Rozdział 32: Kongres Interamerican Society of Hypertension
Podobało mi się podbijanie wielkiego świata i zwiedzanie go na własną rękę. W następnym 2005 roku ruszyłam na kongres Interamerican Society of Hypertension do Cancun, w Meksyku, który odbywał się od 17 do 21 kwietnia 2005 roku. Powodem wyjazdu było przyjęcie do prezentacji posteru Compliance with low salt diet in hypertensive patients. Bilet do Cancun z przesiadką na terenie Stanów Zjednoczonych był o wiele tańszy niż inne trasy.
W przerwie obrad, na tle Morza Karaibskiego
Otrzymanie dziennikarskiej wizy "I" podczas podróży do Cancun zachęciło mnie do dokładniejszego niż przesiadka na lotnisku odwiedzenia Stanów Zjednoczonych. Uzyskałam po raz pierwszy akredytację dziennikarską w Stanach Zjednoczonych na kongresie Amercan Society of Hypertension w San Francisco.
Otrzymanie dziennikarskiej wizy "I" podczas podróży do Cancun zachęciło mnie do dokładniejszego niż przesiadka na lotnisku odwiedzenia Stanów Zjednoczonych. Uzyskałam po raz pierwszy akredytację dziennikarską w Stanach Zjednoczonych na kongresie Amercan Society of Hypertension w San Francisco.
Abstract z moim doniesieniem na kongresie ISH
Studiując przepisy ubiegania się o wizę amerykańską odkryłam istnienie wiz dla dziennikarzy. Spełniałam już wtedy nie tylko faktyczne, ale i formalne kryteria bycia dziennikarzem – miałam press ID czyli legitymację Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich ( od 2004 roku). Wizyta w ambasadzie przebiegła typowo, zapytano mnie o zawód oraz powód wyjazdu do Meksyku, a także zadano pytanie czy będzie pani raportować po podróży? co oznaczało czy będę pisać artykuły na temat podróży. Przy odpowiedzi, że tak będę raportować uznano więc, że kwalifikuję się do otrzymania wizy dziennikarskiej typu “I”. Otrzymałam wizę na 5 lat, a po jej wygaśnięciu złożyłam ponowny wniosek i otrzymałam drugą wizę także na następne 5 lat. Wiza ta pozwala na pobyt w Stanach Zjednoczonych oraz oficjalne wykonywanie zawodu dziennikarza tak długo jak jest ważna.
Studiując przepisy ubiegania się o wizę amerykańską odkryłam istnienie wiz dla dziennikarzy. Spełniałam już wtedy nie tylko faktyczne, ale i formalne kryteria bycia dziennikarzem – miałam press ID czyli legitymację Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich ( od 2004 roku). Wizyta w ambasadzie przebiegła typowo, zapytano mnie o zawód oraz powód wyjazdu do Meksyku, a także zadano pytanie czy będzie pani raportować po podróży? co oznaczało czy będę pisać artykuły na temat podróży. Przy odpowiedzi, że tak będę raportować uznano więc, że kwalifikuję się do otrzymania wizy dziennikarskiej typu “I”. Otrzymałam wizę na 5 lat, a po jej wygaśnięciu złożyłam ponowny wniosek i otrzymałam drugą wizę także na następne 5 lat. Wiza ta pozwala na pobyt w Stanach Zjednoczonych oraz oficjalne wykonywanie zawodu dziennikarza tak długo jak jest ważna.
Moja amerykańska przyjaciółka Tamara podczas wycieczki do Chichenitza
Podróż rozpoczęła się 12 kwietnia 2005 roku, rejsem KL 1362 o 6.40 do Amsterdamu, gdzie wylądowałam o 8.50. Przeszłam do odpowiedniej bramki i spokojnie ustawiłam się w kolejce do samolotu do Houston, który startował o 10:30. Nie wiedziałam jeszcze wtedy nic a nic o przeżyciach związanych z przekraczaniem granicy amerykańskiej.
Podróż rozpoczęła się 12 kwietnia 2005 roku, rejsem KL 1362 o 6.40 do Amsterdamu, gdzie wylądowałam o 8.50. Przeszłam do odpowiedniej bramki i spokojnie ustawiłam się w kolejce do samolotu do Houston, który startował o 10:30. Nie wiedziałam jeszcze wtedy nic a nic o przeżyciach związanych z przekraczaniem granicy amerykańskiej.
Gdy
podałam moje dokumenty, stewardessa przyjmująca pasażerów na pokład
spojrzała na mnie niezwykle przenikliwie. Byłam przyzwyczajona, że to ja
patrzyłam na ludzi przenikliwym spojrzeniem zastanawiając co się kryje w
danym człowieku, a tu ktoś inny patrzył wzrokiem dociekliwego badacza
na mnie! Przez chwilę nasze spojrzenia spotkały się i zmierzyły ze sobą.
Ten krótki moment był powodem pojawienia się potem w mojej powieści
postaci Pani Naziemnej.
Hotel Grand Melia w Cancun , w przerwie obrad
Podróż do Houston upłynęła bez specjalnych przygód jeśli nie liczyć wrażenia, że siedzę w samolocie do Nowego Jorku. Nawet przez chwilę byłam prawie pewna, że to samolot do Nowego Jorku – może pokazywano trasę na monitorze, która to sugerowała w mojej wyobraźni?
Podróż do Houston upłynęła bez specjalnych przygód jeśli nie liczyć wrażenia, że siedzę w samolocie do Nowego Jorku. Nawet przez chwilę byłam prawie pewna, że to samolot do Nowego Jorku – może pokazywano trasę na monitorze, która to sugerowała w mojej wyobraźni?
Pod koniec lotu
rozdano karty I-94, z którymi zetknęłam się po raz pierwszy. Wypełniłam
oczywiście z pomyłką, teraz drukuję sobie z internetu kartę I-94 i mam
ściągawkę. Jej wypełnienie nie jest łatwe - wymaga podania różnych
szczegółowych danych jak numer paszportu, numer lotu czy adres
zamieszkania w Stanach Zjednoczonych. W Houston wylądowaliśmy o 13.40.
Tamtejsze lotnisko wydało mi się gigantyczne. W Cancun wylądowałam o
18:09,a lot upłynął bez większych przeszkód. Mieszkałam w hotelu Batab.
Mój hotel położony był w downtown - cokolwiek to oznacza, a w przypadku Cancun oznaczało godzinę drogi autobusem do zona hotelera czyli miejsca obrad.
Podczas
obrad w Cancun największe wrażenie zrobił na mnie wykład dr Umberto
Pagotto o rimmonabancie w leczeniu otyłości. Zastosowanie rimonabantu
jako leku odchudzającego poprzedziło opublikowanie w 2005 roku na łamach
„The Lancet” wyników badań rocznej obserwacji.
Rok
później zorganizowano konferencję dla prasy związaną z wprowadzeniem
rimonabantu na rynek. Obrady odbywały się w Hilton Arc de Triomphe w
Paryżu, zaproszono dziennikarzy z wielu krajów, także mnie. Lek w opinii
producenta miał być nieomal panaceum na nadmierną konsumpcję
współczesnego świata. Dopytywaliśmy o różne aspekty działań
niepożądanych rimmonabantu, ale producent zdawał się być nie specjalnie
przejęty naszymi pytaniami. Po 3 latach opublikowano wyniki obserwacji
dwuletniego stosowania rimmonabantu,
ciągle chwaląc lek. Notowano coraz więcej objawów ubocznych. Lek został
wycofany przez European Medicine Agency w następnym roku z powodu
niebezpiecznych objawów ubocznych, między innymi zwiększonego ryzyka
samobójstw.
Po zakończeniu kongresu w Cancun
pojechałam na wycieczkę do słynnych piramid w Chichen Itza. W autobusie
przypadło mi miejsce obok właścicielki sporych rozmiarów kapelusza w
kolorze fioletowym. Turystka okazała się Amerykanką, zamieszkałą w
Kansas City. Poza kapeluszem miała też egzotyczne imię Tamara. Podczas
podróży do piramid dowiedziałam się, że pracuje jako dyrektor marketingu
w branży medycznej. Od słowa do słowa po kilku godzinach byłyśmy
przyjaciółkami w amerykańskim znaczeniu tego słowa. Podczas drogi
powrotnej rozmawiałyśmy z Tamarą na różne tematy. Czułam, że w dłuższej
konwersacji potykam się o braki w słownictwie oraz problemy gramatyczne.
Pod wieczór dojechaliśmy do naszych hoteli. Tamara żegnając się ze mną,
wygłosiła z sympatycznym uśmiechem zdanie: mogłabyś lepiej mówić po angielsku…
Wypowiadając
to zdanie, zachęciła mnie jak nikt wcześniej. Duże zasługi muszę też
przypisać mojej córce, mówiącej zawsze, gdy pytałam ją o jakieś zwroty
po angielsku, słynną w moim domu frazę masz to wszystko w głowie, tylko dobrze poszukaj.
Zapał
do podroży miałam w 2005 roku wielki, bo ledwie w kwietniu wróciłam z
Cancun, a już po miesiącu wybrałam się jak dziennikarz do San Francisco
na kongres American Society of Hypertension, który odbywał się w dniach
14-18 maja..
Abstract book
Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z pracą w biurze prasowym kongresu. Laptopy nie były jeszcze wtedy powszechni dostępne, korzystałam więc z publicznego sprzętu.
Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z pracą w biurze prasowym kongresu. Laptopy nie były jeszcze wtedy powszechni dostępne, korzystałam więc z publicznego sprzętu.
Obrady kongresowe pod względem
tematycznym były takie sobie, ale ciekawym wydarzeniem była wycieczka na
zakończenie obrad do rezerwatu sekwoi, którą wykupiłam w recepcji
mojego hotelu.
Press room w San Francisco
Wzięłam sobie do serca słowa Tamary i podjęłam poszukiwania odpowiedniej szkoły, w której mogłabym ucywilizować swój angielski. Wszystkie były jednak nastawione na nastolatków, studentów, no może jeszcze „młodych profesjonalistów”, ale kto by sobie zawracał głowę panią dobiegającą sześćdziesiątki!
Wzięłam sobie do serca słowa Tamary i podjęłam poszukiwania odpowiedniej szkoły, w której mogłabym ucywilizować swój angielski. Wszystkie były jednak nastawione na nastolatków, studentów, no może jeszcze „młodych profesjonalistów”, ale kto by sobie zawracał głowę panią dobiegającą sześćdziesiątki!
Wycieczka do Muir Woods
Nie tracąc jednak nadziei, że znajdę coś odpowiedniego, błąkałam się po internecie i zupełnie przypadkowo natknęłam się na ofertę szkoły Acadia Center for English Immersion w Thomaston. Szkoła obecnie przeniosła się do miasteczka Camden, położonego około 25 km na północ od Thomaston. Placówka reklamowała się, że przyjmuje na naukę wszystkich chętnych, niezależnie od wieku.
Nie tracąc jednak nadziei, że znajdę coś odpowiedniego, błąkałam się po internecie i zupełnie przypadkowo natknęłam się na ofertę szkoły Acadia Center for English Immersion w Thomaston. Szkoła obecnie przeniosła się do miasteczka Camden, położonego około 25 km na północ od Thomaston. Placówka reklamowała się, że przyjmuje na naukę wszystkich chętnych, niezależnie od wieku.
Mój dyplom z Acadia Center for English Immersion
Najstarszy student Acadia Center for English Immersion miał podobno 72 lata. Podobało mi się takie podejście. Napisałam do właściciela i po krótkiej wymianie korespondencji wykupiłam 2-tygodniowy kurs nauki języka angielskiego typu deep immersion. Inwestycja była dość poważna. Mimo uzyskanej zniżki na legitymację dziennikarską sam kurs kosztował około 2000 dol. Ustalając warunki pobytu, poprosiłam o zakwaterowanie w rodzinie zbliżonej do mnie wiekowo, niepalącej. Sama była zdziwiona tym egoistycznym i asertywnym podejściem do rzeczywistości, ale uznałam że 100% mojej uwagi ma być skupione na nauce, a nie znoszeniu z „godnością osobistą” ewentualnych mankamentów zakwaterowania.
Najstarszy student Acadia Center for English Immersion miał podobno 72 lata. Podobało mi się takie podejście. Napisałam do właściciela i po krótkiej wymianie korespondencji wykupiłam 2-tygodniowy kurs nauki języka angielskiego typu deep immersion. Inwestycja była dość poważna. Mimo uzyskanej zniżki na legitymację dziennikarską sam kurs kosztował około 2000 dol. Ustalając warunki pobytu, poprosiłam o zakwaterowanie w rodzinie zbliżonej do mnie wiekowo, niepalącej. Sama była zdziwiona tym egoistycznym i asertywnym podejściem do rzeczywistości, ale uznałam że 100% mojej uwagi ma być skupione na nauce, a nie znoszeniu z „godnością osobistą” ewentualnych mankamentów zakwaterowania.
Uczestnicy kursu języka angielskiego z dyrektorem szkoły Brianem ( pierwszy od prawej) i wykładowcą ( drugi od lewej)
Dojechać w jeden dzień z Warszawy do Thomaston nie było ani łatwo, ani tanio. Zdecydowałam się po długich poszukiwaniach na podróż podzieloną na dwa etapy. Pierwsza część prowadziła przez Paryż do Bostonu, gdzie zatrzymałam się na dwie noce. Organizując swój krótki pobyt w Bostonie, sporo się naszukałam, aby znaleźć lokum w rozsądnej cenie. W końcu wybór padł na hostel o szumnej nazwie Berkeley Residency, w którym jednoosobowy pokój bez łazienki kosztuje około 70 dol. Nie mogłam też znaleźć serwisu autobusowego z lotniska do hotelu i w rezultacie podróż na tym odcinku odbyłam taksówką za około 30 dol. w jedną stronę. Uboższa kilkadziesiąt dolarów, przekroczyłam podwoje Berkeley Residency, kierując się do recepcji, spotkanie z którą na długo utkwiło mi w pamięci. W hostelu tym funkcjonował bardzo ciekawy sposób dbania o bezpieczeństwo pokoi.
Dojechać w jeden dzień z Warszawy do Thomaston nie było ani łatwo, ani tanio. Zdecydowałam się po długich poszukiwaniach na podróż podzieloną na dwa etapy. Pierwsza część prowadziła przez Paryż do Bostonu, gdzie zatrzymałam się na dwie noce. Organizując swój krótki pobyt w Bostonie, sporo się naszukałam, aby znaleźć lokum w rozsądnej cenie. W końcu wybór padł na hostel o szumnej nazwie Berkeley Residency, w którym jednoosobowy pokój bez łazienki kosztuje około 70 dol. Nie mogłam też znaleźć serwisu autobusowego z lotniska do hotelu i w rezultacie podróż na tym odcinku odbyłam taksówką za około 30 dol. w jedną stronę. Uboższa kilkadziesiąt dolarów, przekroczyłam podwoje Berkeley Residency, kierując się do recepcji, spotkanie z którą na długo utkwiło mi w pamięci. W hostelu tym funkcjonował bardzo ciekawy sposób dbania o bezpieczeństwo pokoi.
– Masz tu klucz do pokoju,
który mieści się pod numerem 432, ale na kluczu jest napisane 17 B.
Dobrze zapamiętaj prawdziwy numer swojego pokoju, bo na kluczu masz
inny, ale jak zgubisz klucz, to złodziej nie będzie wiedział, do którego
pokoju ten klucz pasuje.
Wjechałam windą na
czwarte piętro i weszłam do swojego pokoju. Obejrzałam pokój, wspólną
łazienkę… wszystko było bardzo niskobudżetowe. Jedynie widok za oknem
był pięciogwiazdkowy. Przed moim oczami pyszniła się słynna Hanckock
Tower. Nieważne było chybocące się krzesło, odrapane ściany łazienki i
ta pchła, która skoczyła mi na nogę. Hanckock Tower dawał mi poczucie,
że jestem w wielkim świecie… Całą noc podziwiałam wieżę, bo nieopodal na
ulicy grupa wyrostków urządziła sobie street party.
Przez
następne dwa dni zwiedzałam Boston, kupiłam też bilety autobusowe linii
Concord Trailways do Thomaston. Autobus odjeżdżał z South Station.
Po około 3 godzinach dojechałam do Portland, gdzie zostałam odebrana
przez właściciela szkoły. Potem jeszcze około 130 km samochodem i
byliśmy na miejscu. Edukacyjna trasa była więc następująca: Warszawa –
Paryż – Boston – Portland -Thomaston. Moimi gospodarzami byli Ursula i
Steve Mc Carthy. Ursula była pracownicą wydziału politologii Georgetown
University, a Steve byłym wojskowym, a także zawodowym inwestorem
giełdowym.
Struktura zajęć była następująca: od 9
do 12 mieliśmy lekcje grupowe, potem wspólny lunch i kontynuowanie
konwersacji po angielsku przy stole. Po lunchu do godziny 16 był czas
wolny. Dwa razy w tygodniu od 16.00 do 17.30 były indywidualne lekcje z
lektorem, a w pozostałe dni po południu jeździliśmy na wycieczki do
pobliskich miejscowości, takich jak Camden czy Freeport. Kolacje
jadaliśmy z host family. Moi
gospodarze uważali, że jestem nie lada atrakcją i zapraszano różne osoby
na przyjęcia. Jednak największym wydarzeniem w czasie mojego pobytu był
huragan Katrina.
Oglądałam
wiele bezpośrednich transmisji w amerykańskiej telewizji i miałam
szerszy wgląd w ten niszczycielski żywioł. Kurs zakończył się 2 września
2005 roku.
Wyprzedzająco o kilka lat zetknęłam
się wtedy z zagadnieniem suplementów diety. Sprawa zażywania witamin ma
duże znaczenie dla prawie każdego Amerykanina. Moja gospodyni Ursula
pewnego niedzielnego popołudnia powiedziała:
- Krystyna, chodźmy do kuchni, pokażę Ci jakie witaminy biorę – i zaprezentowała mi kilkanaście opakowań. Po czym zapytała:
-A ty jakie witaminy zażywasz?
Na
wiadomość, że nie biorę żadnych witamin ani suplementów spojrzała na
mnie z dużym zaciekawieniem, a z jej oczu płynęło wprawdzie
niewypowiedziane, ale łatwe do odczytania pytanie:
-Jakim cudem nie biorąc żadnych witamin ani innych suplementów diety jeszcze żyjesz, trzymasz się na nogach, a na dodatek przemierzyłaś pół świata i w końcu wylądowałaś w naszym domu?
-Jakim cudem nie biorąc żadnych witamin ani innych suplementów diety jeszcze żyjesz, trzymasz się na nogach, a na dodatek przemierzyłaś pół świata i w końcu wylądowałaś w naszym domu?
Na zakończenie pobytu otrzymałam na pamiątkę od Ursuli i
Steve’a książkę z ich wspaniałej biblioteki, z dedykacją. Gdy czytam po
kilku latach dedykację, którą napisała Ursula w dniu mojego wyjazdu, to
myślę, że była dobrym psychologiem i spostrzegawczym obserwatorem.
Podszkolona
językowo ruszyłam na trzecią wyprawę do USA w ciągu 2005 roku na
kongres American Heart Association w Dallas, a przy okazji odwiedziłam
Tamarę w Kansas City.
Samo językowe przedsięwzięcie edukacyjne oceniam jako ze
wszech miar udane. Udało mi się nadrobić zaległości powstałe z nie do
końca trafnego wytyczania celów życiowych oraz nieświadomości, że język
angielski będzie potrzebny na co dzień. Nie byłam w stanie wyobrazić
sobie nawet takiej potrzeby. Żyliśmy w innym świecie.
Pod koniec roku 2005 uczestniczyłam w konferencji na temat zdrowia seksualnego w Kopenhadze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.