Krystyna Knypl
Każdego
roku na imieniny Dziuni przychodziło do dwudziestu osób. Synowie z
żonami, wnuki, sąsiadka, koleżanki z pracy i ani się człowiek nie
zorientował robiło się dwadzieścia osób. Zdzich Gałązka uważał, że
imieniny rzecz święta. U Gałązków zawsze hucznie obchodzone. Jeszcze za
kawalerki jazda bywała ostra. Każdy z chłopaków obalał nie mniej niż
połówkę. Teraz to już nie te lata. Chłopaki zrobili się jakieś
wystraszone od czasu jak Adrian padł pod stół i został już tam na wieki
wieków amen. Świeć panie nad jego duszą – pomyślał Zdzich. Ciekawe co
tak Adriana ścięło, pewnie pękła mu jakaś żyłka w mózgu, albo zawał.
Raczej zawał. Tak żyłka mu nie pękła, bo by krew poszła nosem, a nic
takiego nie było. Zdzich dobrze pamięta, że nie było żadnej krwi. Nie
ruszali go zanim nie przyjechało pogotowie. Bo można zaszkodzić. Lepiej
się nie wtrancać.
-Nie mówi się „wtrancać” tylko „wtrącać”- pouczała go zawsze Dziunia.
-Ty, Dziunia nie bądź taki magister,
dobra?- Zdzich zawsze wiedział jak żonę uspokoić w try miga. Dziunia
była czarna owca w rodzinie. Wszystkie Pawlaki zrobili magistra, ale nie
Dziunia. Nie zrobiła bo była zabawowa. No i nauka nie trzymała się
głowy, to po drugie. A w ogóle to stare dzieje i nie ma co wspominać.
Trzeba pojechać po kurczaki na te cholerne imieniny.
DUŻO-TANIO-WSZYSTKO!
zawyła lalunia w tiwi. Kurde, to jest dobry pomysł. Pojadę do
„WSZYSTKO”, to jest market jak się patrzy. W zeszły tygodniu rzucili
kurczaki po trzy dwadzieścia za sztukę. Ludzie łamali sobie żebra. Nie
było o co. Dziunia kupiła dwa, ale były takie bardziej przedwczorajsze. W
razie co podsypie się „Napravki” i będzie git. Aha, no i browaru trzeba
będzie chyba po pięć flaszek na chłopa. Dla dzieciaków coś by też
trzeba? Co te gówniarze teraz lubiom? Kiedyś to orenżada była fajna, ale
teraz to sobie chlają inne nowomodne wynalazki. Niech sobie chlają,
najwyżej im blomy wypadnom i będą szczerbate. A zęby człowiekowi się
przydają. Nie żeby do gryzienia. Dziunia wszystko długo gotuje i jest
miękkie. Chodzi o to żeby było co zacisnąć w razie potrzeby, jak los
człowiekowi chce w mordę dać. A on lubi walnąć. Los oczywiście. Zdzich
wie. Bo go walnął parę razy. Zdzich chciałby mu oddać, bo lubi mieć
rachunki uporządkowane na bieżąco. Hipoteka honorowa powinna być czysta.
Czasem trzeba walnąć kogoś zastępczo. Czemu nie? Jak człowiek kogoś
walnie w mordę zaraz się lepiej czuje, no inne ludzie go szanujom.
Czasem nie trzeba zaraz w mordę. Można letko postraszyć. Zdzich lubi
czasem doktorka jakiego postraszyć. A co? Płaciło się na te
ubezpieczalnie czy nie? Strancali przy każdej wypłacie. Strancali, a
właśnie, że strancali, ty Dziunia mnie nie poprawiaj, bo z tobą nie
rozmawiam, tylko tak sobie sam wspominam. Za komuny to było żyć nie
umierać. Człowiek miał uszanowanie od komuny lepsze niż od tej
demokracji. Pieprzona demokracja! Za komuny to
człowiek wiedział, że na skargie to najlepiej do partii. A teraz to
trzeba się zdrowo nagłówkować. Do gazety – dobra można do gazety, ale
której i jak się tam dostać? Raz Zdzich poszedł do jednej takiej gazety.
A tam kurde pałac jak się patrzy. Burek na bramce stoi i szczeka: „Pan
szanowny do kogo? Umówiony? A... nie umówiony..... a jak nie umówiony to
redaktorzy nie przyjmują” – Zdzich mógł by mu dać w mordę, ale wtedy go
opiszą, a rozchodzi się o to, żeby opisali tą kardiolog. Suka głupia.
Zdzicha trzęsie na samo wspomnienie. Doktór stykowa, no znaczy ta od
pierwszego styku, posłała Zdzich na jakąś kon... kontrol, nie jakoś oni
inaczej na to mówiom. O cholera to jak do krzyżówki takie słowo. Zara,
zara, minuta osiem , już mam: na konsultację. Posłała,
to Zdzich poszedł. Czemu miałby nie pójść. Się przecież należy, składki
na zus strancali, czy nie? Ty się Dziuna nie wtrancaj, będę mówił jak
mi się podoba, chyba mamy demokrację nie? Walczyliśmy o nią, no nie o te
kardiolog, tylko o demokrację. Więc Zdzich poszedł, a ta ledwie usiadł
mówi „wyniki”! Jakie wyniki, ja tu tylko na konsultację, skąd niby mam
wiedzieć, że wyniki są potrzebne, jak pani jest fachowiec to i bez
wyników da pani sobie radę. A ta lalunia, że bez wyników to mnie tylko
zbada, a konsultacji nie da. Niech sobie bada. Zdzichowi nie zależy.
Oddychać, nie oddychać, takie tam bajery co każdy doktor gada. Zdzich to
wszystko potrafi zrobić. Minuta osiem i koniec, proszę się ubrać. No to
Zdzich się ubiera. Sweter przez głowę myk i podszedł do lustra żeby
sobie przedziałek równo uczesać. Ledwie wyjął grzebyk z tylniej kieszeni
spodni, co go zawsze tam nosi i włosy równo rozczesuje, a ta cała
kardiolog się drze, jak Dziunia nie przymierzając, gdy Zdzich przyjdzie
do domu trochę nawalony.
-A co to za salon fryzyjerski pan sobie w moim gabinecie urządza?
-Jaki
salon? jaki salon? Przedziałek muszę sobie równy zrobić, chyba z
poszarpanym przedziałkiem nie wyjdę, bo jeszcze ktoś pomyśli, że ja
...chi...chi.... – no nie... i Zdzich na samą myśl, że mógłby z tą
kardiolog... no tego....bara...bara... dostał ataku śmiechu. Jak go taki
atak złapie to musi swoje się wyśmiać. No i ta lalunia otworzyła drzwi i
drze się jeszcze głośniej:
-Na korytarzu proszę sobie śmiechy urządzać, a nie w gabinecie u specjalisty!
Tego
już było za dużo. Konsultacji nie dała, Zdzicha z gabinetu wygnała i
jeszcze obśmiała przy innych co tam czekali. No to chciał ją do tej
gazety podać, ale nie wyszło. Trzeba będzie do tiwi. Taki program jest,
tylko jak on kurde się nazywa, po dzienniku zaraz nadają, „zero
dziewięć”, nie, jakoś inaczej, „zgłoś coś”, „ty donosisz i o nic nie
prosisz”, „my cię wysłuchamy”? Nie kurde jakoś inaczej, trzeba będzie
zanotować jak podadzą po dzienniku. „Wiemy swoje” – no tak, wiemy swoje,
Zdzich puknął się w czoło. Więc poszedł do tiwi, wysłuchali go i
owszem, ale nie nadali w audycji. Tego już za wiele. Zadzwonię do
redaktorka i mu wygarnę. Telefon trzeba mieć. Zapiszę po dzienniku, jak
będą puszczali napisy. Kartka, ołówek, dobra ,zero, siedem i coś tam
dalej. Zdzich stracił dwie godziny zanim dodzwonił się do samego końca, a
tam kurde każą gadać do maszyny. Żadnego żywego człowieka. Wiedzą
swoje, dlatego innych nie słuchają. Mądrale. No dobra, może trochę
przestrzelone z tym telefonem. Nie o to się rozchodzi żeby do maszyny
gadać.
Po
piętnastym przyszedł rachunek za telefon. Pięć stów. Kurde dwie i pół
stówki na te zero osiem. Co ja Dziuni powiem? Kurde, no co ja powiem
Dziuni? Jak nic powie, ze dzwoniłem pod ten numer co to jest powyżej
osiemnastu lat, tylko dla dorosłych. Zdzich wścieknął się mocno na tą
całą tiwi, demokrację, kardiolog i stykową co go do niej wysłała. To tak
ma być? O to walczyliśmy, Ty się Dziunia, nie wtrancaj, a własnie, że
nie wtrancaj... O kurde, co to jest?
Poczuł
ciemność przed oczami, nogi jak z waty, kompletny odlot. Biegł szybko
pustym, białym korytarzem, który miał chyba ze sto kilometrów. Po obu
stronach korytarza w otwartych drzwiach stali jacyś ludzie w białych
koszulach szpitalnych, bez kapci, z gołymi nogami. Wszyscy mieli otwarte
usta, a na wyciągniętych językach u każdego leżała tabletka aspiryny.
Szwajcarskiej, oryginalnej. Od razu widać było, że to porządny lokal,
nie żadne dziadostwo na ubezpieczalnię.
Zdzich niczego się nie bał. Przecież wszystkie wyniki miał prawidłowe. No co z tego, że zostawił je w domu?
@mimax2 / Krystyna Knypl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.