Powered By Blogger

czwartek, 23 grudnia 2021

24/12/2021. Diagnoza: gorączka złota, rozdział 3

Krystyna Knypl

Rozdział 3. Rzeczywistość ozszerzona

Cała  dzielnica,  zwana  New  Economy  Valley,  była  dumą architektów  Ameerlandii.  Frontowa  ściana  budynku  stojącego przy 1818 North Avenue na północnych obrzeżach Bootonu przypominała arkusz Excela. Okna ciągnęły się od  dołu  do  góry  w  grzecznie  ustawionych  rzędach  i  niezależnie  od  tego,  jak  bardzo  starał  się  człowiek  zorientować,  która  kratka  jest  właśnie  tą  poszukiwaną,  zawsze się gubił. 

Diagonza roz 3

 W oddali widać Nowy Wspaniały Świat

W gmachu miało siedzibę wiele strategicznych dla  Nowego  Wspaniałego  Świata  organizacji  i  instytucji, a  wśród  nich  Ameerland  Global  Bank  i  Unforgettable Group. Firmy ściśle ze sobą współpracowały, wspierały sięi wytyczały nowe kierunki działania. Obie instytucje miały  wspaniałe  programy  szkoleniowe  dla  swoich  pracowników  oraz  świetnie  dopracowane  wizerunki  medialne. Weźmy choćby takie hasło, które widniało pod napisem Ameerland Global Bank:

Było ono największym osiągnięciem departamentu wizerunkowego. W zestawieniu z logo przedstawiającym mapę kilku kontynentów niewprowadzony czytelnik istotnie mógł nabrać przekonania, że to główny cel wszystkich akcjonariuszy Ameerland Global Bank. Bankowi prześmiewcy i  żartownisie  sugerowali,  że  hasło  Our  dream:  the  world  free  of poverty jest wersją wyłącznie do użytku zewnętrznego. Do użytku wewnętrznego podobno miało obowiązywać hasło:

Niby tylko trzy litery różnicy, a jakże inna treść! Niezależnie od tego, jak brzmiało hasło, trafić do pracy w jednej z takich niby to kratek Excela nie było łatwo. Ostra selekcja wstępna, kilkuetapowe procedury kwalifikacyjne do dalszego etapu i nigdy nie było wiadomo, kiedy człowiekowi podziękują, a kiedy zaproszą do innej jeszcze gry. Najatrakcyjniejszym wyróżnieniem dla wszystkich szkolonych było otrzymanie zaproszenia do pracy w Unforgettable Group. Umiejętność przewidywania, co będzie za dziesięć czy dwadzieścia lat, była ceniona u kandydatów nie mniej niż zdolność do prognozowania notowań na giełdzie w nadchodzącym miesiącu czy godzinie.

Odbywało się właśnie kolejne szkolenie z poszerzania umiejętności, podczas którego doskonalono technikę osiągania celu. Szkolenia były obowiązkowe dla wszystkich pracowników, a comiesięczne wspólne zajęcia w różnych sceneriach ośrodka szkoleniowego – istotną częścią integracji zespołu.

York Bentano polubił te szkolenia od czasu, gdy pojawiły się na planie zajęć ni to wirtualne, ni to realne dżungle, potem pustynie, aż wreszcie szpitale. Dziesiątki lian oplątywały człowieka, pętały nogi i ręce, chlastały po twarzy, zmyślnie podkradały się pod stopy. Boże, czegóż te liany nie wyprawiały! Cieniutka gałązka niespodziewanie załaskotała Yorka w podeszwę stopy, gdy biegnąc przez nagle wyrosłe przed oczami trzęsawisko, zgubił but z lewej nogi i pokonywał teren tylko w prawym bucie. Zachichotał i schylił się, aby się podrapać. Nieoczekiwanie liana okręciła się wokół obu podudzi Yorka i podcięła go. Oplatany przez podstępną roślinę stracił równowagę i upadł prosto w grząską otchłań. Podniósł się tak szybko, jak tylko było to możliwe.

Liany.2

 Trzęsawisko, przez które przedzierał się York Bentano

Łaskotanie w stopie nie mijało. York powtórzył w myśli przewodnie hasło tego treningu „Panuj nad pokusami” i brnął dalej. Panuj nad pokusami! Dobre sobie, panuj nad chęcią podrapania się w połaskotaną stopę! Co oni jeszcze wykombinują? – pomyślał York i zaraz się skarcił: – Panuj, chłopie, nad sobą, panuj! – co starając się czynić, pokonywał kolejne przeszkody.

Uczestnicy szkolenia szeptali między sobą, że podobno szczególnie uważnie analizowano grę mimiczną mięśni twarzy, która pojawiała się w zależności od wykonywanego zadania, zwłaszcza gdy chodziło o pokusy. Lepiej będzie przyoblec tradycyjny uśmiech – postanowił York, który  w  myślach  określał  ten  stan  oblicza  błogostanem  dla  wybranych.  Na  wspomnienie  tego  określenia  w  jego  oczach  pojawiły  się  wesołe  iskierki,  a  kąciki  ust  automatycznie  powędrowały  ku  górze. Prezentował się w tym momencie naprawdę świetnie: regularne rysy, pogodny wyraz twarzy, krótkie czarne włosy, starannie ostrzyżone i  ułożone  w  estetyczną  fryzurę.  Mimo  ekstremalnych  warunków  treningu każdy włos był na swoim miejscu. Brnął dalej przez bagna i trzęsawiska z promiennym wyrazem twarzy, cierpliwie zmierzając do mety tego etapu szkolenia.

Pustyna

Pustynia, na której szkolił się York Bentano

Po zaliczeniu zajęć w dżungli, ćwiczących cnotę wstrzemięźliwości, został skierowany na wyższy poziom szkolenia, który miał utrwalić zdobyte  umiejętności.  Następnym  etapem  treningu  był  pobyt  na  realno-wirtualnej  pustyni.  To  dopiero  było  zadanie!  Przedzieranie  się  przez  taką  pustynię  bez  wody,  z  rozładowaną  komórką,  było  naprawdę super zajęciem. Wszystkie parametry ćwiczebnej pustyni były  tak  dobrane,  że  początkowo  człowiek  miał  wrażenie  przebywania  w  rzeczywistości  rozszerzonej,  ale  z  upływem  czas  zanikała  komponenta wirtualna. Pragnienie stawało się realne, uczucie gorąca także, a wiatr coraz silniej dawał się we znaki. Czuło się, że jeszcze chwila, a zerwie się szalona burza piaskowa. Zdążyć na czas do oazy było nie lada wyczynem, ale Yorkowi zawsze się udawało. Może to rezultat dzieciństwa spędzonego w Afrieerii? – pomyślał w kolejnej oazie. Ten etap szkolenia wyrabiał w człowieku poczucie, jak małym jest ziarenkiem pośród potężnych sił natury. No  i  etap  trzeci,  najtrudniejszy  dla  przyszłych  zarządców  najwyższego szczebla w Nowym Wspaniałym Świecie – był nim pobyt w  szpitalu,  nie  wiadomo  –  realnym  czy  wirtualnym.  Groza  o  najwyższym  nasileniu  czaiła  się  wszędzie  i  to  już  od progu  budynku.  Ledwo się człowiek rozejrzał dokoła, a już porywały go jakieś szpitalne łapiduchy i wlokły na neurochirurgię, bo podobno miał guza w  mózgu!  Nie  dość,  że  delikwent  był  w  szoku  z  powodu  strasznej  diagnozy, to niespodziewanie w uszach rozlegał się wysoki dźwięk szybkoobrotowej wiertarki, dobierającej się do wnętrza czaszki niby to operowanego nieszczęśnika. Na ścianach wisiały liczne plansze z obrazami anatomii mózgu i  objaśnieniami.  Pole  Pierre’a  Paula  Broca  –  przeczytał  York.  – O,  jakie  ma  ciekawe  funkcje!  Uszkodzenie  mózgu  w  tym  miejscu  pozbawia człowieka zdolności artykulacji. A to historia! – pomyślał  York, czytając opis pierwszych pacjentów podany przez francuskiego  antropologa.  Pozbawić  ludzi  możliwości  mówienia...  ciekawe,  ciekawe ...

Jeszcze człowiekowi uszy nie odpoczęły od mechanicznych dźwięków, a już przerzucano go na porodówkę i zostawiano samego pośród rozdzierających jęków rodzących. Boże, czy w tym szpitalu jest jakieś ciche miejsce? – pomyślał York, a program szkoleniowy jakby czytał jego myśli. W jednej chwili przerzucono go na patomorfologię. Przechodził  przez  salę  z  najdziwniejszymi  preparatami  wystawionymi  do badania. Dokoła panowała cisza, chyba jeszcze gorsza od wrzasków porodówki i jazgotu neurochirurgicznej wiertarki świdrującej w czaszce.

Chcę do żywych ludzi! – pomyślał York, a program jakby tylko na to czekał, przerzucił go do poczekalni szpitalnego oddziału ratunkowego. W  niewielkim  pomieszczeniu  kłębiło  się  około  setki  połamańców, narkomanów i narąbanych pijaczków z powierzchownymi ranami.

– O, pan w dobrej formie! – zawołał uwijający się wśród oczekujących Empatyczny Sanitariusz. – Może pan podać oczekującym po szklance wody? To jest bardzo modny gest w medycynie ratunkowej!

– Nie mam wody, wypiłem wszystko na pustyni – warknął York, po raz pierwszy wytrącony z równowagi. Chciał uciec od tego wszystkiego,  od  tych  dziwnych  ludzi,  którzy bezustannie  czegoś  się  od  niego domagali. Wiedział jednak, że nie może sobie pozwolić na taki luksus. Wytrwał w dżungli, przeszedł szkolenie na pustyni, to i ten przedsionek piekieł, nie wiadomo dlaczego zwany szpitalem, wytrzyma.  Postanowił  i  wytrwał.  Po  paru  minutach  w  centrali  drukował  się raport z zakończonego szkolenia w rzeczywistości rozszerzonej.

York zaliczył wszystkie etapy pomyślnie. Nadawał się do realizowania poważnych zadań na najtrudniejszych odcinkach, może nawet kwalifikował się do misji specjalnych. Raport z treningów zawsze przeglądała Caroline Ant, energiczna kobieta z pokolenia plus czterdzieści, która całą swoją niemałą energię życiową wkładała w zacieśnianie współpracy Ameerland Global Bank i Unforgettable Group. Od czasu do czasu odpuszczała sobie i skracała trwający zwykle czternaście godzin dzień pracy do dziesięciu godzin,

aby zdążyć przed zamknięciem centrów handlowych i kupić sobie kilka nowych kostiumików. Preferowała kolory jaskrawe, wychodząc ze słusznego założenia, że każdy sposób jest dobry na podkreślenie swojego istnienia w tym fachu pełnym facetów.

Caroline analizowała końcowy raport ze szkolenia Yorka. Całkiem dobre wyniki ma ten chłopak! – stwierdziła z uznaniem. Spojrzała na cały panel umiejętności testowanego uczestnika programu szkolenia. Świetne wyniki z testów menedżerskich i do tego język afrieerski. O, to ciekawe połączenie, warto będzie zwrócić na tego Yorka uwagę przy inwestowaniu w rynki tej części świata – pomyślała i przerzuciła jego  kartotekę  do  zasobów  kadrowych  specjalnego  przeznaczenia.  - Ciekawe skąd on zna afrieerski?

W ankiecie osobowej nie było bliższych informacji na ten temat, no może miejsce urodzenia Afrieer miało wszystko wyjaśnić. Natomiast w rubryce „nietypowe umiejętności” York wpisał... śpiewanie sopranem.  - Żart jakiś czy co? – zastanowiła się w pierwszej chwili Caroline. Nie, chyba jednak nie żart, to zbyt poważna ankieta – uznała. Śpiewanie sopranem,  śpiewanie  sopranem,  ciekawe  jakie  arie  wychodzą  mu  najlepiej – pomyślała. Boże, nad czym ja się zastanawiam – skarciła się szybko. To chyba z przepracowania! A może dorzucę mu jeszcze szkolenie z automatycznego wykonywania zadań? Będzie miał jeszcze szersze kwalifikacje, bardziej uniwersalne i mogą się przydać w każdej części  świata  bogatej  w  ropę  i  gaz.  Któż  jest  w  stanie  przewidzieć, co mu się w dzisiejszych czasach przyda w życiu? – zastanowiła się Caroline, sama będąca absolwentką kilku fakultetów. Wieloletnie starania i zabiegi Ameerland Global Bank nie poszły na  marne.  Naprawdę  Wielki  Kryzys  zaczynał  powoli  nabierać  rumieńców i urody. Prawie wszystkie działy gospodarki w Unii Stanów Autonomicznych, a potem w Związku Samodzielnych Republik Realandzkich wyhamowały na tyle, na ile było to możliwe.

Ciągle najgorzej wyglądały finanse w ochronie zdrowia większości krajów nie tylko z powodu recept z tym denerwującym słowem „recipe”, ale i za sprawą wielu nowych technologii, które przebojem wdzierały się na rynki medyczne. Innowacyjne terapie cieszyły tych, którym były potrzebne, ale martwiły firmy ubezpieczeniowe, które wykładały środki na ich finansowanie. Żądania wyrafinowanych badań genetycznych na każdą chorobę w celu dobrania terapii indywidualnej stały się najnowszą masową modą w gabinetach lekarskich Sarmalandii.

„Proszę o dobranie na moje schorzenie terapii spersonalizowanej” – mówił prawie każdy pacjent zaraz po wejściu do gabinetu lekarskiego. Co więcej, zdanie wypowiadane tonem nieznoszącym sprzeciwu często okraszano zwrotem „Bo-Mi-Się” należy, który nieomal zastąpił słowa  powitania.  Być  może  kilka  niepotrzebnie  entuzjastycznych  programów  telewizyjnych  z  udziałem  słynnych  osób  skutecznie wyleczonych takimi terapiami spowodowało, że wszyscy też chcieli mieć tę nowoczesną kurację.Koszty leczenia z powodu powszechnej mody na terapie spersonalizowane rosły coraz bardziej. Tradycyjne mechanizmy zarządzania rynkiem medycznym już zupełnie nie wystarczały. Zdrowie i choroba nie były takimi samymi produktami jak samochody czy telefony komórkowe.  Okazało  się,  poniekąd  zupełnie  niespodziewanie  dla  wszystkich teoretyków, że o ile nie każdy chciał mieć samochód lub najnowszy model telefonu komórkowego, to wszyscy chcieli być zdrowi. A jeżeli już trafiła się komuś choroba, to uważano, że koniecznie musi być zastosowana wyłącznie terapia spersonalizowana. Zdawało się, że nie ma odwrotu od tej kosztownej mody terapeutycznej.

Wszyscy  dwoili  się  i  troili,  by  to  wszystko  wytłumaczyć  i  okiełznać, ale niczego mądrego nie byli w stanie wymyślić. Czas płynął, a  wykresy  i  słupki  obrazujące  wydatki  w  ochronie  zdrowia  ciągle  szybowały w górę.

CHicago wejscie swiatlo

Ameerland Hotel House w Bootonie

Organizatorzy dorocznego Kongresu Struktury Białek zdecydowali się na zorganizowanie kolejnych naukowych obrad w Bootonie. Starannie zadbali o oprawę prasową, przy czym szczególnie nagłośniono najnowsze badania nad wpływem polimorfizmu genów na odpowiedź leczniczą.  Bardzo  szczegółowe  określenie  rodzaju  polimorfizmu  genetycznego u chorych było kluczem do skutecznego stosowania jakże modnej terapii spersonalizowanej.

We wszystkich stacjach telewizyjnych i radiowych od rana do nocy rozprawiano o tej szczególnie ważnej odmianie polimorfizmu, dzięki której  odpowiedź  na  leczenie  w  pewnych  rodzajach  nowotworów  wzrasta do 80% pozytywnych reakcji. To był bardzo atrakcyjny nijus.

Skoro polimorfizm decyduje o odpowiedzi na leczenie, to może jest też polimorfizm, który decyduje o rodzaju odpowiedzi na inne bodźce? – pomyślała Caroline Ant, oglądając w telewizji śniadaniowej relację  z  Kongresu  Struktury  Białek. Gdyby  tak  udało  się  zmodyfikować poczucie różnych potrzeb u ludzi...

Co  trzeba  zrobić,  co  zrobić,  żeby  to  wszystko  dobrze  rozgryźć i  zaplanować?  Może  spotkam  się  z  Jonathanem?  Zachwycilibyśmy  wielkiego Williama F. Johnsona, gdyby udało się zapanować nad tym medycznym chaosem – snuła rozmyślania Caroline.

Chicago Palmer house

 Hall Ameerland Hotel House w Bootonie

Poprosiła  sekretariat  o  umówienie  spotkania  z  Jonathanem,  synem wielkiego Williama, w porze lunchu. Nie minęły dwa dni, a już wkraczała do zachwycającego holu Ameerland Hotel House. Zanim dopiła kawę serwowaną oczekującym gościom w hotelowym lobby, na horyzoncie pojawił się Jonathan. Przywitali się jak dobrzy znajomi, nie szczędząc sobie uścisków, uśmiechów i komplementów. Od lat byli wyznaczani przez Williama F. Johnsona do pracy w zespołach kreujących  zasady  obowiązujące  w  Nowym  Wspaniałym  Świecie. Przeszli do restauracji, złożyli zamówienie i Caroline przystąpiła do referowania swojego pomysłu.

– Jonathanie, główny problem polega na tym, że samym słowem nie przekonamy ludzi do zmiany postawy wobec swojego zdrowia. Oni mają dziwne przekonanie, że mogą prowadzić dowolnie rujnujący tryb życia, a ich choroby to sprawa państwa! Żadna gospodarka tego nie udźwignie, a nauka medyczna rozwija się każdego dnia! Jak zmienić to destrukcyjne nastawienie?

– Masz rację, świadomym przekazem nic nie zwojujemy – zawyrokował Jonathan po wysłuchaniu Caroline. – To musi być proces sterowany,  dobrze  przemyślany  i  zaplanowany  w  najdrobniejszych  szczegółach.

– Ale jak możemy sterować takim procesem? – zapytała Caroline.

–  Jak?  Najprostsza  metoda  to  oczywiście  staranny  dobór  osób,  które będą postępowały zgodnie z naszymi oczekiwaniami, reagowały tak, jak my chcemy i kształtowały opinie oraz reakcje innych osób.

– To chyba nie zadziała w wypadku medycyny, przykłady tu nie pociągają ludzi. Poza tym skąd możemy pozyskać takich wzorowo zdrowych ludzi? Co warunkuje odpowiedź na bodziec, którym jest przekaz  od  innej  osoby?  Wiedza,  wychowanie,  formalne  wykształcenie, czy może coś innego? Musimy się nad tym głębiej zastanowić w specjalnym zespole – zasugerowała Caroline.

– To jest bardzo dobry pomysł! – zgodził się Jonathan. – Zaraz wydam  dyspozycje,  aby  przygotowano  takie  robocze  spotkanie.  Musimy też wybrać odpowiednie miejsce, w którym będzie można w spokojnych i dyskretnych warunkach przez kilka dni podyskutować nad strategią długoterminową. Natomiast co do strategii krótkoterminowej, to myślę, czy by już teraz nie zacząć od zrestrukturyzowania tego działu medycyny, który generuje największe koszty.

– Czy wiesz może, który to dział medycyny, czy raczej jaka aktywność generuje największe koszty? – zapytała Caroline.

– Myśląc logicznie, to działanie, które jest najbardziej powszechne i  dotyczy  wszystkich  czy  prawie  wszystkich  ludzi  odwiedzających  gabinety lekarskie – odparł Jonathan. – Hmmm... chyba prawie każdy wychodzi z gabinetu lekarskiego z receptą – kontynuował.

– Trzeba więc na początek zapanować nad generowaniem kosztów związanych z wypisywaniem recept – stwierdziła Caroline.

–  A  może  warto  byłoby  wprowadzić  nowy  zawód  medyczny  z  uprawnieniem  tylko  do  wystawiania  recept?  Krótkie  szkolenie,  trochę  medycyny,  zawężone  uprawnienia  i  rzucić  ich  na  pierwszą  linię frontu obsługi pacjentów? – zastanawiał się Jonathan.

–  Moglibyśmy  takich  fachowców  nazwać  receptologami  –  zasugerowała Caroline.

–  A  wiesz,  to  całkiem  fajna  nazwa  –  odpowiedział  Jonathan. Dopracujemy  pomysł  i  wdrożymy  gdzieś  na  świecie  w  warunkach poligonu ćwiczebnego. Może w Sarmalandii?

– Myślę, że to dobry kierunek działań i dobry adres na taki poligon.

U nich koszty ochrony zdrowia ciągle rosną niesamowicie! – zgodziła się Caroline.

Jonathan  przywołał  kelnera  i  poprosił  o  rachunek.  Kelner  przeciągnął  otrzymaną  kartę  kredytową  przez  czytnik  i  już  po  chwili  drukował  pokwitowanie  przeprowadzonej  transakcji.  Skoro  udało  się  uczynić  pieniądze  w  dużej  mierze  produktem  wirtualnym,  to  dlaczego by nie spróbować postąpić podobnie z innymi produktami, także poradami w medycynie? Mniej realu, więcej wirtualu, to jest właściwy kierunek zmian – pomyślał Jonathan.

 Po powrocie z lunchu Caroline przedstawiła zarządowi banku koncepcję zawodu receptologa. Po krótkiej dyskusji pomysł zaakceptowano i postanowiono, że zostanie opracowany projekt przetestowania nowego  zawodu  medycznego  w  Sarmalandii.  Kraina  ta  była  nieformalnym poligonem ćwiczebnym Unii Stanów Autonomicznych w zakresie nowych koncepcji zarządzania różnymi segmentami rynku. Teraz trzeba było przekonać władze Związku Samodzielnych Republik Realandzkich do wprowadzenia nowego zawodu medycznego, ale to była bardziej formalność natury organizacyjnej niż trudność do pokonania.

Krystyna Knypl

Fot. Katarzyna Kowalska, Krystyna Knypl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Diagnozowanie Nowego Wspaniałego Świata, odcinek pierwszy

  Krystyna Knypl Motto: Młodzi MYŚLĄ, że starzy są głupi, ale starzy WIEDZĄ, że młodzi są głupi. Agatha Christie , Morderstwo na ple...