Krystyna Knypl
Rozdział 4: Pajęcza
sieć połączeń
Odnotowane już wcześniej
niedobory lekarzy praktykujących na pierwszej linii frontu, czyli kontaktu z płatnikami składek na ubezpieczenie zdrowotne,
chorobowe i rentowe, stawały się bardzo dotkliwe. Potrzebne były naprawdę
skuteczne i energiczne działania na szczeblu centralnym. Specjalni wysłannicy
przetrząsnęli wszystkie zakamarki planety Ziemia, nie wykluczając okrutnej
pustyni San Pedro de Atacama, bezkresnych połaci Syberii, odległych zakamarków
Nowej Zelandii, tropikalnej dżungli Wao Kele O Puna. Ba! nawet zajrzano do
jednego z dymiących kraterów Hawaii Volcanoes National Park. Wszystko to na
nic! Nigdzie, w żadnym z najodleglejszych zakątków świata nie napotkano nawet
najdrobniejszych śladów świadczących o obecności lekarzy. Nieobecność doktorów
była wprost nie do zniesienia – nie było na kogo zwalać win za wszystkie
niedociągnięcia!
W tej zdawałoby się sytuacji bez
wyjścia zwołano naradę na najwyższym szczeblu, na której utworzono sztab
kryzysowy do rozwiązania jakże przykrego i tajemniczego problemu. Podczas
narady ktoś ze starszych wiekiem doradców przypomniał sobie termin emigracji wewnętrznej. Skoro nie było poszukiwanych w
żadnym zakątku kuli ziemskiej, musieli być gdzieś pod ręką, tyle że dobrze
ukryci. W jakimś alternatywnym szpitalu lub przychodni, w podziemiu, w
konspiracji, w delegacji albo zgoła w mysiej dziurze.
– A może oni są w sieci? Może tam wyemigrowali
wewnętrznie? – rzucił zdesperowany przewodniczący narady kryzysowej kojarząc
sugestię starszego doradcy z możliwościami nowoczesnych technologii. To była
myśl! Jakiś trop, nadzieja na nadzieję! Natychmiast rzucono najlepszych
ministerialnych googlerów do poszukiwań w sieci. Przejrzano
wszystkie portale, fora i listy dyskusyjne. Intensywne poszukiwania trwające
kilka tygodni podczas których nieomal przetrząśnięto strona po stronie internetu
nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.
Napotykano jedynie hordy bezczelnych trolli i fałszywych doktorów Google.
Sprawa komplikowała się wprost niezwykle, z minuty na minutę coraz bardziej i
bardziej.
Nie wiadomo
było do kogo kierować pacjentów, na kogo rzucać podejrzenia o niedopełnienie
obowiązków, karcić za nieczytelne recepty, łajać w programach publicystycznych
czy wdrażać programy reedukacyjne Podaj Łapę.
Dziennikom i tygodnikom sprzedaż spadała na łeb, na
szyję. Oglądalność hitowych programów telewizyjnych z udziałem widzów przez
specjalnie założony adres internetowy kabluj24@com.pl była niższa nawet od nadawanych
po północy w sezonie zimowym programów rolniczych.
Proste przypadki chorobowe musiały liczyć na siły
obronne własnych organizmów. Stany prawdziwego zagrożenia życia ratowali
emerytowani ordynatorzy, niektórzy już dobiegający osiemdziesiątki. W skrajnych
przypadkach wiekowych ordynatorów brano za pacjentów, a jednemu to nawet przez
pomyłkę zrobiono przedoperacyjną lewatywę. Na nic zdały się energiczne protesty
ordynatora. Lewatywa przed operacją rzecz niezbędna, przewidziana w standardzie
przygotowań oraz wytycznych europejskich komitetów nauk wszelakich, a poza
wszystkim liczba wykonanych procedur musiała się zgadzać w sprawozdaniach,
słanych comiesięcznie do Narodowego Brata Płatnika.
To, że
lewatywę wykonano u wiekowego operatora zamiast młodego pacjenta, czekającego
na zabieg operacyjny, nie miało żadnego znaczenie, ważne było wykonanie
procedur przypisanych do operacji.
Władze ministerialne próbowały skrócić
cykl szkolenia na uczelniach medycznych do 3 lat, ale ktoś z profesury
akademickiej musiałby taki projekt podpisać. Profesor Przecientny i docent
Wczorajszy kategorycznie odmówili firmowania tego pomysłu. Mieliby skrócić
dobrze rozwijający się płatny tor szkolenia na medycynie o połowę ? No, już
dawno tak się nie uśmiali na ministerialnej naradzie. Na odchodne pokazali
gest, który obecnie wykonują pacjenci gdy wchodzą do gabinetu zabiegowego i
chcą we współczesnym body
language
szybko zakomunikować, że przyszli na pomiar ciśnienia z jednoczesnym pobraniem
krwi na cukier z środkowego palca. Tym, którzy nie bywają w gabinetach
zabiegowych podpowiadamy, że na ową mowę ciała składa się gest wykonany przez
słynnego skoczka o tyczce oraz amerykański sposób pokazywania dezaprobaty z
wykorzystaniem palca środkowego dłoni.
Władze wysokiego szczebla gest
odwzajemniały i sugerowały zawzięcie, że lekarz nie jest niezbędnym człowiekiem
w procesie leczenia, a wręcz bywa niebywałym szkodnikiem. Ileż to drogich leków
nazapisuje, badań nazleca, a jeszcze nie dość tego, potrafi wykonać jakże
kosztowne operacje! Rozpoczęto więc poszukiwania produktów lekarskopodobnych. W
końcu były w nieodległym czasie czekoladopodobne produkty, to lekarskopodobne
też mogły się przyjąć. To tylko kwestia opakowania oraz dobrania odpowiedniego
hasła promocyjnego – posumowano na ważnej naradzie.
Zlecono specjalnym zespołom
ekspertów prace nad opracowaniem receptury otrzymania, zakresu szkolenia oraz
miejsc, na które będą mogły być rzucone produkty lekarskopodobne. Prace takie
wymagały jednak długich przygotowań i nie rozwiązywały od ręki narastających
problemów bieżących. W tej jakże przykrej sytuacji kadrowej konsumpcja usług
medycznych spadała dramatycznie, wykonania leciały na łeb na szyję. Produkty
lekarskopodobne nie były gotowe do rzucenia na rynek w szybkim czasie, bo
przygotowanie każdego produktu, nawet takiego, który naśladuje oryginał też
wymaga czasu. Pracowano więc na produktami
lekarskopodobnymi intensywnie i czas pokazał, ze da się takie wprowadzić na
rynek, ale nie uprzedzajmy faktów!
Zastanawiano się nawet nad
wprowadzeniem kartek na usługi ubezpieczalniane. Usługi podstawowe, takie jak
jedna wizyta rocznie u lekarza rodzinnego, można by było wymienić na dwie
porady telefoniczne u słynnej terapeutki niekonwencjonalnej, niejakiej
Cynamonowej, która mieszkała piętro wyżej nad powszechnie znaną z występów w
telewizji terapeutką bólów głowy, panią G.
Pojawienie się w nieprzepełnionym
segmencie usług medycznych pani G. oraz sukces, jaki ta marka odniosła, były
najbardziej jaskrawym dowodem na to, że rynek nie lubi próżni i wszystko z
czasem ulega załataniu takim czy innym kitem. Cynamonowa zastrzegła w
kontrakcie, że będzie konsultowała wyłącznie bóle głowy w celu przełamania
monopolu, jaki przelotnie powstał w wykonaniu jej słynnej sąsiadki, której
pełnego nazwiska nadal nie wymienimy, świadomi obowiązku ochrony danych
osobowych. No i też nie o to chodzi, żeby komuś robić bezpłatna reklamę. O
konsultowaniu bólów innych części ciała pani Cynamonowa nawet nie chciała
słyszeć, a na próby potrojenia honorarium odpowiadała hardo:
– Jestem profesjonalistką! Proszę
się nie łudzić, że zgodzę się na konsultacje spoza swojej specjalności! Pracuję
nie dla pieniędzy, lecz z powołania i dla satysfakcji zawodowej! Służąc innym
ludziom pomocą fachową, odnajduję prawdziwą samą siebie. Nie ma tu nic do
rzeczy fakt, że całe życie marzyłam o medycynie, na którą tatuś zabronił mi
pójść, mówiąc że jestem zbyt wątłej budowy jak na tak ciężki zawód. Pracuję z
chęci niesienia pomocy ile w mej mocy przerobowej, ot co! Poza tym powstałyby
zaraz nadwykonania i co bym z tego miała! Tylko
łażenie po sądach i ból głowy, a nie od dziś wiadomo, że sądowy ból głowy nie
reaguje nawet na XXL - pirynę i co wtedy? Nie od dziś też wiadomo, że łatwiej
szukać wiatru w polu, niż jakiegokolwiek neurologa w obecnych czasach.
Przedłużający się bezustannie
niedobór lekarzy wymagał rozwiązań systemowych. Utworzono Krajowe Centrum
Zarządzania Niedoborem Lekarzy (KCZNL) oraz powołano Rzecznika Praw
Oczekujących (RPO). Partie koalicyjne dostały po dziesięć etatów we
wspomnianych instytucjach oraz po cztery biura w terenie, a partie opozycyjne
połowę tego co rządzący. Rzecznik Praw Oczekujących założył specjalną stronę w
internecie, na której szczególnym wzięciem cieszyła się podstrona zatytułowana Donieś na doktora będziesz mniej chora.
RPO zamontował całodobowy telefon na który oczekujący mogli zgłaszać wszystkie
swoje żale. Pacjenci rzucili się z ochotą na wylewanie swoich łez, jednak nie
wiedzieli biedacy, że 1 minuta rozmowy przez wspomniane linie kosztowała 7,66
pln + VAT. Rachunek telefoniczny
zwiększony o kilkadziesiąt złotych otrzymywany po miesiącu skutecznie
wyleczył niejednego zbolałego.
Szef Krajowego Centrum
Zarządzania Niedoborem Lekarzy, ekonomista znany z rozłożenia na łopatki kilku
szpitali w terenie, po kolejnej naradzie antykryzysowej nie mógł wprost
wytrzymać z bólu głowy. Problemy, które musiał rozwiązywać były kompletnie
niekompatybilne z rozmiarem jego czaszki. Nieustający ból głowy uniemożliwiał
prowadzenie bojowych narad podczas których biedak łykał wszystko co było pod
ręką.
Kolejnego dnia zażył aż trzy
tabletki XXL - piryny, które pomimo
zażycia potężnej dawki nie zadziałały kompletnie. To naprawdę nie były żarty.
Zrozpaczony szef KCZNL udał się do Cynamonowej, która miała w kontrakcie
obowiązek poświęcania dwudziestu procent czasu na konsultacje dla pracowników
szczebla centralnego, aby skutecznie zaradziła upiornemu bólowi głowy, który
wprost rozsadzał czaszkę, co tu dużo mówić – nienawykłą do myślenia.
Z tak trudnym przypadkiem
Cynamonowa nie miała jeszcze do czynienia w swej praktyce. Z tych nerwów ją
samą też rozbolała głowa i nie pomagały żadne tabletki ani żadne dawki. Groziła
jej kompletna kompromitacja zawodowa. W obliczu nadciągającej klapy postanowiła
potajemnie się skonsultować ze znajomym doktorem z sąsiedztwa.
– Panie doktorze, mój złociutki,
gdzie się podziali pańscy koledzy? – zapytała tuż za progiem.
– Co pani dolega, pani
Cynamonowa? – chłodno zapytał doktor.
– Niech pan będzie taki dobry i
mi powie gdzie oni są – męczyła.
Po godzinnym wierceniu dziury w
brzuchu doktor zgodził się uchylić rąbka tajemnicy, zaprzysiągłszy wcześniej
Cynamonową na tajemnicę gabinetu lekarskiego, zaznaczając przy tym przewrotnie,
że tajemnica obowiązuje nie tylko lekarza, ale i pacjenta.
– Pani Cynamonowa, koledzy
wyemigrowali wewnętrznie, zbiorowo i sieciowo. Nie chcą wracać do realu.
– A mógłby pan podać nazwę, bo
szukam w google’ach i nic mi konkretnego nie wyskakuje. Tak po starej
znajomości, panie doktorze, proszę.– No nie wiem czy mogę, no nie wiem –
zawahał się doktor.– Baaaardzo pana doktora proszę – przymilała się Cynamonowa.
@mimax2 / Krystyna Knypl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.