotów z imponującym Impact Factor wynoszącym 0,017 i ambitnie podążającym do
0,018, zwracał zawsze uwagę na zbieżność poczynań badawczych Wielkiego
Uniwersytetu Medycznego z trendami nauki światowej. Oczywiście kłuła go w sam
czubek lewej komory serca nie dająca się w żaden sposób opanować zazdrość, że
taką Matyldę Przekorę autorkę pisującą do prasy kolorowej czytały miesięcznie i
cytowały na swoich blogach setki tysięcy czytelniczek i czytelników. Zdobywały
tylko sobie znanymi sposobami numer jej telefonu komórkowego i po upewnieniu
się, że rozmawiają ze słynną autorką wyznawały:
-Jak ja się cieszę, że pani istnieje naprawdę, a nie
jest jakąś wymyśloną postacią papierową!
-Istnieję, istnieję! – odpowiadała ze śmiechem
Matylda. Może pani dodatkowo sprawdzić w rejestrze lekarzy.
Anastazy tłumaczył sobie tę kłopotliwą różnicę w
zasięgu oddziaływania słowa drukowanego , że on pisze dla wybranych jednostek z
pięknie pofałdowanymi zwojami mózgowymi skręcającymi wyłącznie w lewą stronę, a
Matylda dla takich z bardziej wygładzoną korą mózgową. Tłumaczenie,
tłumaczeniem ale ból serca pozostawał, nawracał i nie przemijał. No bo jak może
nie boleć serce, gdy ilekroć Anastazy wszedł do fryzjera aby podfarbować swoje
siwiejące włosy, to jego wzrok od progu padał na rozrzucone na wszystkich
stolikach egzemplarze pisma „Imperium Matyldy”.
Czegoż ona tam nie wypisywała? Jak usunąć kolec
kaktusa z palca ? Co zażyć na poniedziałkowy ból głowy gdy w domu nie ma ani
jednej tabletki przeciwbólowej? Jak ożywić intelektualnie 90 letnią babcię i
jeszcze dziwniejsze tematy.
- To jest naruszenie praw człowieka takie nierówne
traktowanie przez los osób piszących teksty. A może by tak powołać Rzecznika
Praw Akademika, żeby dbał o poczytność naszych artykułów i naszą pozycję w
społeczeństwie?, Och, nie! Przecież my już nie jesteśmy akademią lecz Wielkim
Uniwersytetem Medycznym. Może lepiej będzie Rzecznik Praw Należnych Naukowcom
(RPNN)? Też nie, jakiś długi ten skrót, muszę to przedyskutować z panną
Marysieńką.
Jako modniś i strojniś szczególnie cenił wszystko to
co działo się w Paryżu i lubił szukać tam inspiracji. Zbliżający się początek
roku akademickiego i planowane zmiany na uczelni były dostatecznym powodem aby
poszukać natchnienia w stolicy mody.
- Panno Marysieńko – rzucił do sekretarki - a może
byśmy pojechali do Paryża po inspiracje w sprawie tych sukienek służbowych? Bo
wie pani te dalekowschodnie wzory sukienek, które zdominowały krajobraz naszych
miast i wsi w mijające lato, to jednak nie jest pierwszy sort estetyki
krawieckiej. A Paryż to jednak zupełnie inna liga w modzie, urodzie i wygodzie.
- Ależ Magnificencja ma pomysły! – jęknęła jakby lekko
paraerotycznie panna Marysieńka. Jak najbardziej jestem za wizytą studyjną w
Paryżu. Kto wejdzie w skład delegacji do Paryża?
- Hm… Myślę, że ja, profesor Or - Or, znaczy Jędrzej
Wielkosz, no i pani, panno Marysieńko, jako moja prawa i lewa ręka, bo wie pani
ja jestem leworęczny, ale czasem też używam prawej. - Proszę rezerwować bilety
lotnicze, business class oczywiście, nie możemy pospolitować się z tymi korpoludkami
czy jak im tam.
- A hotel to który mam zarezerwować? – zapytała panna
Marysieńka.
- Hilton Arc de Triumphe, oczywiście!
- Hilton Arc de Triumphe, oczywiście!
- Jak nazwiemy nasz program studyjny? – zastanawiał
się głośno Magnificencja.
- A może nazwiemy go „Maxence”? – rzuciła panna Marysieńka
w przestrzeń.
- Brzmi dla ucha bardzo przyjemnie – zauważył
Magnificencja. Taki jakby mix słów magnificencja i elegancja. Jak pani na to
wpadła?
- Ach po prostu zauważyłam na zdjęciu które redaktor
Matylda Przekora wrzuciła do Internetu w tle jest taki napis.
- Które zdjęcie, które? - dopytywał Anastazy.
- No te na którym niby tam Magnificencja jest w
szpilkach.
-Gdzie? Gdzie? Przyślij mi link
-Proszę kliknąć TU - po lewej na górze zdjęcia jest to słowo. Sprawdziłam „Maxence” to męskie francuskie imię. A może lepiej będzie jego pełne oficjalne brzmienie łacińskie Maxentius?
-Proszę kliknąć TU - po lewej na górze zdjęcia jest to słowo. Sprawdziłam „Maxence” to męskie francuskie imię. A może lepiej będzie jego pełne oficjalne brzmienie łacińskie Maxentius?
-Hm… wolę „Maxence” – zadecydował Anastazy.
-Piszemy więc: Wyjazd studyjny do Paryża w ramach
projektu „Maxence”.
Trzy dni dzielące ich od daty wyjazdu do Paryża
przeleciały niczym jesienny wicher i już siedzieli na pokładzie samolotu do
Paryża. Dwie godziny zleciały na degustowaniu win serwowanych pasażerom
business class przegryzanych francuskimi serami i ani się obejrzeli już
lądowali na CDG.
Przeszli przez łącznik, minęli dwa korytarze i
przeszli do hali przylotów aby odebrać
walizki. Czekali, czekali, a walizki dostojnej
delegacji naukowców nie nadjeżdżały… zanosiło się na horror spędzenia
wszystkich dni w tej samej odzieży co dla strojnisia Anastazego było wizją nie
do zniesienia. Wszyscy odebrali swoje walizki, a Anastazy z resztą delegacji
tkwili przy pustym pasie.
Ha! Trzeba było złożyć reklamację. Anastazy zaczął
rozglądać się za jakimś odpowiednim biurem, ale nie był w stanie niczego
wypatrzyć. Panna Marysieńka wypatrzyła natomiast maszynę do zgłaszania
reklamacji o zaginionym bagażu.
O nie! Tego nie akceptuję! Ja wybitny naukowiec i
magnificencja tytularna i figlarna Wielkiego Uniwersytetu Medycznego w Wielkim
Mieście nie będę rozmawiał z maszyną.
-Jędrek, panno Marysieńko idziemy na postój taksówek.
Wsiedli do taksówki i mknęli do Stolicy Mody. Minęła
godzina i taksówka zatrzymała się przed Hilton Arc de Triumphe. Jakież było
zaskoczenie Anastazego, gdy okazało się, że hotel teraz nazywa się
L'Hotel Du Collectionner.
-Ach, widzę, że nie tylko nasza uczelnia ale inne
słynne przybytki też zmieniają nazwę, gdy byłem tu w 2006 roku nazywał się
Hilton de Triumph – oznajmił Anastazy pozostałym członkom delegacji. Spodobało
mu się logo hotelu z dzielnym rycerzem na rydwanie mknącym ku zwycięstwu. - A
może by tak zmienić logo naszego Wielkiego Uniwersytetu Medycznego? -
zastanawiał się Anastazy. Właściwie te wszystkie węże i laski Hipokratesa to
takie... takie mało eleganckie... a złoty rydwan to zupełnie inna historia!
Muszę zaproponować na następnej radzie wydziału zmianę logo.
Załatwili formalności w recepcji i umówili się, że za
godzinę spotkają się w recepcji aby wspólnie przespacerować się na Pola
Elizejskie i łyknąć nieco wielkiego świata mody.
Rozdział 5: Spotkanie z modą paryską
Dostojna delegacja wsiadła do przestronnej windy,
która bezszelestnie uniosła się ku górze i zatrzymała na 5 piętrze. Ich
sąsiadujące pokoje miały numery od 511 do 513. Anastazy włożył kartę w
szczelinę zamku broniącego dostępu przypadkowym biedakom do świątyni luksusu i
nacisnął klamkę. Za drzwiami rozpościerało się wyrafinowane królestwo
dedykowane tym, którzy na nie zasłużyli. Położył podręczną torbę na stoliku w
przedpokoju i rozejrzał się dookoła.
Środek pokoju zajmowało zachwycające łoże z
madagaskarskiego, ciemnobrązowego hebanu. Obleczone było w śnieżnobiałą,
jedwabną pościel, najwyższego gatunku. Wezgłowie zdobił hotelowy herb z
dzielnym rycerzem na rydwanie. Złote linie herbu znakomicie komponowały się z
ciemnobrązowym hebanem. Anastazy jęknął z zachwytu:
-Ach… spać samemu w takim łożu to po prostu grzech
przeciwko naturze… a gdyby tak… no nie! Anastazy opanuj się – skarcił sam
siebie. Pójdziemy do jakiegoś kabaretu i też będzie co wspominać – dodał na
pocieszenie swojej rozbrykanej męskiej wyobraźni.
Zlustrowawszy pokój, wszedł do łazienki, aby umyć ręce
po podróży. Powoli odkręcił kran i spoglądał na strumień wody rozpływający się
po umywalce z zielonego, kararyjskiego. Wytarł w puszysty biały ręcznik, z
herbem hotelu, swe spracowane dla dobra społeczności akademickiej dłonie,
nawilżył je kremem stojącym na krawędzi umywalki, lustrując pozostałe elementy
pomieszczenia. To było wnętrze, które wymagało nieśpiesznego smakowania każdego
detalu.
Przeczesał włosy, przejrzał się jeszcze raz w lustrze,
prezentował się dostojnie, mimo, że nie był w akademickim stroju wizytowym.
Jeszcze łyk wody i był gotowy do wyjścia. Bezszelestnie zamknął drzwi i
powolnym krokiem przemierzał hotelowy korytarz. Lubił te chwile gdy buty
zapadały się w grubą wykładzinę dywanową, wyściełającą hotelowe korytarze. Czuł
się wtedy królem życia. To nie było to samo co stawianie kroków po pospolitej,
plastikowej wykładzinie w rektoracie. Taka wykładzina była dostępna dla
wszystkich, a puszyste, hotelowe, pięciogwiazdkowe dywany tylko dla wybranych.
Zjechał na parter i rozejrzał się za panną Marysieńką
i Jędrzejem. Siedzieli już w hallu i na widok Magnificencji poderwali się
sprężyście.
– Moi drodzy cieszę się, że już jesteście – oznajmił
Anastazy i wyjął z kieszeni smartfona, aby odszukać mapę przyszłego spaceru.
– Proponuję abyśmy przespacerowali po Parc Monceu,
potem przejdziemy do Rue du Faubourg Saint – Honoré, na której znajdziemy wszystko
co jest potrzebne eleganckiemu mężczyźnie, no i eleganckiej kobiecie też –
dodał. Wyprawę zakończymy w którejś kawiarni na Polach Elizejskich.
– Znakomity plan! – zawołała z entuzjazmem panna
Marysieńka.
– Moi drodzy koniecznie musimy wstąpić do sklepu
Hermes. Nie wiem jak wy, ale ja muszę kupić sobie kilka krawatów na nowy sezon
akademicki, panna Marysieńka z pewnością nie pogardzi jakąś gustowną apaszką,
no a ty Jędrzeju na co masz ochotę?
– Hm… może pasek do spodni… tak, pasek, w Paryżu mają
ciekawe wzory.
Przeszli przez Parc Monceu i nie minęło kilkanaście
minut, a już spacerowali po słynnej ulicy cieszącej gusty najbardziej
wybrednych elegantek i elegantów. Mijali kolejne wystawy, gdy nagle wzrok
Anastazego odnotował coś czego jego profesorskie oczy nie widziały przez całe
dotychczasowe życie. Na wystawie sklepowej w ramie wielkiego obrazu pyszniły
się dwa portrety. Przetarł oczy w nadziei, że to tylko jakieś chwilowe
zakłócenie wzrokowe po podróży, ale widok nie chciał znikać. Na umieszczony był
Karol Marks w towarzystwie Zygmunta Freuda.
– A to historia! Czy wy widzicie to samo co i ja
widzę? Jędrek! Panno Marysieńko!
–Pacze i widze, że widze to samo co
Magnificencja – mruknął Jędrzej.
– A kto to zapytała panna Marysieńka? Nie znam tych panów, to jacyś znajomi Magnificencji i profesora Jędrzeja?
– A kto to zapytała panna Marysieńka? Nie znam tych panów, to jacyś znajomi Magnificencji i profesora Jędrzeja?
– Och, panno Marysieńko to słynni ludzie, ale z innej
epoki, więc niech pani nie mebluje sobie główki ich nazwiskami.– Jędrzej,
pamiętasz zajęcia z filozofii marksistowskiej na studiach doktoranckich?
– Co mam nie pamiętać? – mruknął Jędrzej.
– A te zajęcia z psychiatrii na której uczyliśmy się o
psychoanalizie? Wiesz co… a może by tak wprowadzić warsztaty z psychoanalizy
dla naszego personelu akademickiego, to pomoże im przejść nie tak boleśnie proces
restrukturyzacji Wielkiego Uniwersytetu Medycznego.
– Anastazy, nie wiem czy psychoanaliza nam pomoże, ale
kapitał z pewnością. Więc potraktujmy spotkanie z Karolem jako znak, symbol,
wskazówkę dla nas na nadchodzącą przyszłość. Trzeba nam bliższy kontaktów z
kapitałem, a psychoanaliza to będzie drugi plan.
Zakupy w Hermesie poszły im szybko i mogli kontynuować
spacer wzdłuż Rue du Faubourg Saint-Honoré. To co już po kwadransie zauważył
Anastazy na tej słynącej z elegancji paryskiej ulicy to brak tych
dalekowschodnich modeli sukienek.
-Ha! Wiedziałem, że to jakaś lokalna moda dla ubogich
z wschodnich rubieży Europy, a nie wysokiej klasy moda dla poważnych ludzi, na
stanowisku. Trzeba będzie jeszcze popracować nad ostatecznym wyglaem nowych
sukien akademickich.
– No ale jedno jest pewne, musimy kupić dla całej rady
wydziału służbowe teczki u Louis Vuitton, więc idziemy do tego sklepu aby
rozpoznać temat co jest modne w tym sezonie.
U Louis Vuittona Anastazemu wpadła do głowy ostateczna
koncepcja stroju akademickiego, gdy zobaczył czarne, podłużne plecaki, z
czerwonymi elementami w dolnej części z kolekcji The Epi Patchwork edition
of the Christopher backpack
-Tak, już wiem jak się wystroimy! Sukienki w
ciemnoczerwonym kolorze z takimi czarnymi plamami, przypominającymi ślady
tygrysie, to tego czarne plecaki z tymi akcentami czerwonymi na dole.
– Aha no i do tego oczywiście czarne szpilki z
czerwoną podeszwą, te od od Christiana Loboutina będą pasowały idealnie.
– Bosz…. Magnificencjo…. Ależ ma pan wizje…. – jęczała
paraerotycznie panna Marysieńka.
– To po czymś czy na trzeźwo to wszystko wymyśliłeś? –
zapytał z troską Jędrzej.
– Jędruś, na trzeźwo, na trzeźwo, ja kocham elegancję.
A wiadomo… Francja… elegancja… to jest to co tygrysy elegancji lubią
najbardziej. Wrrr….
– Powiem więcej – kontynuowała Anastazy – połączenie
koloru czerwonego z czarnym w naszej nowej kolekcji służbowych ubiorów
akademickich ma wysoki podtekst symboliczny. Do tej pory Magnificencjom i Vice
– Magnificencjom przysługiwały szaty w kolorze czerwonym, a niższym
funkcjonariuszom akademickim szaty w kolorze czarnym. Dzięki połączeniu kolorów
w nowej kolekcji wykażemy się demokratyczną postawą wobec kolegów niższych
rangą. To nie znaczy, że w 100% będą mogli robić to samo co my, arystokracja
Wielkiego Uniwersytetu Medycznego.
– A czego nie będą mogli robić? – zaciekawił się Jędrek.
– No, wiesz założyliśmy ostatnio na uczelni Klub
Magnificencji, do którego mają wstęp tylko Magnificencje i Vice –
Magnificencje. Innymi pracownikom, którzy wprawdzie mają prawo do założenia
służbowej sukienki w jakimś pośledniejszym kolorze, wstęp jest wzbroniony.
Zatrudniliśmy nawet ochroniarza, żeby pilnował porządku i nikogo
nieupoważnionego do Klubu Magnificencji nie wpuszczał.
– A gdzie ten wasz klub się mieści? – zapytał
zaintrygowany Jęderzej.
– No, wiesz chwilowo to zabraliśmy jeden pokój
bibliotece uczelnianej, bo co za dużo to nie zdrowo, znaczy jak za dużo tych
książek ludzie czytają, to niezdrowo mogą się wiedzy nałykać i potem co my za
takimi przemądrzałymi zrobimy? No coo??? Rozumisz Jędrek?
– Ale co tam robicie? – dociekał OrOr.
– Powiem ci ale w tajemnicy – przymierzamy tam ładną bieliznę w kolorze czerwonym.
– Powiem ci ale w tajemnicy – przymierzamy tam ładną bieliznę w kolorze czerwonym.
– Co????? – Jędrzej dostał galopującego Hashimoto z
wytrzeszczem złośliwym.
– No coooo?? Co się tak dziwisz! Fajnie jest przymierzyć
czasem jakiś czerwony staniczek. Człowiek po takiej akcji dostaje takiego kopa
hormonalnego, że hej!
Panna Marysieńka, mimowolny słuchacz tych żywiołowych
zwierzeń akademickich nieśmiało wtrąciła:
– Magnificencjo a może by tak ustanowić odznaczenie uczelniane, które nazwiemy Tygrys Elegancji i będziemy je przyznawać najelegantszym akademikom i akademiczkom?
– Magnificencjo a może by tak ustanowić odznaczenie uczelniane, które nazwiemy Tygrys Elegancji i będziemy je przyznawać najelegantszym akademikom i akademiczkom?
– Panno Marysieńko! to jest myśl genialna i zaraz po
powrocie zajmiemy się jego realizacją.
Disclosure: Jeśli uważni czytelnicy w górze zdjęcia
przedstawiającego umywalkę widzą osobę w dżinsowej bluzie i myślą, że to słynna
dziennikarka uczestnicząca Matylda Przekora, to autorka oznajmia, że nie ma
wpływu na skojarzenia czytelników.
@mimax2 / Krystyna Knypl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.