Duży temat! Na początek hostele:
Hostele mogą być sympatycznym miejscem zakwaterowania dla osób z ograniczonym budżetem, jednak nie są to miejsca dla wszystkich.
Autorka strony dla kobiet podróżujących w pojedynkę Women on the road udziela pewnych w tym względzie.
Uważa ona, że osoby które nie lubią
-wspólnych pokoi
-mają lekki sen i budzą się przy pierwszych dźwiękach chrr..chrrr
-źle się czują widząc wokół osoby płci obojga w niekompletnych strojach
-lubią spokój i ciszę
-mają potrzebę idealnego porządku
-nie lubią tłoku za swoimi plecami podczas gdy one myją zęby
nie
powinny wybierać hostelu na miejsce noclegu, a już nigdy łóżka na sali
zbiorowej. Ostatni raz w takich warunkach spałam na studiach, ale po
jednej nocy spędzonej wśród rozświergotanej wycieczki szkolnej do
Zakopanego uciekłyśmy z koleżanką do kwatery prywatnej, płacąc jak nasze
ówczesne możliwości finansowe jakąś zawrotną kwotę, byle nie patrzeć
dłużej na uczestników zbiorowego noclegu.
Czasami coś człowieka w pełni dorosłego zaćmi i wybierze hostel, nie tylko za granicą (wiadomo koszty!), ale także w kraju…
Swego
czasu miałam wykład w Poznaniu. Namówiłam męża aby mi towarzyszył w
podróży. Poznań ma wyjątkowo drogie ceny hoteli. Ponieważ koszt wyjazdu
pokrywałam z własnej kieszeni, nie chcąc pomniejszać przychodów z
honorarium zdecydowałam się na wynajęcie pokoju w hotelu z dzieloną
łazienką.
Pomijam
współlokatorów drących się przez pół nocy – to się zdarza, w końcu
najbardziej hałaśliwi kiedyś idą spać. Analizując warunki zakwaterowania
nie zwróciłam uwagi na adres hotelu – mieści się on przy ulicy
Gwarnej. Cinamon hostel za pokój dla 2 osób z jednym łóżkiem wspólną
łazienką, kazał sobie płacić 135 pln. Dało się dojść spacerkiem z
dworca.
Ze
spaniem było zupełnie źle… Gdy wrzeszczący młodzieńcy i chichocące
panny poszli już w końcu spać około godziny 3 nad ranem, ciszę
skutecznie naruszał co pół godziny jedyny nocny tramwaj w Poznaniu,
którego tory przebiegały prze ulicę Gwarną.
Dzyń..dzyń… do dziś słyszę.
Nie wykazałam się czujnością przy rezerwacji hotelu i nie zastanowiłam się co oznacza nazwa ulica Gwarna. Istotnie taka była!
W
Buenos Aires jakiś właściciel dyszkanciku uwodził recepcjonistkę, a w
Puerto Iguazu właściciel hotelu prowadził długie męskie rodaków rozmowy,
że też nie wspomnę o dorodnym owadzie, którego spotkałam u drzwi mojego
pokoju. Leżał na grzbiecie i na szczęście wyglądał na nieżywego.
Owad w Puerto Iguazu, którego postanowiłam ignorować
Hotel w Oranie, niby 3* ale ciekawe co było w środku…
Ten hotel też mógł być ciekawy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.