Powered By Blogger

wtorek, 19 lutego 2019

19/02/2019. Anatomia na szpilkach - new novel by @mimax2

Motto:
„(...) niezadowolenie jest jedną z kluczowych cech, które z człowieka czynią pisarza. Nie wystarcza cierpliwość i znój, musimy czuć przymus ucieczki od tłumów, towarzystwa, życia codziennego i zamknięcia się na osobności. Pragniemy cierpliwości i nadziei, byśmy w naszych dziełach potrafili stworzyć pełne głębi światy.
(...) Pisarz zamykający się w pokoju z początku rusza w podróż w głąb siebie, by po latach odkryć wieczne prawo rządzące literaturą: musi posiąść sztukę opowiadania własnych opowieści tak, jakby były one opowieściami wszystkich ludzi, jak też sztukę tworzenia opowieści innych ludzi tak, jakby były one jego własnymi opowieściami, bo tym właśnie jest literatura.”
Orhan Pamuk, wystąpienie podczas wręczenia Nagrody Nobla 2006


Rozdział 1. Nowa moda akademicka


Nowy Wspaniały Świat miał się znakomicie. Wszystko toczyło się zgodnie z planem – długi krajów, instytucji oraz pojedynczych ludzi pogłębiały się z minuty na minutę, a relacje między ludźmi spłycały. Aktywności  intelektualne dużych rzesz społeczeństw miały kształt linii niskonapięciowego migotania komór. Jak wygląda tak linia? zapytają czytelnicy, którzy wskutek młodzieńczej decyzji nie zdecydowali się studiować medycyny. Jest to prawie linia prosta, od czasu do czasu na jej przebiegu pojawia się niewielkie falowanie w górę i w dół, nie przekraczające kilku milimetrów. Zaraz po niej na ekranie monitora pojawia się nieskazitelna linia prosta, a lekarz prowadzący reanimację pacjenta oznajmia – jest asystolia, kończymy

Początek roku akademickiego w Wielkim Mieście zbliżał się nieubłaganie. Wszystkie uczelnie wyższe i niższe gorączkowo przygotowywały się do ceremonii otwarcia nowego sezonu. Spraw, które trzeba było przemyśleć było co niemiara - poczynając od przebiegu uroczystości otwarcia nowego roku akademickiego, poprzez wizerunek dostojnej profesury, po sprawy budżetowe. Nieznośni księgowi wyliczyli, że dług w szpitalach pozostających pod nadzorem najdostojniejszej profesury sięgał 800 milionów reali. Realandia dokuczliwie wciskała się do świata Wirtualandii domagając się swoich praw. Zespół ds. odnawiania wizerunku pracował w pocie czoła dniami i nocami.
Końcowe wnioski były następujące:
# zmienić nazwę instytucji
# o długach mówić – to nie nasze długi, to zupełnie inna instytucja ma długi
# wprowadzić kreatywne zmiany w wizerunku kluczowych postaci uczelni
# na nową nazwę zaciągnąć nowe kredyty
Dyskutując nad nową nazwą podkreślano, że powinna ona jednoznacznie definiować niepowtarzalny charakter placówki. Po burzliwych dyskusjach zdecydowano się na Wielki Uniwersytet Medyczny w skrócie WUM. Co prawda niektórzy starcy mówili, że umieszczenie w nazwie słowa akademia ma już swoją wieloletnią tradycję, ale młodzi i światowi bywalcy odrzucali pomysł zostawienia tego niefortunnego ich zdaniem określenia, parskając w przestrzeń:
- Akademia! Akademia! Za granicą żadna poważna uczelnia nie nazywa się akademia! Co najwyżej są Akademie Grilowania albo Akademie Gotowania, ale nigdy nie dotyczy to renomowanych placówek naukowych, takich jak nasza! W końcu mamy niebanalną pozycję w świecie naukowym! Nasze 976 miejsce pod względem osiągnięć naukowych na 1000 ocenianych uczelni do czegoś nas zobowiązuje!
- Gdy byłem na stypendium w Unii Stanów Autonomicznych (USA) na własne oczy widziałem szyld Akademia Grilowania – oznajmiał tonem nieznoszącym sprzeciwu profesor nauk wszelakich Anastazy Wiesiołek, Magnificencja Tytularna i figlarna. Na dowód tego, że nie ściemnia wyciągał z triumfalnym wyrazem twarzy smartfona i pokazywał zdjęcie wykonane w San Francisco. 


Podkreślam stanowczo: pozycja nr 976 na liście tysiąca wyższych uczelni ocenianych pod kątem dorobku naukowego do czegoś nas zobowiązuje! - oznajmiał kategorycznym tonem.
Kalendarz zajęć Anastazego na ostatnią środę września 2018 roku był bardziej niż przepełniony – posiedzenie rady wydziału z głównym punktem obrad „nowe stroje akademickie” oraz odpytanie trójki studentów z anatomii prawidłowej na egzaminie komisyjnym były najbardziej pożerającymi czas zajęciami.
Gdzieś w połowie tegorocznych wakacji Anastazy zauważył liczne kobiety na ulicach, ubrane były w sukienki w śmiałych kolorach, o niebanalnym kroju, a ponadto odsłaniały dotychczas zasłonięte część ciała. Gdy przypomniał sobie ceremonialną odzież akademicką to coś go dźgało niczym sztyletem zazdrości w sam czubek lewej komory serca. Dźgały nie bez powodu - Anastazy był strojnisiem że ho! ho!
-Dlaczego one mogą tak ładnie i sexi się wystroić, a ja muszę w tych długich, ponurych sukienkach siedzieć na wszystkich uroczystościach akademickich? Dlaczego??? Jest w końcu równouprawnienie czy nie ma? Podobno są prawa człowieka i parę innych praw wywalczonych przez naszych dzielnych poprzedników, to i prawo do stroju zgodnie z wewnętrzną potrzebą estetyczną człowieka powinno być respektowane!
Postanowił w ramach ocieplania wizerunku uczelni, nadszarpniętego przez bezlitosne limity Ministerstwa Wszystkich Pacjentów, przegłosować nowy strój akademicki i zarządzić noszenie go nie tylko od święta, ale i na co dzień. Przede wszystkim postanowiono skrócić stroje tak aby dolny brzeg sukni lokował się 5 cm przed kolanem, odsłonić lewe ramię i dodać szpilki jako naturalnie komponujące się obuwie ze zwiewną sukieneczką.
Niektórzy akademicy podczas posiedzenie komisji ds. wizerunku podnosili problem, że krótkie, jaskrawe sukieneczki będą źle komponowały się ze spodniami.
- Trudno mężczyźnie chodzić z gołymi łydkami albo w legginsach – zauważył profesor Jędrzej Wielkosz, zwany Ordynatorem Juniorem, w skrócie Or-Or.
- A jeszcze trudniej odsłaniać włochate łydki – mruknął pod nosem.
- Co tam mruczysz? – zapytał Anastazy.
- No, że łydki mamy włochate i jak ja się między ludźmi pokażę odmruczał Or-Or.
- Ogolisz łydki Jędrzeju i po kłopocie! Ogolisz! Nie takie poświęcenia ludzi dla nauki znosili.
-Jeśli Magnificencja zaleci, to powiem trudno i ogolę łydki - oznajmił Or - Or. Wiedział to dzięki przekazowi ustnemu i genetycznemu od swojego ojca, profesora Władysława Wielkosza (WW) zwanego Dablju-Dablju - słynnego ordynatora oddziału chorób wszelakich w Wielkim Mieście.


Rozdział 2: Bo to co nas podnieca to się nazywa… 


Anastazy ogłosił na posiedzeniu rady wydziału Wielkiego Uniwersytetu Medycznego decyzję o nowych strojach i wszystko dookoła stało się piękniejsze. Każdego dnia po wielokroć wyobrażał sobie jak śmiga przez miasto w swojej nowej służbowej sukience, a jej falbanki szeleszczą podniecająco. Wszystkie dziewczyny w Wielkim Mieście odwracają głowy na widok przemykającego Anastazego i tworzą liczne fan-cluby.


-Ach ten szelest… ach… - jęczał sam do siebie. To jest bardziej podniecające niż szelest liczonych pieniędzy.
Jak to śpiewała ta piosenkarka z czasów młodości tej niezatapialnej Matyldy Przekory? Bo to co nas podnieca to się nazywa kasa? Nie! Tu nie ma żadnego rymu ani rytmu! – monologował Anastazy.
Bo to co nas podnieca to się nazywa kieca! – powinno być wykrzyknął sam do siebie.
A może by tak zamiast tej głupiej Gaudeamus igitur na rozpoczęcie roku akademickiego zainspirować się słowami i będziemy śpiewać:
Ja jest zatrudniony
w wesołej pewnej firmie.
Niestety jest niewypał,
pacjenci zawiedli.
Bo mieli znów nadzieję,
że zdrowie ktoś im wróci,
a życie się nie skróci.
A zdrowie diabli wzięli,
już nikt nie wierzy w cuda
Że JGP się opłaci
I będzie z niego zysk
A firma nic nie straci…
Bo to co nas podnieca,
to się nazywa kasa,
a kiedy w kasie forsa,
to sukces pierwsza klasa.
Sukces w każdej odmianie która istniała w przyrodzie podniecał Anastazego bardziej niż wszystkie inne znane podniecacze.
- Gdy tak pacze jakie podniecacze ludzie używają to ich nie rozumie – zwierzał się Jędrzejowi w czasie przerwy w obradach. A ty czym się podniecasz?
- Oj Anastazy nie bądź taki ciekawy!
- A jaką sukienkę chciałbyś mieć? – dopytywał Anastazy.
- Wirującą – odmruczał Jędrzej. - Jak dostanę zawrotu głowy od sukcesów naszej odnowionej uczelni to chcę aby sukienka też wirowała razem ze wszystkim co nas otacza.
- Panno Marysieńko – zawołał do sekretarki kroczącej za Anastazym i notującej wszystkie jego złote myśli, a także srebrne i brązowe – proszę zapisać, że profesor Jędrzej zamawia sukienkę wirującą.
- A szpilki jakie chcesz do tej wirującej sukienki – naciskał na detale Magnificencja.
- Jeszcze nie przemyślałem - odpowiedział zwięźle Jędrzej.
- Jędruś, mam! Szpilki zamówimy sobie te… takie… no czerwone z czarną podeszwą.
- Anastazy, ten słynny model to są szpilki czarne z czerwoną podeszwą – oznajmił Or –Or.
- No qrde, Jedruś może i pomyliłem te kolory, ale wiesz co? Mam pomysł! Wystąpimy do Rekseli po fundusze szkoleniowe na seminarium… nazwiemy je… czekaj… czekaj … mam! „Lokalizacja koloru dominującego w ubiorze a gwarancja sukcesu w biznesie”
- Dobre! Dobre! – jęknął Jędrzej. Masz łeb jak sklep Anastazy! Co ja mówię jak sklep? Jak całe centrum handlowe! Potrafisz wszystko przehandlować.
- Anastazy ale czy ty wiesz że te szpilki z czerwoną podeszwą to mają 12 cm wysokości. Chłopaki z rady wydziału będą padać jak muchy i łamać sobie osteoportyczne kości udowe - zmartwił się Jędrzej.
- Oj tam! O tam! Wprowadzimy obowiązkowe ubezpieczenie od upadku ze złamaniem kości w zacnej wysokości… czekaj… czekaj… 350 reali od łebka, pardon od sukienki… albo lepiej od każdej nogi czy jeden członek rady wydziału będzie nam płacił 700 reali miesięcznie ubezpieczenia. A jak nogę złamie to nasi fachowcy od Ubezpieczenia Sukienkowego udowodnią że nie dbał o zdrowie – nie robił co roku zaleconych badań: tomografii całego ciała, rezonansu, scyntygrafii, biopsji kości, poziomu wszystkich frakcji witaminy D i zwrot pieniędzy się nie należy.
-Można też wprowadzić obowiązkowe kursy nauki chodzenia na służbowych szpilkach, oczywiście płatne! – kontynuował swą złotą myśl biznesową Anastazy. Umiejętności zdobyte na kursie będą ważne przez rok. A potem będzie obowiązkowe odnowienie umiejętności chodzenia.
- Anastazy co ty dziś brałeś? – z troską w głosie zapytał Jędrzej.
-Wiem co brałem, ale ci nie powiem - uciął władczym tonem Anastazy. Obowiązuje RODO - chyba wiesz o tym! 

Rozdział 3. Zgodność z trendami nauki światowej 

Anastazy jako certyfikowany naukowiec najwyższych lotów z imponującym Impact Factor wynoszącym 0,017 i ambitnie podążającym do 0,018, zwracał zawsze uwagę na zbieżność poczynań badawczych Wielkiego Uniwersytetu Medycznego z trendami nauki światowej. Oczywiście kłuła go w sam czubek lewej komory serca nie dająca się w żaden sposób opanować zazdrość, że taką Matyldę Przekorę autorkę pisującą do prasy kolorowej czytały miesięcznie i cytowały na swoich blogach setki tysięcy czytelniczek i czytelników. 


Tłumaczył sobie tę kłopotliwą różnicę w zasięgu oddziaływania słowa drukowanego , że on pisze dla wybranych jednostek z pięknie pofałdowanymi zwojami mózgowymi skręcającymi wyłącznie w lewą stronę, a Matylda dla takich z bardziej wygładzoną korą mózgową. Tłumaczenie, tłumaczeniem ale ból serca pozostawał, nawracał i nie przemijał. No bo jak może nie boleć serce, gdy ilekroć Anastazy wszedł do fryzjera aby podfarbować swoje siwiejące włosy, to jego wzrok od progu padał na rozrzucone na wszystkich stolikach egzemplarze pisma „Imperium Matyldy”.
Czegoż ona tam nie wypisywała? Jak usunąć kolec kaktusa z palca ? Co zażyć na poniedziałkowy ból głowy gdy w domu nie ma ani jednej tabletki przeciwbólowej? Jak ożywić intelektualnie 90 letnią babcię i jeszcze dziwniejsze tematy.
- To jest naruszenie praw człowieka takie nierówne traktowanie przez los osób piszących teksty. A może by tak powołać Rzecznika Praw Akademika, żeby dbał o poczytność naszych artykułów i naszą pozycję w społeczeństwie?, Och, nie! Przecież my już nie jesteśmy akademią lecz Wielkim Uniwersytetem Medycznym. Może lepiej będzie Rzecznik Praw Należnych Naukowcom (RPNN)? Też nie, jakiś długi ten skrót, muszę to przedyskutować z panną Marysieńką.
Jako modniś i strojniś szczególnie cenił wszystko to co działo się w Paryżu i lubił szukać tam inspiracji. Zbliżający się początek roku akademickiego i planowane zmiany na uczelni były dostatecznym powodem aby poszukać natchnienia w stolicy mody.
- Panno Marysieńko – rzucił do sekretarki - a może byśmy pojechali do Paryża po inspiracje w sprawie tych sukienek służbowych? Bo wie pani te dalekowschodnie wzory sukienek, które zdominowały krajobraz naszych miast i wsi w mijające lato, to jednak nie jest pierwszy sort estetyki krawieckiej. A Paryż to jednak zupełnie inna liga w modzie, urodzie i wygodzie.
- Ależ Magnificencja ma pomysły! – jęknęła jakby lekko paraerotycznie panna Marysieńka. Jak najbardziej jestem za wizytą studyjną w Paryżu. Kto wejdzie w skład delegacji do Paryża?
- Hm… Myślę, że ja, profesor Or - Or, znaczy Jędrzej Wielkosz, no i pani, panno
Marysieńko, jako moja prawa i lewa ręka, bo wie pani ja jestem leworęczny, ale czasem też używam prawej.
- Proszę rezerwować bilety lotnicze, business class oczywiście, nie możemy pospolitować się z tymi korpoludkami czy jak im tam.


- A hotel to który mam zarezerwować? – zapytała panna Marysieńka.
- Hilton Arc de Triumphe, oczywiście!
- Jak nazwiemy nasz program studyjny? – zastanawiał się głośno Magnificencja.
- A może nazwiemy go „Maxence”? – rzuciła panna Marysieńka w przestrzeń.
- Brzmi dla ucha bardzo przyjemnie – zauważył Magnificencja. Taki jakby mix słów magnificencja i elegancja. Jak pani na to wpadła?
- Ach po prostu zauważyłam na zdjęciu które redaktor Matylda Przekora wrzuciła do Internetu w tle jest taki napis.
- Które zdjęcie, które? - dopytywał Anastazy.
- No te na którym niby tam Magnificencja jest w szpilkach.
-Gdzie? Gdzie? Przyślij mi link
-Proszę kliknąć TU - po lewej na górze zdjęcia jest to słowo. Sprawdziłam „Maxence” to męskie francuskie imię. A może lepiej będzie jego pełne oficjalne brzmienie łacińskie Maxentius?
-Hm… wolę „Maxence” – zadecydował Anastazy.
-Piszemy więc: Wyjazd studyjny do Paryża w ramach projektu „Maxence”.
Trzy dni dzielące ich od daty wyjazdu do Paryża przeleciały niczym jesienny wicher i już siedzieli na pokładzie samolotu do Paryża. Dwie godziny zleciały na degustowaniu win serwowanych pasażerom business class przegryzanych francuskimi serami i ani się obejrzeli już lądowali na CDG.
Przeszli przez łącznik, minęli dwa korytarze i przeszli do hali przylotów aby odebrać
walizki.
Czekali, czekali, a walizki dostojnej delegacji naukowców nie nadjeżdżały… zanosiło się na horror spędzenia wszystkich dni w tej samej odzieży co dla strojnisia Anastazego było wizją nie do zniesienia. Wszyscy odebrali swoje walizki, a Anastazy z resztą delegacji tkwili przy pustym pasie.
Ha! Trzeba było złożyć reklamację. Anastazy zaczął rozglądać się za jakimś odpowiednim biurem, ale nie był w stanie niczego wypatrzyć. Panna Marysieńka wypatrzyła natomiast maszynę do zgłaszania reklamacji o zaginionym bagażu.


O nie! Tego nie akceptuję! Ja wybitny naukowiec i magnificencja tytularna i figlarna Wielkiego Uniwersytetu Medycznego w Wielkim Mieście nie będę rozmawiał z maszyną.
Jędrek, panno Marysieńko idziemy na postój taksówek.
Wsiedli do taksówki i mknęli do Stolicy Mody. Minęła godzina i taksówka zatrzymała się przed Hilton Arc de Triumphe. Jakież było zaskoczenie Anastazego, gdy okazało się, że hotel teraz nazywa się L'Hotel Du Collectionner.
-Ach, widzę, że nie tylko nasza uczelnia ale inne słynne przybytki też zmieniają nazwę, gdy byłem tu w 2006 roku nazywał się Hilton de Triumph – oznajmił Anastazy pozostałym członkom delegacji.
Spodobało mu się logo hotelu z dzielnym rycerzem na rydwanie mknącym ku zwycięstwu. - A może by tak zmienić logo naszego Wielkiego Uniwersytetu Medycznego? - zastanawiał się Anastazy. Właściwie te wszystkie węże i laski Hipokratesa to takie... takie mało eleganckie... a złoty rydwan to zupełnie inna historia! Muszę zaproponować na następnej radzie wydziału zmianę logo.
Załatwili formalności w recepcji i umówili się, że za godzinę spotkają się w recepcji aby wspólnie przespacerować się na Pola Elizejskie i łyknąć nieco wielkiego świata mody.

Rozdział 4: Spotkanie z modą paryską

Dostojna delegacja wsiadła do przestronnej windy, która bezszelestnie uniosła się ku górze i zatrzymała na 5 piętrze. Ich sąsiadujące pokoje miały numery od 511 do 513. Anastazy włożył kartę w szczelinę zamku broniącego dostępu przypadkowym biedakom do świątyni luksusu i nacisnął klamkę. Za drzwiami rozpościerało się wyrafinowane królestwo dedykowane tym, którzy na nie zasłużyli. Położył podręczną torbę na stoliku w przedpokoju i rozejrzał się dookoła. 


Środek pokoju zajmowało zachwycające łoże z madagaskarskiego, ciemnobrązowego hebanu. Obleczone było w śnieżnobiałą, jedwabną pościel, najwyższego gatunku. Wezgłowie zdobił hotelowy herb z dzielnym rycerzem na rydwanie. Złote linie herbu znakomicie komponowały się z ciemnobrązowym hebanem. Anastazy jęknął z zachwytu:
-Ach… spać samemu w takim łożu to po prostu grzech przeciwko naturze… a gdyby tak… no nie! Anastazy opanuj się – skarcił sam siebie. Pójdziemy do jakiegoś kabaretu i też będzie co wspominać – dodał na pocieszenie swojej rozbrykanej męskiej wyobraźni.

Zlustrowawszy pokój, wszedł do łazienki, aby umyć ręce po podróży. Powoli odkręcił kran i spoglądał na strumień wody rozpływający się po umywalce z zielonego, kararyjskiego. Wytarł w puszysty biały ręcznik, z herbem hotelu, swe spracowane dla dobra społeczności akademickiej dłonie, nawilżył je kremem stojącym na krawędzi umywalki, lustrując pozostałe elementy pomieszczenia. To było wnętrze, które wymagało nieśpiesznego smakowania każdego detalu.
Przeczesał włosy, przejrzał się jeszcze raz w lustrze, prezentował się dostojnie, mimo, że nie był w akademickim stroju wizytowym. Jeszcze łyk wody i był gotowy do wyjścia. Bezszelestnie zamknął drzwi i powolnym krokiem przemierzał hotelowy korytarz. Lubił te chwile gdy buty zapadały się w grubą wykładzinę dywanową, wyściełającą hotelowe korytarze. Czuł się wtedy królem życia. To nie było to samo co stawianie kroków po pospolitej, plastikowej wykładzinie w rektoracie. Taka wykładzina była dostępna dla wszystkich, a puszyste, hotelowe, pięciogwiazdkowe dywany tylko dla wybranych.
Zjechał na parter i rozejrzał się za panną Marysieńką i Jędrzejem. Siedzieli już w hallu i na widok Magnificencji poderwali się sprężyście.
– Moi drodzy cieszę się, że już jesteście – oznajmił Anastazy i wyjął z kieszeni smartfona, aby odszukać mapę przyszłego spaceru.
– Proponuję abyśmy przespacerowali po Parc Monceu, potem przejdziemy do Rue du Faubourg Saint – Honoré, na której znajdziemy wszystko co jest potrzebne eleganckiemu mężczyźnie, no i eleganckiej kobiecie też – dodał. Wyprawę zakończymy w którejś kawiarni na Polach Elizejskich.
– Znakomity plan! – zawołała z entuzjazmem panna Marysieńka.
– Moi drodzy koniecznie musimy wstąpić do sklepu Hermes. Nie wiem jak wy, ale ja muszę kupić sobie kilka krawatów na nowy sezon akademicki, panna Marysieńka z pewnością nie pogardzi jakąś gustowną apaszką, no a ty Jędrzeju na co masz ochotę?
– Hm… może pasek do spodni… tak, pasek, w Paryżu mają ciekawe wzory.
Przeszli przez Parc Monceu i nie minęło kilkanaście minut, a już spacerowali po słynnej ulicy cieszącej gusty najbardziej wybrednych elegantek i elegantów. Mijali kolejne wystawy, gdy nagle wzrok Anastazego odnotował coś czego jego profesorskie oczy nie widziały przez całe dotychczasowe życie. Na wystawie sklepowej w ramie wielkiego obrazu pyszniły się dwa portrety. Przetarł oczy w nadziei, że to tylko jakieś chwilowe zakłócenie wzrokowe po podróży, ale widok nie chciał znikać. Na umieszczony był Karol Marks w towarzystwie Zygmunta Freuda.

– A to historia! Czy wy widzicie to samo co i ja widzę? Jędrek! Panno Marysieńko!
Pacze i widze, że widze to samo co Magnificencja – mruknął Jędrzej.
– A kto to zapytała panna Marysieńka? Nie znam tych panów, to jacyś znajomi Magnificencji i profesora Jędrzeja?
– Och, panno Marysieńko to słynni ludzie, ale z innej epoki, więc niech pani nie mebluje sobie główki ich nazwiskami.
– Jędrzej, pamiętasz zajęcia z filozofii marksistowskiej na studiach doktoranckich?
– Co mam nie pamiętać? – mruknął Jędrzej.
– A te zajęcia z psychiatrii na której uczyliśmy się o psychoanalizie? Wiesz co… a może by tak wprowadzić warsztaty z psychoanalizy dla naszego personelu akademickiego, to pomoże im przejść nie tak boleśnie proces restrukturyzacji Wielkiego Uniwersytetu Medycznego.
– Anastazy, nie wiem czy psychoanaliza nam pomoże, ale kapitał z pewnością. Więc potraktujmy spotkanie z Karolem jako znak, symbol, wskazówkę dla nas na nadchodzącą przyszłość. Trzeba nam bliższy kontaktów z kapitałem, a psychoanaliza to będzie drugi plan.
Zakupy w Hermesie poszły im szybko i mogli kontynuować spacer wzdłuż Rue du Faubourg Saint-Honoré. To co już po kwadransie zauważył Anastazy na tej słynącej z elegancji paryskiej ulicy to brak tych dalekowschodnich modeli sukienek.
-Ha! Wiedziałem, że to jakaś lokalna moda dla ubogich z wschodnich rubieży Europy, a nie wysokiej klasy moda dla poważnych ludzi, na stanowisku. Trzeba będzie jeszcze popracować nad ostatecznym wyglaem nowych sukien akademickich.
– No ale jedno jest pewne, musimy kupić dla całej rady wydziału służbowe teczki u Louis Vuitton, więc idziemy do tego sklepu aby rozpoznać temat co jest modne w tym sezonie.
U Louis Vuittona Anastazemu wpadła do głowy ostateczna koncepcja stroju akademickiego, gdy zobaczył czarne, podłużne plecaki, z czerwonymi elementami w dolnej części z kolekcji The Epi Patchwork edition of the Christopher backpack
-Tak, już wiem jak się wystroimy! Sukienki w ciemnoczerwonym kolorze z takimi czarnymi plamami, przypominającymi ślady tygrysie, to tego czarne plecaki z tymi akcentami czerwonymi na dole.

– Aha no i do tego oczywiście czarne szpilki z czerwoną podeszwą, te od od Christiana Loboutina będą pasowały idealnie.
– Bosz…. Magnificencjo…. Ależ ma pan wizje…. – jęczała paraerotycznie panna Marysieńka.
– To po czymś czy na trzeźwo to wszystko wymyśliłeś? – zapytał z troską Jędrzej.
– Jędruś, na trzeźwo, na trzeźwo, ja kocham elegancję. A wiadomo… Francja… elegancja… to jest to co tygrysy elegancji lubią najbardziej. Wrrr….
– Powiem więcej – kontynuowała Anastazy – połączenie koloru czerwonego z czarnym w naszej nowej kolekcji służbowych ubiorów akademickich ma wysoki podtekst symboliczny. Do tej pory Magnificencjom i Vice – Magnificencjom przysługiwały szaty w kolorze czerwonym, a niższym funkcjonariuszom akademickim szaty w kolorze czarnym. Dzięki połączeniu kolorów w nowej kolekcji wykażemy się demokratyczną postawą wobec kolegów niższych rangą. To nie znaczy, że w 100% będą mogli robić to samo co my, arystokracja Wielkiego Uniwersytetu Medycznego.
– A czego nie będą mogli robić? – zaciekawił się Jędrek.
– No, wiesz założyliśmy ostatnio na uczelni Klub Magnificencji, do którego mają wstęp tylko Magnificencje i Vice – Magnificencje. Innymi pracownikom, którzy wprawdzie mają prawo do założenia służbowej sukienki w jakimś pośledniejszym kolorze, wstęp jest wzbroniony. Zatrudniliśmy nawet ochroniarza, żeby pilnował porządku i nikogo nieupoważnionego do Klubu Magnificencji nie wpuszczał.
– A gdzie ten wasz klub się mieści? – zapytał zaintrygowany Jęderzej.
– No, wiesz chwilowo to zabraliśmy jeden pokój bibliotece uczelnianej, bo co za dużo to nie zdrowo, znaczy jak za dużo tych książek ludzie czytają, to niezdrowo mogą się wiedzy nałykać i potem co my za takimi przemądrzałymi zrobimy? No coo??? Rozumisz Jędrek?
– Ale co tam robicie? – dociekał OrOr.
– Powiem ci ale w tajemnicy – przymierzamy tam ładną bieliznę w kolorze czerwonym.

– Co????? – Jędrzej dostał galopującego Hashimoto z wytrzeszczem złośliwym.
– No coooo?? Co się tak dziwisz! Fajnie jest przymierzyć czasem jakiś czerwony staniczek. Człowiek po takiej akcji dostaje takiego kopa hormonalnego, że hej!
Panna Marysieńka, mimowolny słuchacz tych żywiołowych zwierzeń akademickich nieśmiało wtrąciła:
– Magnificencjo a może by tak ustanowić odznaczenie uczelniane, które nazwiemy Tygrys Elegancji i będziemy je przyznawać najelegantszym akademikom i akademiczkom?
– Panno Marysieńko! to jest myśl genialna i zaraz po powrocie zajmiemy się jego realizacją.
Disclosure: Jeśli uważni czytelnicy w górze zdjęcia przedstawiającego umywalkę widzą osobę w dżinsowej bluzie i myślą, że to słynna dziennikarka uczestnicząca Matylda Przekora, to autorka oznajmia, że nie ma wpływu na skojarzenia czytelników.

Rozdział 5. Wspomnienie Poradni Chorób Nijakich

Nie ma większego huraganu w życiu kobiety niż macierzyństwo. Nie ma takiej kariery która by nie zbladła i zmalała wobec wyzwań, przed którymi stawała każda matka nowo urodzonego dziecka. Matylda Przekora podążając zgodnie z odwiecznymi prawami natury uznała, że macierzyństwo jest ważniejsze od każdej kariery naukowej i zdrowia wszystkich bywalców oddziału chorób wszelakich.
Z chwilą gdy została matką Maniuli postanowiła udać się na trzyletni urlop wychowawczy. Decyzja ta została uznana przez sfery szpitalne za niebywale ekstrawagancką.
- Nikt cię nie będzie znał - wieszczyły dwórki z najbliższej świty ordynatora Władysława Wielkosza, szefa Kliniki Chorób Wszelakich w Wielkim Mieście.
- Jakoś to przeżyję - odpowiadała dr Matylda Przekora, kobieta niepokorna i dociekliwa, osobowościowo element obcy w dworze gnących się w ukłonach pochlebców kicających dookoła ordynatora.
- Oderwana od szpitala zgłupiejesz i będzie umiała tylko ugotować zupę - prorokowała jedna z wiernych służek ordynatora.
- Ważne, że nie umrę z głodu, a co do reszty to zobaczymy, dajcie mi szansę zaryzykować i postawić na coś innego niż dreptanie za ordynatorem na obchodach i wystawanie w jego sekretariacie w oczekiwaniu na łaskawe przyjęcie w gabinecie – odpowiedziała Matylda.


Ta zuchwała i wcześniej przez żadną z asystentek nie podejmowana decyzja oznaczała w istocie, że Matylda przestała być jednym z elementów wspaniałego otoczenia ordynatora, słynnego uzdrowiciela chorych i pocieszyciela strapionych. Matylda w dworskiej społeczności stanowiła element niewielkich rozmiarów, raczej lokujący się na jego obwodzie, nigdy nie wyznaczany do awansów, wyjazdów zagranicznych, nagród finansowych, kariery naukowej wyższego szczebla. Nie zasługiwała na te dobra więc trudno aby ordynator przydzielał je osobie, której z definicji się nie należały! Przedstawmy jej niedoskonałą osobowość z wykorzystaniem jakże modnych obecnie hashtagów.
# Czy Matylda odwiozła kiedykolwiek ordynatora samochodem z pracy do domu? Nigdy! Nie dość tego nie miała nawet prawa jazdy i co oczywiste samochodu.
# Czy można ją było prosić o zrobienie przeźroczy dzień przed wykładem? W żadnym wypadku!
# Czy patrzyła ordynatorowi z uwielbieniem w oczy? Ani razu nie posłała mu spojrzenia pełnego uwielbienia z dołączonym wydłużonym westchnięciem poruszającym cząsteczki powietrza z pęcherzyków płucnych trzeciorzędowych.
Wobec tak zaawansowanych braków w osobowości i potencjale asystenckim decyzje ordynatora o nieprzydzielaniu jej czegokolwiek atrakcyjnego były oczywiste i zasłużone! Asystent to jest ktoś kto powinien ordynatorowi asystować i kicać dookoła niego na dwóch łapkach, a nie dyskutować z podawaniem cytatów z najnowszego piśmiennictwa naukowego, dociekać niepotrzebnych szczegółów tak delikatnych jak na przykład komu wypłacono pieniądze za prace zlecone wykonane przez Matyldę. Taka nieprzyjemnie dociekliwa jednostka powinna zrozumieć, że powściągliwość emocjonalna jest dla wspinania się po drabinie klinicznej kariery umiejętnością podstawową.
Co więcej postanowiła po trzyletnim urlopie wychowawczym przenieść się z oddziału chorób wszelakich do poradni chorób nijakich dzięki czemu nie musiała pełnić całodobowych dyżurów lekarskich na oddziale szpitalnym. Mogła spokojnie odprowadzać Maniulę do szkoły, odbierać jak po lekcjach, odpowiadać na wszystkie zadawane przez córkę pytania, czuwać nad jej zdrowiem rozwojem.
Z powodu kolekcji wspomnianych wyżej nieciekawych cech osobowości, z którymi przychodziło ordynatorowi obcować przez wiele lat, prośba Matyldy o przeniesienie do poradni chorób nijakich została przez ordynatora zaakceptowana z nieskrywaną radością. Stosowne dokumenty podpisane zostały autografem z zamaszystym ogonem, który mógł być odczytany przez znawcę symboli graficznych tylko w jeden sposób ja, Władysław Wielkosz tu rządzę i nikt inny.
Czas płynął i wszystko zmieniało się w Wielkim Mieście, a nowe trendy objęły także służbę zdrowia. Oddział chorób wszelakich przeniósł się do nowego centrum medycznego wybudowanego na obrzeżach miasta, natomiast poradnia chorób nijakich zawisła w niezdefiniowanym niebycie. Pewnie tkwiła by do dziś, gdyby dyrekcja szpitala nie zażądała dołączenia poradni do struktur oddziału, licząc na wyższe kontrakty w związku z nadciągającymi zmianami restrukturyzacyjnymi. Odległość czterech gmachów między poradnią a oddziałem chorób wszelakich tworzyła nowy, dość bezkolizyjny byt.
Po kilku latach niemrawych zmian w służbie zdrowia nadszedł huragan organizacyjno - koncepcyjny. Pacjenci stali się klientami, za którymi szły pieniądze… Wprawdzie nikt tych pieniędzy tak ulokowanych na własne oczy nie widział, ale skoro wszyscy o tym mówili to coś musiało być na rzeczy. Profesor Władysław Wielkosz przeszedł na emeryturę, schedę po nim przejął prof. Antoni Przecientny, utalentowany biznesowo zwycięzca konkursu na następcę.
Antoni szybko dokonał biznesowej restrukturyzacji przychodni i Matylda wypadła za burtę wspaniałego żaglowca MS „Choroby Wszelakie” pływającego po morzach i oceanach wiedzy klinicznej wraz z towarzyszącym mu małym jachtem „Choroby Nijakie”.
Matylda po pierwszej chwili oszołomienia złapała oddech, dopłynęła do widniejącego na horyzoncie brzegu i rozejrzała się dookoła. W zasięgu wzroku nie było widać nikogo znajomego ani znanego. Gdzieś w oddali majaczyła sylwetka jakby znanego żaglowca, który zmierzał w tylko sobie znanym kierunku oddalając się od lądu na który los przemian wyrzucił Matyldę. Rozejrzała się dookoła, w prawo i w lewo – nie było obok niej nikogo.
- A więc jestem sama w takim położeniu… tylko ja i nikogo więcej dookoła. A to dopiero historia! - ostrożnie analizowała swój stan fizyczny i psychiczny po tym w sumie nieoczekiwanym zakręcie życiowym.
-Kim ja teraz jestem? Co mogę robić? Co znaczę we wszechświecie medycznym? Wiele pytań i żadnej znanej odpowiedzi. Mogła równie dobrze nazywać się dr Matylda Nikt – Proszalska, wszak już nie była jedną z tej słynnej w całym Wielkim Mieście drużyny ordynatora, zasiadającej na medycznym Olimpie. Nawet nie mogę do nikogo zadzwonić, bo i tak nikt nie odbierze ode mnie telefonu.
To co odczuwała było uczuciem do tej pory nikomu nieznanymi z kręgu jej znajomych. Jak można było opisać odczucia Matyldy? Otóż nasza bohaterka odczuwała ból czterech liter większy niż owe litery połączony z chorobą określaną przez lekarzy tajemniczym kryptonimem ZBCC, ale to była to w zasadzie przypadłość zarezerwowana dla pacjentów.
Na wszelkie dotkliwie obite miejsca medycyna ludowa zalecała okłady ze sparzonych liści kapusty naprzemiennie z zimnymi opatrunkami z lodu. Trudno jednak było do końca życia leżeć z kapustą rozłożoną na mięśniach pośladkowych. Potrzebna była inna kuracja.
Matylda instynktownie czuła, że zmiana liści kapusty na inne warzywo nie gwarantowało pomyślnego przebiegu kuracji. Pierwszym elementem kuracji było stwierdzenie: trzeba podnieść się i wrócić do realnego świata. Pierwsze spostrzeżenie  jakie poczyniła po powrocie brzmiało: to był świat w zupełnie nowym stylu.

Rozdział 6. Madame De Ma Gog

Kardiolożka interwencyjna madame De Ma Gog, jedna z nielicznych kobiet wyspecjalizowanych w tej dziedzinie medycyny zabiegowej w Arizonie, weszła drobnym, acz szybkim krokiem do pracowni interwencji medycznych. Przelotnie spojrzała w lustro aby upewnić się czy jej koreańska fryzura wykonana wczoraj w salonie fryzjerskim „Afro & Korea” dobrze się prezentuje. Była fit!


De Ma Gog córka koreańskich emigrantów, której los nie szczędził trudnych chwil, podobnie jak jej przodkom, była kobietą czynu. Wiedziała, że w życiu trzeba umieć szybko przemieszczać się. Choć jej obecna pozycja życiowa była ugruntowana i nie musiała szybko przemieszczać się z miejsca na miejsce w związku z  pojawieniem się nagłego niebezpieczeństwo, to dziedzictwo genetyczne robiło swoje.
Jej dziadkowie i rodzice musieli opanować sztukę szybkiego przemieszczania się jeszcze w czasach wojny i tę umiejętność przekazali następnym pokoleniom. Świat wymyślił koreańską pielęgnację twarzy celebrowaną przez tysiące kobiet na całym świecie, a mutacje genetyczne w jej rodzinie oraz wielu innych rodzinach koreańskich wymyśliły szybkie dochodzenie drobnymi krokami do celu.

Zdjęła żakiet od Ralpha Laurena i powiesiła go na wieszaku, natomiast torebkę od Prady kupioną podczas ostatniej podróży do Europy rzuciła niedbałym gestem na biurko. Miała cieszyć jej oko przy każdym wejściu do pracowni i powodować zeza z zazdrości u  wszystkich koleżanek konkurujących o palmę pierszeństwa we względach u Adama Ptysia, szefa pracowni, polskiego emigranta z lat osiemdziesiątych.
Udało się jej zostać kolejną żoną Adama,  który mówił, że lubi kolekcjonować żony i Jaguary. Tych ostatnich miał siedem w garażu, zaś De Ma Gog była jego czwartą żoną.
 Adam od roku latał na Alaskę wynajętym odrzutowcem, aby nieść pomoc Eskimosom.  Choć w garażu ich rezydencji stały wspomniane Jaguary, które Adam lubił samodzielnie prowadzić po pustych szosach Arizony, to musiał się biedak tłuc się do pracy samolotem jako pasażer! Adam kochał przywództwo oraz szybkość, ale możliwość rozwijania jej na szosach Arizony była ograniczona!

Czasem przygrzmocił w jakiegoś przydrożnego kaktusa, który zapomniał kto na szosie jest najważniejszy, ale to nie była Adama wina, że głupie kaktusy wpychały się na trasę jego przejazdu!
Może podróż na Alaskę dostarczałaby więcej adrenaliny gdyby przepisy pozwalały Adamowi zasiąść za sterami samolotu, ale tak nie było!
Tłumaczył różnym ludziom z branży lotniczej, że skoro ma doświadczenie w prowadzeniu pojazdów osiągających znaczne szybkości na ziemi, to w przestworzach też da sobie radę. A oni nie! i nie! bo przepisy lotniskowe oraz inne bzdury. Adam jak coś sobie postanowi to do celu dąży niebanalnymi metodami. Kupił więc małe lotnisko na Alasce w ramach dywersyfikacji lokat kapitału, ale federalna administracja lotnictwa ciągle upiera się, że Adam ma tylko tytuł własności do gruntów, a przestrzeń powietrzna jest państwowa.
No dobra... trzeba szukać innych możliwości inwestycyjnych! Ktoś poradził im aby inwestować w hodowlę krokodyli, którym należało zakładać złote koronki na wszystkie zęby. Kilka lat biznes nawet dobrze się kręcił, ale z czasem zaczęło brakować w Arizonie dentystów, których nienasycone gady bezmyślnie pożerały podczas procedury lokowania kapitału.
-Ech, bogatemu to zawsze wiatr w oczy albo piasek pustyni – przypomniało się jej powiedzonko Adama. No ale trzeba się brać do pracy! -upomniała sama siebie.
-Soraya, proszę moje ubranie do pracy! – zawołała do oczekującej na jej rozkazy dziewczyny .
Asystentka medyczna wprawnym ruchem podała madame De Ma Gog  służbowy strój ochronny, okulary, rękawiczki i już w kilka minut była gotowa do pracy. Stentowała bez przerwy przez 10 godzin. Kilka przypadków było naprawdę trudnych, zwłaszcza te do badania klinicznego oceniającego założenie siedmiu stentów w mikrokrążeniu wieńcowym powleczonych dwoma różnymi substancjami bioaktywnymi.
To był czelendż! Udało się jej prawie wszystko jednak w kilku przypadkach była w stanie założyć jedynie sześć stentów. No cóż… nie pociągną biedacy długo z tymi tylko sześcioma stentami – pomyślała szczerze zmartwiona losem niedostentowanych pacjentów. Pomysł  stentowania mikrokrążenia wieńcowego udało się wprowadzić w Arizonie i Polsce.  Szybko przeszkolono zaufanych interwencjonistów.
Pomysł z stentowaniem mikrokrążenia wieńcowego zarząd asocjacji wymyślił jako zastępczy w związku z przeciągającym się przejęciem sektora stentowania krążenia mózgowego. Radiolodzy interwencyjni i neurolodzy nie rozumieli, że na rynku usług wewnątrznaczyniowych interwencji królowa może być tylko jedna! Marudzili, wymyślali jakieś wytyczne, domagali się zaplecza neurologicznego, byli wprost nie do wytrzymania z tym swoimi pożal się Boże zaleceniami.
Nie wiadomo jakim sposobem na listę uprawnionych do stentowania mikrokrążenia wieńcowego wkręciła się Matylda Przekora , redaktor naczelna pisma Modne Diagnozy. Trzeba będzie na nią uważać i lepiej nie zadzierać =mówi Adam. Chyba wie co mówi, podobno było kilku takich co próbowali wysłać ją na bambus, ale się im nie udało. Co prawda ostatnio Matylda coś sugerowała, że ma jakieś kontakty z baobabami, ale chyba to nie było zesłanie tylko wyprawa w poszukiwaniu nowych kierunków inwestycji i metod lokowania kapitału.
Ach… Korea… z rozrzewnieniem wspominała dzieciństwo, zabawy w koleżankami, wyliczanki. Jak to szło? Ene due like fage torbe borbe usmesmage i morele bęc!


Rozdział 7: Kiedy pijesz swe mojito


Madame De Ma Gog wróciła do domu przed  północą. Dzieci już spały ułożone do snu przez meksykańską nianię. Adam siedział przy komputerze, sączył mojito i intensywnie klikał, ani na chwilę nie przestając kląć. Rozkojarzonym wzrokiem spojrzał na żonę. A może by tak…   – pomyślał omiatając wzrokiem perfekcyjną sylwetkę żony. Jednak po chwili przypomniał sobie co zawsze mówił mu stary  Rodriguez.
– Kiedy sączysz swe mojito nie zadawaj się z kobitą


– Dlaczego tak  siarczyście klniesz ? – zapytała męża Madame De Ma Gog i czule pogłaskała go po przerzedzonej czuprynie, a właściwie po  łysinie kończącej się gdzieś na potylicy. Czy to od nadmiernego napromieniowania rentgenowskiego ci wszyscy interwencjoniści są tacy nie za mocno uwłosieni? Co drugi to łysy, a co pierwszy przerzedzony, ani jednego z gęstą czupryną – pomyślała  Madame De Ma Gog.
-Popatrz!  Nasza sieć klinik interwencji wewnątrznaczyniowych w Polsce w kłopotach – odpowiedział Adam. Obcięli im finansowanie! Ten Kalasanty Ustawka -Sięzdziwiłł tak ich załatwił gdy był ministrem. Koledzy szukają ratunku, napisali nawet list do redakcji Modnych Diagnoz.
– Nie gadaj! Tak po prostu  wyłożyli w liście do redakcji Modnych Diagnoz kawę na ławę i napisali o co im naprawdę chodzi??? Niemożliwe! – jęknęła szczerze zaniepokojona Madame De Ma Gog.
-No nie, tak źle z nimi nie jest. List jest taki bardziej pod przykryciem,  a może to się mówi na słupa, czyli mówiąc bardziej elegancko posługują się w symbolami – odpowiedział Adam. Czuł, że posługiwanie się bieżącymi określeniami w języku ojczystym sprawiają mu coraz większy kłopot.
Madame De Ma Gog czytała na ekranie komputera…
Kochana Redakcjo,
Jesteśmy specjalistami jednej z dziedzin medycyny zabiegowej, mamy kurę, która przez długie lata znosiła nam złote jajka. Nieoczekiwanie przed rokiem kura przestała znosić nam złote jajka.
Próbowaliśmy przemówić jej do rozumu, ale szanowna redakcja wie jak trudno jest rozmawiać z kimś kto ma kurzy móżdżek!
Próbowaliśmy zachęcić koguta aby poczuł się w obowiązku znoszenia nam złotych jajek. Odmówił! To się wprost nie mieści w głowie!
Nasza sytuacja finansowa staje się dramatyczna! Nie możemy inwestować na poziomie godnym specjalistów medycyny interwencyjnej, nie możemy lokować kapitału tak jak jest to należne naszej pozycji w świecie medycznego biznesu. JAK ŻYĆ??? pytamy panią redaktor naczelną jako starszą od nas koleżankę, doświadczoną życiowo i zawodowo.
Prezes Asocjacji Interwencjonistów Medycznych Adam Piotr Nienasycony.
Kliknęła na odpowiedź redakcji:
Drogi Doktorze Adamie Piotrze Nienasycony,
na początek proponuję modlitwy do św. Tadeusza Judy, który jest patronem od spraw beznadziejnych. Potem należy zawęzić front inwestycyjny na przykład: kupować diamenty nieoszlifowane, są o wiele tańsze od oszlifowanych. Można potem szlifować je w godzinach pracy gdy będziecie mieli przestoje z powodu braku pacjentów do interwencji. Szlifować będzie można przeniesionym unitem stomatologicznym z gabinetu żony do pracowni interwencji.
Ponieważ przebywam w podróży duchowej w innym kraju ( vide fotka, ta w dżinsach to ja) nie mogę nic konkretnego zrobić, ale zawierzam was i wasze finanse opiece św. Tadeusza Judy.
Matylda Przekora,
redaktor naczelna "Modne Diagnozy"

Tymczasem w Umiłowanej Ojczyźnie rozpoczynał się nowy dzień walki o dostęp do budżet Narodowego Brata Płatnika (NBP) w ramach  troski o zdrowie pacjentów. Niestety wiatr w oczy wiał też i na tym odcinku.
Narodowy Brat Płatnik znienacka przestał płacić za produkt biznesowy „Zawał Bez Zawału” (akronim „ZABEZA”) twierdząc, że zawał jaki jest każdy  widzi, a jak nie widać to nie ma zawału. Na całym świecie systemy ubezpieczeń zdrowotnych łyknęły jak pelikan żabę to całe NSTEMI jako zawał serca oraz stan kwalifikujący się do założenia stentu, a jeszcze lepiej kilku stentów, a u nas odmawiają!
Bezczelne skąpiradła pod egidą Kalasantego Ustawki – Sięzdziwiłła! Sam to umiał kasę wydoić, a innym broni! Niby taki pobożny, a nie ma zrozumienia dla bliźniego swego, że też potrzebuje kasy. Jak to leciała ta piosenka? Bo to co nas podnieca to się nazywa kasa?
No właśnie kasa jest, a z podniecaniem się jakby gorzej szło, nawet te niebieskie piguły słabiej działają, a poza tym trzeba pamiętać, aby je zawsze mieć przy sobie! Trudna sprawa, czasem trafia się jakaś apetyczna okazja aby pobaraszkować pozamałżeńsko, a tabletkę pierwszej pomocy dla mężczyzny gdzieś diabli wzięli! No i  trzeba opuszczać szybko pole niedoszłego zwycięstwa.
Zaraz zaraz… a może by tak zastentować tę okolicę? Wyniki stentowania mikrokrążenia wieńcowego zapowiadają się obiecująco, oba narządy wymagają obfitego ukrwienia aby sprawnie działały, są podstawy patofizjologiczne do takiej interwencji! No tak, chętnych mężczyzn nie  powinno zabraknąć, trzeba tylko  jakieś zgrabne hasło wymyślić na taką akcję!

Zadzwonił do agencji marketingowej, która miała wprawę w działaniach kardio -PR i zlecił opracowanie promocji medialnej swojego pomysłu. Agencja już po tygodniu przedłożyła projekt działania. Był naprawdę dobry! Okolicę przyszłych badań czyli Centrum Zainteresowań Inwestycyjnych nazwano "Projekt CZI" wywodzący się od pierwszych liter. Dla wzmocnienie efektu tajemniczości wprowadzono chiński znak 志.

***
志 PROJEKT 志


Rakotwórcza domieszka atakuje kolejne leki! Nawet te pierwszej potrzeby!
Mężczyzno! Nawet po niebieskiej tabletce nie będziesz mógł, gdy sypialni przekroczysz próg! Wkrótce nabór do nowego badanie klinicznego oznaczonego akronimem 志 PROJEKT 志 dla mężczyzn dojrzałych wiekiem! Metoda naturalna przywraca sprawność krążenia w najważniejszym narządzie twojego ciała! Liczba miejsc ograniczona!


***

Jak patrzyło się na zaproponowany znak w powiększeniu można było dostrzec sylwetkę mężczyzny siedzącego na kanapie i wietrzącego centrum zainteresowań inwestycyjnych, inni byli zdania że mężczyzna pokazuje swoją nienaganną sprawność w zakresie mikcji.
To się musiało udać!

Ewelyna, szczupła, długonoga i długowłosa blondynka, absolwentka Wyższej Szkoły Lepienia Pierogów & Wypracowań w początkach swej dynamicznej, ogólnopolskiej kariery pełniła obowiązki osobistej asystentki pierwszej potrzeby Adam Piotra. Będąc kobietą ambitną wytrwale pięła się po szczeblach kariery w stołecznym świecie i z czasem została jego drugą żoną.
Dziś zamyślona weszła do  opustoszałego  gabinetu  stomatologicznego. Jeszcze  wczoraj wesoło szumiał w nim wysokowydajny unit stomatologiczny, na którym  na trzy zmiany  uwijały się  młode rezydentki, przynosząc całkiem zacny dochód, aż nagle zrobiło się dziwnie pusto  i cicho.
Kim będę zarządzać zaniepokoiła się nie na żarty Ewelyna, komu będę doradzać, być mentorką? Adam dał jej wprawdzie rok temu prowadzenie sesji na konferencji, ale to było dużo poniżej ambicji Ewelyny. To żaden czelendż mówić do różnych profesorów co może nam pan powiedzieć na ten temat ! Ewelyna miała dużo do powiedzenia, a taki tam profesor co on tam wiedział ! No ale cóż, nie miała innego wyboru, jak zachwycać się decyzjami szefa i męża w jednej osobie.
Adam Piotr skonsultował się z Adamem Amerykańskim z Arizony, który doradził  mu transfer unitu stomatologicznego do ich prywatnego ośrodka interwencji  naczyniowych.
Według Adama Amerykańskiego odpowiedź od redaktor Matyldy  Przekory sugerowała, że szlifowanie diamentów w dłuższej perspektywie przyniesie lepsze zyski niż szlifowanie zębów. Z pewnością nie bez powodu Matylda sugerowała szlifowanie diamentów. Nie wykluczone, że bardzo opłacalne będzie też zainwestowanie w akcje kopalni diamentów w Senegalu.
Można kupić akcje istniejącej kopalni albo  skrzyknąć się z kilkoma kolegami i kupić kopalnię  diamentów. Z drugiej strony z tym Senegalem to nie wiadomo jak tam się odnaleźć, a z trzeciej to podobno Chińczycy mocno tam inwestują. A tak w ogóle to od dawna wiadomo, że diamenty są najlepszym przyjacielem kobiety!
Jeśli kierunek inwestycyjny się potwierdzi trzeba będzie wprowadzić nową specjalizację medyczną –szlifologię ogólną pod pretekstem trenowania precyzji ręki i jakoś  wyjdziemy na swoje – mówi Adam Piotr. Jego kolega z ministerialnego  zespołu opracowującego wykaz  specjalizacji lekarskich obiecywał, że wszystkiego dopilnuje od strony formalnej. Na szczęście ostatnio skrócono ją o kilkadziesiąt zbędnych specjalizacji, więc jest miejsce na nowe kierunki kształcenia podyplomowego.
On zawsze ma dobre pomysły, jak choćby ten abyśmy się pobrali i kontynuowali wspólny biznes. Przed oczami stanęły jej wszystkie chwile wspólnie spędzone z Adamem Piotrem w Waikiki Beach Comber na Konferencji  Asocjacji Interwencji Naczyniowych na  Hawajach.
Adam Piotr oświadczył się jej na desce surfingowej, na której  razem śmigali pośród fal. Czy można było mu odmówić? Nie! takim oświadczynom nie oparłaby się żadna kobieta. A poza tym to molestowanie i mobbing w kardiologii interwencyjnej na całym świecie stawało się nie do zaakceptowania! Amerykańskie dziewczyny się  skrzyknęły i sprawę opisały na łamach pisma Stenotology. Co innego oficjalne małżeństwo i wspólny biznes, a co innego ciągłe znoszenie ciągłe poszczypywanie pośladków przez szefa!
Czyżby nadciągały chude lata dla stentologów? Trzeba było szukać nowych rynków zbytu. Gdyby z tymi  mężczyznami nie wyszło  rozważano wprowadzenie stenów na rynek weterynaryjny. W końcu echo weszło gładko do weterynarii już dawno temu, dlaczego stenty miały by nie wejść? Na posiedzeniu zarządu Asocjacji dyskutowano co wybrać: małe zwierzęta czy duże?
Zlecono badanie pilotażowe obejmujące dwie gałęzie krowy i koty. Na początek wynajęto kuriera na rowerze aby objechał kilka krów, zajrzał im do środka pod kątem gdzie dałoby się wcisnąć stent.

 









Diagnozowanie Nowego Wspaniałego Świata, odcinek pierwszy

  Krystyna Knypl Motto: Młodzi MYŚLĄ, że starzy są głupi, ale starzy WIEDZĄ, że młodzi są głupi. Agatha Christie , Morderstwo na ple...