Powered By Blogger

czwartek, 21 grudnia 2017

21.12.2017. Pewna pani w kapelutku

Krystyna Knypl
 

Pewna pani w kapelutku

Szła przez życie pomalutku

I nadziwić się nie mogli,

Różni, smętni maruderzy,

Ze się owej starszej pani

Coś od życia też należy !

                                         ***
Podsumowanie aktywności w roku 2017
 
1. Porządkowanie biblioteki

2. Premiera „Sztuki kochania”

3. Konferencja w CZD

4. Wizyta na Gocławiu do wydawcy

5. Spotkanie noworoczne OIL

6. Wygrałam patelnie na Sermo

7. Komentarz telefoniczny dla PR24 o grypie

8. Seminarium ERN w Leuven o chorobach rzadkich
 
9. Felieton na Sermo „Czy kobieta w pewnym wieku…?

10. Konferencja kardiologii interwencyjnej

11. Konferencja o hiperurikemii

12. Wyjazd do Paryża

13. Powrót z Paryża

14. Rok na Sermo

15. Konferencja Światowy Dzień Nadciśnienia Płucnego

16.Konferencja prasowa o raku płuca

17.Konferencja laryngologiczna

18. Konferencja o kształceniu studentów medycyny

19. Konferencja o zdrowiu publicznym w Madrycie

20. Komentarz dla PR 24 o upałach

21. GdL jest cytowana na stronach CHAFEA

22. Maść tygrysia nowe wydanie

23. Konferencja w Brukseli o migracji ludności

24. Napisałam i wydałam książkę Atrezja przełyku

25. Konferencja w Brukseli o antybiotykach

26. Wyjazd do Paryża
xDSC01775660
 
@mimax2 / Krystyna Knypl


sobota, 13 maja 2017

13/05/2017. Pocałunek uzależnienia - odcinek dwunasty



Rozdział 12. Zmiany potrzebne od zaraz ..

Gniew ludu pracującego miast i wsi narastał z minuty na minutę. Trzeba więc było szybko coś wymyślić co odwróciłoby uwagę zagniewanego ludu.
Pośpiesznie zwołana narada komisarzy ds. zdrowia, szczęścia i urody ustaliła, że najlepsze dla odwrócenia uwagi od gniewu ludu będzie wywołanie wirtualnej rewolucji poprzez skłócenie ludności. Zawsze na każdej rewolucji daje się złupić trochę pieniędzy i bogactw, to akurat wiadomo nie od dziś, a przy okazji odwrócić uwagę od bieżących problemów.
Na miejsce rewolucji wybrano jedną z prowincji, gdzie narodu było dużo, raczej mocno ogłupionego i zniewolonego. W prowincji tej nad Zdrowiem, Szczęściem i Urodą narodu czuwało Ministerstwo Wszystkich Pacjentów z jej szefową Dr Odrana - Zatroskaną na czele. W oficjalnej nazwie ministerstwa odstąpiono od używania członów takich jak „szczęście” czy „uroda” – bo o to musiał zadbać każdy sam. To nie były zadania dla państwa, nawet najbardziej opiekuńczego.

W rodzinnych stronach pani minister  mówiono – popatrz, popatrz jaką karierę zrobiła ta Odrana, po mężu Zatroskana. Nawet nazwiska ładnie jej się skomponowały – dodawali. Taka kompozycja nazwisk w Ministerstwie Wszystkich Pacjentów to był skarb i kapitał polityczny, więc postanowiła pozostać przy nazwisku dwuczłonowym, jak to u lekarek bywało. No i ludzie patrzyli jak wspinała się po szczeblach kariery dr Odrana - Zatroskana, a trzeba powiedzieć, że miała zdeterminowanie aby być znaną, sławną i podziwianą.

Uznała, że kariera partyjna będzie najlepszym sposobem dotarcia do szczytu szczęścia. Zapisał się  do partii, takiej bardziej uczuciowej, bo dr Odrana - Zatroskana też była uczuciowa. Pacjentów kochała od pierwszego spojrzenia, ale była niestała w uczuciach i jak spojrzała, to zaraz się odkochiwała. Tak już miała i nie było rady na niestałość w uczuciach.

Dr Odrana - Zatroskana szybko wspinała się po szczeblach kariery administracyjnej i partyjnej aż została ministerką zdrowia, czyli pacjentów, no bo oni chcieli być zdrowi. Nie było to ministerstwo lekarzy, bo oni żyli z tego, że ludzie byli chorzy. Dr Odrana-Zatroskana nie mogła być szefową takiego ministerstwa, które zajmowało się w kółko chorowaniem. Jej pasją i misją było skuteczne spieszenie z pomocą potrzebującym zawsze i wszędzie.
Jego Dobrotliwość komisarz generalny  polecił opracować strategię globalnego zamieszania w ochronie zdrowia, które byłoby współczesną formą rewolucji. Polegała ona na złożeniu maksymalnej liczby obietnic przy minimalnym ich finansowaniu, a wszystko miało być gęsto przetykane karami dla tych którzy dobra występujące w niedoborze mieli rozdzielać.
Właściwie dobrane proporcje słów - kluczy z kontrolowanym niedoborem pieniędzy przeznaczonych na ochronę zdrowia potrafiły już niejeden raz zdziałać cuda. Strategia ta sięgała korzeniami znanego ludowego porzekadła obiecanki cacanki, a głupiemu radość, które ciągle działało! Któż był w stanie oprzeć się wzruszeniu, gdy słyszał, że władza z troskę pochyla się nad zdrowiem narodu albo że osiągniemy doskonałe wyniki przez zastosowanie najbardziej nowoczesnych metod zarządzania w ochronie zdrowia, dzięki którym powstanie Zdrowe Społeczeństwo. 

Do pomyślnego przeprowadzenia rewolucji trzeba było tylko  odnaleźć lekarzy, którzy schowali się w mysią dziurę. Nie takie rzeczy ludzie w życiu odnajdowali, więc i z doktorami się uda – pomyślał komisarz. Zaangażowano najlepszych googlerów, wojska sprzymierzone, kontyngenty międzynarodowe, słynnych detektywów i wykryto tych schowanych doktorów w ich całej wirtualnej dziurze. Otoczono miejsce pobytu doktorów wojskami sił specjalnych i przez megafon zażądano poddania się. Negocjacje trwały czas jakiś bezskutecznie. Wreszcie ktoś wpadł na pomysł przerwania dostaw prądu. Zdawałoby się, że to dobry pomysł, ale  doktorzy siedzieli przy laptopach na baterie.  Jednak po paru godzinach baterie się wyczerpały i trzeba było opuścić tajemniczą krainę.
Władza była świadoma, że doktorzy sprowadzeni z tajemniczej krainy z powrotem wymagali specjalnych uregulowań prawnych, bo się okrutnie rozpuścili na tej dziwnej emigracji.

Dr Odrana - Zatroskana idealnie nadawała się jako narzędzie polityczne do wykonania takiego planu. Przystąpiono do opracowywania pakietów prawnych mających na celu utrzymanie ludu pracującego miast i wsi w zadowoleniu z korzystania z usług medycznych, a doktorów w szachu.
– Rachu - ciachu, już nie wymkniesz mi się, brachu – mówiła sobie Dr Odrana - Zatroskana.

Wprowadzenie nowych regulacji prawnych bez wątpienia naruszyłoby wizerunek medialny dr Odrana-Zatroskanej. Odpowiednio wcześnie zaczęto więc jego ocieplanie. Już w pierwszych dniach grudnia magazyn „Diva", dla kobiet ze sfer wyższych, średnich i niższych, zamieścił wywiad kontrolowany z ministrą. Dziennikarka zadała niby to podstępne, ale w istocie uzgodnione wcześniej pytanie:
– Pani minister, kiedy pani kogoś wyleczyła lub badała jakiegoś pacjenta?
– Wczoraj – odparła z uśmiechem indagowana dr Odrana - Zatroskana.
– A jak to pani zrobiła? Co rozpoznała? Dała pani receptę pacjentowi? – dociekała dziennikarka.
– Prosta sprawa – gdy był u mnie pani szef, bo uzgadnialiśmy te pytania, co pani mi teraz zadaje, zauważyłam, że ma coś nie tak z oskrzelami.
– Osłuchała go pani? Miała pani potrzebny sprzęt lekarski pod ręką, w gabinecie bądź co bądź ministerialnym, a nie lekarskim?
– Tak, osłuchałam go – odparła z uśmiechem.
– Ale czym? – dociekała dziennikarka.
– Trzeba umieć sobie radzić w każdej sytuacji. Miałam pod ręką wasze pismo, zwinęłam je w trąbkę  i osłuchałam redaktora, oczywiście przez ubranie. Bo wie pani jak by to wyglądało, gdyby redaktor rozebrał się w moim gabinecie do naga i nie daj Boże, ktoś wszedł na czas badania metodą auskultacji, że o palpacji niektórych części ciała nie wspomnę?!
– I co było dalej? – dziennikarka nie mogła powstrzymać ciekawości.
– Napisałam diagnozę i przystawiłam pieczątkę – oznajmiła ministra.
– Własną??? Taki dokument to skarb!!! – zachwyciła się redaktorka.
– Nie, nie taką typową lekarską, lecz taką z napisem Postępowanie do decyzji lekarza. Tej lekarskiej, takiej typowej, to ja właściwie nie mam, gdzieś się wkręciła podczas przeprowadzki do ministerstwa z przychodni lekarza rodzinnego, którą wcześniej zarządzałam.
– I co?? – dziennikarka czuła, że nie wytrzyma już dłużej narastającego napięcia.
– Jak to co, kazałam mu iść do lekarza z tą karteczką, w końcu ktoś musi zdecydować. Chyba nie spodziewa się pani, że będę to ja! Mam na głowie zdrowie całego narodu i nie mogę skupiać się na takich mikro-detalach jak oskrzela pani szefa!
-No tak, no tak – bąknęła dziennikarka i nogi się jej ugięły pod ciężarem argumentu jakim było czuwanie nad zdrowiem całego narodu.

Jeden wywiad nie czynił jeszcze z ministry szczególnie ocieplonej. Specjalnie wynajęta zagraniczna agencja kreacji wizerunku  opracowała dla dr Odrana - Zatroskanej duży plan totalnego ocieplenia wizerunku. Ministra miała wystąpić w stacji telewizyjnej To -Nie - Ten i opowiedzieć o tradycjach świątecznych w domu rodzinnym i ugotować na wizji jakieś danie wigilijne. Mina i mowa ciała powinna świadczyć o pełnym zespoleniu się z wykonywanym zadaniem – ocieplania wizerunku, a nie gotowania oczywiście!

Wymyślono, że zasadniczą osią ocieplania wizerunku będzie Narodowy Program Lepienia Pierogów (National Program of Pierogi Making). Ustalono, że  ministra wystąpi w najlepszym czasie antenowym i zademonstruje swe umiejętności kulinarne na wizji oraz poda przepis na pierogi z rodzinnego domu. Dr Odrana - Zatroskana miała powiedzieć, że przepis jest przechowywany i przekazywany z pokolenia na pokolenie w jej rodzinie od XVII wieku.
Przepis tak naprawdę opracował naczelny kucharz restauracji Tere Fere, gdzie nagrywano program. Przygotowane pierogi ministra podlepiła przez chwilę, taką maleńką chwilkę, tyle aby kamerzysta zdążył skadrować zapracowane paluszki pani ministerki. Po wykonaniu tej koronkowej roboty dr Odrana - Zatroskana otrzepała z gracją dłonie, wydmuchała cząsteczki mąki z zakamarków biżuterii osadzonej na spracowanych ministerialnych dłoniach i kierując swą twarz z zafrasowanym obliczem do kamery, wygłosiła  Odę do Pacjenta.

Pacjencie Drogi,
Jedz zawsze pierogi!
Komu milsza kiełbasa,
Ten nie pohasa!
Od serca Wam mówi
Ministra Wasza.

Oklaskom, telefonom z gratulacjami po emisji Narodowego Programu Lepienia Pierogów (National Program of Pierogi Making) nie było końca! Warto było zapłacić to słone honorarium za opracowanie programu zagranicznej agencji – pomyślała ministra, popalając papieroska w zaciszu ministerialnego gabinetu po trudach nagrania. Jak ta agencja się nazywa?... zaraz, zaraz… o już mam!

Falsch & Falsch!

Falschowa, fałszywa, opss... fachowa robota – pomyślała zadowolona i sztachnęła się papieroskiem aż do dna oskrzelików trzeciorzędowych, bowiem papieroski to było to, co  kochała nad życie. Niestety  przeforsowano przepis o zakazie palenia w miejscach publicznych i ministra musiała popalać gdy tylko była sama w gabinecie.

Poza występem w telewizji To – Nie -Ten przygotowano ofensywę ocieplającą w tradycyjnych mediach papierowych. Na główny wybrano wysokonakładową popołudniówkę  „Trucie & Plucie”. Wysokiej klasy specjaliści od ocieplania wizerunku przygotowali artykuł redakcyjny o talentach kulinarnych ministerki. Pacjenci czytali, czytali i łzy wzruszenia padały im na tekst. Bo czyż można było z suchym okiem przeczytać tak  wzruszającą historię o kobiecie utalentowanej, wrażliwej na ludzki los, a do tego pełnej domowego ciepła? Redakcja „Trucie & Plucie” zadbała też o aktywny udział czytelników w procesie dochodzenia do zdrowia i umieściła materiał pozwalający na wykazanie się wiedzą medyczną. Materiał oparto na modnej formule case study. Oto opis przypadku rozterek medyczno-diagnostycznych, który pozwolił czytelnikom wykazać się nie tylko wiedzą medyczną, ale i wrażliwością na potrzeby prostego człowiek.
Każdy czytelnik mógł zadzwonić na odpowiednią infolinię i aktywnie wypowiedzieć się na temat opublikowanego przypadku, co więcej być jednym z takich przypadków.

Beret albo życie (inf. własna)

Nasza stała czytelniczka Genowefa C. (60) zauważyła na berecie ptasi odchód. Zrozpaczona i zaniepokojona zagrożeniem ptasią grypą, pyta redakcji co ma robić? W ogólnonarodowym badaniu opinii publicznej głosowano nad tym, czy ma:

A. spalić beret,

B. uprać bez wyżymania, stosując dwa różne programy prania dla beretów moherowych i filcowych,

C. skoczyć z mostu,

D. wyjechać za granicę na leczenie na koszt podatników.

Najwięcej głosów oddali czytelnicy na opcję pranie bez wyżymania. Ponieważ historia taka mogła przytrafić się każdemu rozszerzono poradnictwo w kolejnym numerze „Trucia & Plucia”

Jutro w specjalnym dodatku opiszemy jak bezpiecznie zapakować beret i zanieść do najbliższej konowalni. Pamiętaj! możesz żądać od swojego konowała, żeby wyprał ci beret bez wyżymania, jesteś tego warta. Masz swoje prawa i to nie jest zabawa. Konował nie może żądać od ciebie żadnych opłat. Gdybyś chciała wypożyczyć z naszej redakcji świecące banknoty aby zdemaskować nieuczciwego usługodawcę, dzwoń całodobowo pod numer 0-800-.... Dostaniesz banknoty i obstawę fotograficzną. Nasi najlepsi fotoreporterzy zapiszą się na ten sam dzień co i ty, wyskoczą w odpowiednim momencie, wszystko sfotografują. Możesz trafić na pierwsza stronę naszego specjalnego dodatku o nakładzie 500 tysięcy. Pomyśl tylko tyle razy może być wydrukowane twoje nazwisko. Gdybyś miała pecha trafić na konowała, który będzie się opierał, poproś aby potrzymał ci przez chwilę banknoty, bo musisz poszukać numerka do szatni w portfelu. Resztę załatwimy sami. Niczego się nie bój.

Nagranie dokonane przypadkowo w przestrzeni publicznej pewnej placówki ochrony zdrowia (która nie wiadomo gdzie się zaczyna ani gdzie kończy, jak wykazały dywagacje związane z zakazem palenia papierosów w tychże placówkach) przez świadczeniobiorcę usług medycznych, zaopatrzonego w sprzęt niezbędny do odbycia wizyty w gabinecie lekarskim jakim jest dziś dyktafon kieszonkowy, w który zaopatruje się świadczeniobiorca idąc do swego świadczeniodawcy, bo nie po to go wykształcił za swoje podatki, żeby pozbawić się przyjemności udokumentowania przebiegu wizyty. Za szumy, trzaski i złą jakoś nagrania przepraszamy.

– Nasza kraina medyczna będzie śliczna, taka trochę zagraniczna, cyniczna, niepraktyczna, eklektyczna, tragiczna, dramatyczna i dlatego mówię ci, kolego, nasza szefowa gromowładna, ładna, zaradna, paradna, zarządziła burzę mózgów.
– Ależ co za bzdury pleciesz!
– Ty coś wiesz!
– Nie wiesz nic? Nooo... wiesz, a to rób co chcesz.
– Ja jadę na ryby, na grzyby.
– Reformuję na niby-gdyby.
– Gdyby babcia miała wąsy, to byłby dziadek.
– U nas w szpitalu był taki przypadek!
– Z babcią?
– Nie żartuj!
– Z dziadkiem?
– Coś ty...  burza mózgów była!
– Kierowniczka zarządziła…
– Cała sala się bawiła i śpiewała razem z wami?  Kierowniczka słuchała, really? Ze zdziwienia gęby rozdziawiała, że cooo… będzie musiała?
– ISO kierowniczka zarządzała,
– Co to znaczy?
– Nie wiesz? I Sobie Olewają wszyscy, a co robić mają?
– Telefon odbierać po trzecim dzwonku.
– Coś ty?!
– Pacjentowi pierwej niż on dzień dobry powiedzieć.
– Coś ty?!! 
– Ładnie przed pacjentem dygnąć.
– Nie gadaj!
– W pierścień pacjenta ucałować!
– A pacjent doktora w co?
– No wiesz w co? Nie bądź za ciekaw, kolego, bo jeszcze wyjdzie z tego co złego.
– No to co z tego!
– Od złego do dobrego, odbijany! Telefon odebrany!
– A jak wszystkie telefony odbiorą? Czy jest limit odebranych telefonów, czy Narodowy Brak Płatnik zamówił refundację telefonów tylko od chorych?
– A co będzie jak zadzwoni zdrowy do doktora, będą nadwykonania od odbierania?
– Nieee... od opluwania.
– Już media mają nadwykonania w zakresie opluwania.
– Przepraszam, chciałabym splunąć na doktora?
– Jak właściwie brzmi pani pytanie?
– Który doktor jeszcze nie opluty?
– Pani redaktor, jeszcze jest dużo w naszym kraju, raju, w szpitalu na skraju do oplucia.
– Chciałabym celnie trafić i mieć satysfakcję zawodową, bo mi po wierszówce szef poleci, a jak coś się skleci, jakoś leci.
– Ale z was naiwne dzieci.
– Nie wiesz, że w każdym człowieku jest wewnętrzne dziecko, niektóre z tych dzieci opuszczają gościnne łono po 9 miesiącach, a niektóre zostają.
– Co tyyyyy?
– Fakt naukowo dowiedziony.

13/05/2017. Pocałunek uzależnienia - odcinek jedenasty

Krystyna Knypl

Rozdział 11: Hit wszechczasów

Zdziwiona Cynamonowa nie dawała wiary własnym oczom. Rozglądała się dookoła ale w gabinecie nie było nikogo! Doktor zniknął! Wróciła do domu i postanowiła nie chodzić już do żadnego doktora. Było to o tyle łatwe postanowienie do zrealizowania, że media donosiły o kolejnych przypadkach znikania doktorów z gabinetów, którzy po załatwieniu ostatniego pacjenta mówili krótkie „żegnam” i  znikali.

Wszystko wskazywało na to, że za chwilę będzie dostępny tylko doktor Google albo doktor House, a w najlepszym wypadku w realu certyfikowani doktorzy nauk o zdrowiu. No, ale czy chodziło o to, aby w sprawach chorób radzić się kogoś, kto zna się tylko na zdrowiu? Optymiści zaczęli nawet doszukiwać się pozytywnych stron nowej sytuacji w ochronie zdrowia. Wprawdzie nie dało się z takim doktorem Google pogadać, ale dostępny był całodobowo i bez konieczności wychodzenia z domu. A ile chorób można było dzięki niemu rozpoznać! Człowiek czuł, że żyje, no bo co to byłoby za życie bez chorób? Jedna wielka nędza – wiedział o tym nie tylko każdy lekarz, ale także każdy pacjent.
To był nowy, kompletnie inny świat. Początkowo wszyscy zachwycili się tą nowością i bez opamiętania narozpoznawali sobie chorób w takiej ilości, na jaką mieli ochotę i takich rodzajów, jakie im odpowiadały. Fajna sprawa! – powiedział niejeden internauta żądny posiadania egzotycznej choroby, ale przecież ktoś musiał tę chorobę potwierdzić, przyklepać, urzędowo zatwierdzić, papiery założyć. I gdy już wszyscy mieli komplet swoich chorób, okazało się, że są one jakieś dziwne… jakby bezpańskie… urzędowo nieważne… niezewidencjonowane… wprost brakło słów jak te choroby znalezione w internecie nazywać.

Nie od dziś wiadomo, że każdy nowy świat zawsze istniał dla tych, którzy go szukali, ale czy o to chodziło w tych poszukiwaniach, żeby znaleźć gabinet bez doktora? chorobę bez urzędowego zatwierdzenia? To nie mieściło się w głowie żadnego pacjenta, żadnego rzecznika ani żadnego urzędnika ministerialnego! Los spłatał wszystkim figla wszech czasów.

Sytuacja stawała się skrajnie kłopotliwa. Zbolały płatnik składek na ubezpieczenie zdrowotne schwytany nocą w szpony bezsenności nie mógł udać się na szpitalny oddział ratunkowy po receptę na ulubioną beznzodwuazepinę, nie miał komu naubliżać za bezczelną odmowę wydania recepty, a nawet gdy się skrajnie wściekł na takie porządki, nie było komu – za przeproszeniem – dać w mordę. No bo bić się z doktorem Google czy innym doktorem Housem to żadna przyjemność! 
Na nic się zdały głośne narzekania po gazetach na totalny brak lekarzy. Były niczym gadanie do ściany – nikt nie odpowiadał na najbardziej wymyślne skargi. Jedynie administratorzy systemu ochrony zdrowia mamrotali coś o czarnej dziurze, w którą wpadli doktorzy.

– Dlaczego nie powstrzymaliście procesu wpadania w czarną dziurę? A jaki jest właściwie adres tej dziury? Pojedziemy, wyślemy komandosów, albo i wojska sprzymierzone, sprowadzimy uciekinierów! W końcu wykształcili się za nasze podatki i jeszcze bezczelnie za te podatki zafundowali sobie bezterminową wycieczkę nie wiadomo na jakie wyspy! – to były najłagodniejsze wypowiedzi zdesperowanych użytkowników i konsumentów usług medycznych.

Niby wszyscy na medycynie się znali, wiedzieli co im potrzeba, ale ci cholerni doktorzy zabrali ze sobą pieczątki do podbijania recept! Najbardziej niepokojące, ba – zatrważające to było to, że nie wiadomo kto miał potwierdzać zgon.
– A jak mnie pochowają żywego? – myślał niejeden, ale w końcu i tak człowiek kiedyś umrze, dodawał dla uspokojenia.
Matylda również nie mogła oderwać się od tych myśli, rozważając różne warianty stwierdzania zgonu.
– Franek, a co będzie jak kogoś żywego uznają za zmarłego? – zapytała męża.
– Nie martw się, wpierw skierują go na sekcję, a z niej na bank nikt żywy nie wyjdzie – oznajmił znad codziennej gazety Franek.
– No to jest rozwiązanie bardzo ostateczne – westchnęła Matylda nie do końca przekonana.

W końcu z nieobecnością nawet najbliższej osoby, spowodowanej zgonem człowiek z czasem się oswajał i życie toczyło się dalej, ale do braku pieczątki nijak nie szło się przyzwyczaić.
Niewypełnione i oczywiście niepodbite wnioski do sanatorium, skierowania na rentę czy na wymyślne badania obrazowe leżały sobie na biurkach w pustych gabinetach lekarskich. Korytarze przychodni świeciły pustkami, jeśli nie liczyć echa pojedynczych kroków personelu robiącego porządkowy obchód po nieczynnych gabinetach. A już sama myśl, że to nie lekarz, tylko nie przymierzając jakiś absolwent wydziału nauk o zdrowiu miałby stwierdzać zgon przerażała wszystkich, a myśl o  pochowaniu żywcem nie opuszczała niejednej głowy.

Na bieżąco też nie było dobrze. Lud pracujący miast i wsi denerwował się coraz bardziej. Co gorsza  nadchodziły kolejne wybory. Wszystkie sprawdzone metody podnoszenia popularności w kręgach wyborców nie mogły być stosowane. Nie można było wysłać żadnego donosu, że doktor pijany przyjmuje skacowane niewiniątka, czyniąc metaboliczny dysonans w gabinecie i naruszając  wyłączne prawo obywateli do bycia w stanie wskazującym. Żadnych zwierzeń, że doktor nie tak się w gabinecie zachował, nie tak jak wyobrażali sobie zbiorowo wszyscy nieprzyjęci na medycynę przed dziesięcioleciami absolwenci psychologii, farmacji i dietetyki razem wzięci. Żadnych dzwonków o 6:01 do drzwi lekarza ani pobrzękiwania wyrobami metalowymi i kierowania ich ku przegubom spracowanych lekarskich rąk. Nic nie można było zrobić, co by ucieszyło lud pracujący miast i wsi. 
Wszystko to przypominało działalność poczty z jej ponadczasowo zgrabną formułą „adresat nieznany”. Żadnych skarg, pretensji, zażaleń. 
Nagranie dokonane przypadkowo w przestrzeni publicznej pewnej placówki ochrony zdrowia (która nie wiadomo gdzie się zaczyna ani gdzie kończy, jak wykazały dywagacje związane z zakazem palenia papierosów w tychże placówkach) przez świadczeniobiorcę usług medycznych, zaopatrzonego w sprzęt niezbędny do odbycia wizyty w gabinecie lekarskim jakim jest dziś dyktafon kieszonkowy, w który zaopatruje się świadczeniobiorca idąc do swego świadczeniodawcy, bo nie po to go wykształcił za swoje podatki, żeby pozbawić się przyjemności udokumentowania przebiegu wizyty. Za szumy, trzaski i złą jakoś nagrania przepraszamy.

– Fajna zabawa, ciekawa sprawa, czy mogę zadać pytanie?
– Czy mogę zadać pytanie? Coś mi się zacięło, cięło, ciało…
– Uwaga, korekta, nie poprawiać!!! – nie dałam ciała, może bym i chciała,
– Cicho, mała, nie bądź taka głupia, przecież można pójść na całość, całość, całość. – A gdzie pozostałość, doskonałość, małość, złość…
– Złość piękności szkodzi.
– Jak chcecie być piękni, nie wychodźcie na dwór, bo tam śmieci duży wór, wół.
– Woził wół razy kilka i wpadł w paszczę wilka.
– Wrrrr – wrrr – jestem wilk.
– Proszę o przegląd zębów, na ubezpieczalnię proszę.
– A, to pesel, panie Wilku, proszę.
– Składki płacę, złodzieje jedne, a jak co do czego, to nie ma odważnych zajrzeć wilkowi do paszczy.
– Jeszcze się wam dobiorę do tyłka.
– Od tyłu? A tergo – znaczy się, panie wilku, od razu trzeba było mówić, że o d... chodzi.
– A tera okazuje się, że o pieniądze chodzi
[uwaga dla korekty: pierwsze tergo, drugie tera].
– Ach, przepraszam, pan Wilk na ubezpieczalnię, a to co innego, in this particular case z góry opłacone przez Narodowego Brata Płatnika.
– Jesteśmy w Polsce i angielskiego nie używam, zżywam, żywam, wam, am, am... mniam... mniam.
– Już komuś  wygryzłem się w [...] i chrupię mniam... mniam...
– Prosimy kończyć konsumpcję. Zamykamy lokal.
– Lokal zamknięty do odwołania z powodu wykrycia wścieklizny u wilka! 
– Lokal zamknięty czy lekarz zamknięty?
– Nie złapali go, ach, co za szkoda... a on uciekł.
– Ach co za pech. Uciekać to grzech.
– Gdzie uciekł?
– Nie wie pani, za granicę, oni tak wszystkie uciekają.
– I co my jutro pokażemy na pierwszej stronie?
– Uciekają, a ostatni zgasi światło.
– Tchórze, oddajcie nasze pieniądze, a potem możecie sobie wyjeżdżać.
– Taka wasza m...ćććć.
– Pokaż, lekarzu, co masz w garażu. Jak mi pokażesz, powiem ci, ile bierzesz.
– Też coś! a to dopiero wymyślają, wyższa składka zdrowotna?
– Lepiej wprowadzić podatek od głupoty! Będziemy najbogatszym państwem świata!
– Od czego? od tego podatku i dać go na zdrowia ochronę, na wronę, na one…
– Na onet.pl?
– Głupią udaje czy taka od urodzenia?
– Na onych!
– Na których onych?
– No, na onych doktorów!
– Oczywiście! U nas zawsze są one, nie wie pani tego?
– Idiotka, mówi się Onet!
– Ty, nie wiesz, że one są też na Onet?
– Oj, dana, dana, ubezpieczalnio ukochana, z tobą nie da się żyć na trzeźwo od rana, no to lu! nie dmuchnę, nie chuchnę, bo mam bezdech. A co, nie mogę mieć bezdechu???
@mimax2 / Krystyna Knypl

Diagnozowanie Nowego Wspaniałego Świata, odcinek pierwszy

  Krystyna Knypl Motto: Młodzi MYŚLĄ, że starzy są głupi, ale starzy WIEDZĄ, że młodzi są głupi. Agatha Christie , Morderstwo na ple...