Krystyna Knypl
Po
krótkim locie stadko podwórkowych ptaków siadło na gałęziach
okolicznych drzew. Małe i płochliwe, ćwierkały w kółko te same słowa.
Krótkie, urywane słowa. Powtarzane każdego dnia: Kto da nam po-ży-wie-nie? Czym się ju-tro na-kar-mi-my? Nie wie-my gdzie szu-kać po-żywie-nia!
Mijały monotonne, podobne do siebie dni. Zdawało się, że życie ptasiej
gromadki będzie się tak toczyć bez końca, gdy niespodziewanie pojawił
się Władca Ptaków. Miał pieniądze, pożywienie oraz władzę nad wszystkimi
dotychczas spotkanymi ptakami. Bystrym spojrzeniem omiótł nowo poznaną
gromadkę. Będzie z nich pociecha – pomyślał i energicznym głosem
zawołał:
– Wróble i sikorki, mam dla was pożywienie! Przylatujcie do mnie!
– Wróble i sikorki, mam dla was pożywienie! Przylatujcie do mnie!
Ptasi proletariat, wynędzniały i szary, nadlatywał tłumnie. Przylatujcie do mnie – niosło się echem po podwórkach. Słowa odbijały się od ścian domów, okien i parapetów.
Mężczyzna sypnął na ziemię
garść okruszków. Ptactwo rzuciło się na pokarm chaotycznie i bezładnie.
Władcę Ptaków zirytował ten nieporządek.
Co ta ptasia hołota
wyprawia? Nie ma wśród nich żadnego ładu, żadnej hierarchii. Durne
ptactwo z ptasimi móżdżkami. Muszę nauczyć je rozumu – pomyślał
i strzelił groźnie batem. Ptaki rozpierzchły się spłoszone i zalęknione.
Siadły na pobliskich gałęziach i zerkały nieśmiało. Wokół władcy nie
było nikogo.
Gdzie to durne ptactwo
się rozpierzchło? Komu będę sypał jedzenie?! Kto będzie wiedział, że
jestem Władcą Ptaków, jeśli te głupie sikorki i wróble odleciały? –złościł się pogromca. –
Schowam bat i posypię jeszcze raz okruszków. Muszą przylecieć. Nie mają
wyboru. Są głupie, niesamodzielne i mają ptasie móżdżki.
Sypnął dużą garść
najsmaczniejszych okruszków. Ptaki nie nadlatywały. Siedziały na
gałęziach wystraszone, a ich serduszka biły szybko. Władca Ptaków sypnął
drugą garść jeszcze smaczniejszych okruszków. Sikorki spoglądały na
okruszki, które ułożyły się na ziemi dwiema grubymi warstwami. Kilka
młodszych wróbli zapomniało o świszczącym bacie. Męczył je głód i chęć
szybkiego zdobycia pożywienia. Zaczęły drobnymi kroczkami zbliżać się do
okruszków. Po chwili były blisko. W zasięgu dziobnięcia. Szaras Bury,
najodważniejszy z gromadki, pierwszy podskoczył do okruszków, które
potoczyły się najdalej. Dziobnął całkiem spory kawałek. Trzymał mocno,
nie mógł sobie pozwolić na wypuszczenie go z dzioba. Nie zdobył
pożywienia od wczorajszego wieczoru. Mężczyzna spoglądał na Szarasa
Burego uważnie. Zwykły wróbel, mały smarkacz, ujarzmię go! –
pomyślał. Szaras Bury łypał lewym okiem na Władcę Ptaków. Mężczyzna stał
w miejscu. Gdy nie poruszał się, nie wyglądał groźnie. Bat miał
zatknięty za szerokim skórzanym pasem podtrzymującym spodnie.
Może ten bat może być użyty tylko raz – pomyślał Szaras Bury. – E, co tam, podejdę bliżej. Najwyżej odfrunę.
Zrobił kilka drobnych
kroczków. Nic się nie stało. Chwytał okruszki i połykał je tak szybko,
jak tylko było to możliwe. Nasycony Szaras Bury pomyślał, że Władca
Ptaków wcale nie jest taki zły, na jakiego wygląda. Wprawdzie strzelił
groźnie z bata, ale przecież sypnął tyle smacznych okruszków. Zaśpiewam mu krótką melodię w podzięce – zdecydował Szaras Bury.
– Dzię-ku-ję! Dzię-ku-ję! Ah, jak do-brze zjeść tro-chę smacz-nych o-krusz-ków!
Śpiew podobał się Władcy
Ptaków. Wyrażał wdzięczność. Choć nie był słowiczym trelem, tylko
wróblowym ćwierkaniem, był miły dla ucha. Dźwięczały w nim nuty pokornej
wdzięczności. Pokora innych stworzeń uskrzydlała Władcę Ptaków. Choć
nie miał skrzydeł, słysząc pokorne ćwierkanie czuł, że fruwa. Unoszenie
się ponad ziemią, unoszenie się ponad innymi – boskie uczucie. Jestem wyżej niż inni ludzie
– myślał. Pochwał, wdzięczności i poczucia wyższości potrzebował
bardziej niż tlenu, bardziej niż pożywienia i wody. Bardziej niż seksu,
którego nie zaznawał już od niepamiętnych czasów. Bardziej niż
czegokolwiek innego na świecie.
Jak można nauczyć to durne ptactwo posłuchu? Będę musiał wymyślić jakąś sztuczkę – snuł rozważania Władca Ptaków.
Pozostałe wróble
obserwowały Szarasa Burego z zaciekawieniem. Może też warto podfrunąć
bliżej? Ćwierkacz Brązowy podfrunął do Szarasa Burego. Zaczął dziobać.
Nic złego się nie stało. Syty wyćwierkał kilka słów podziękowania:
– Dzię-ki, dzię-ki, dzię-ki! Sto-krot-ne dzię-ki!
Władca Ptaków był
zadowolony. Nareszcie to pospolite ptactwo pojęło, o chodzi. Sypnął im
jeszcze dużą garść prosa na deser. Zapach ziarna rozniósł się po całej
okolicy. Wszystkim ptakom zaszumiało w głowach od upojnego aromatu.
Potraciły głowy dla jego podniecającej mocy. Zleciały się tłumnie
i jeden przez drugiego zaczęły łapczywie chwytać ziarna prosa.
Jadły szybko, tłocząc się. Nadeptywały jeden na drugiego. Młode wróble odpychały stare.
Co za brak porządku w tym ptasim dziobaniu! – Władca Ptaków był pełen niesmaku. –
Jak te głupie wróble i sikorki nauczyć dobrych manier i szacunku dla
ręki, która je karmi? Muszę to dobrze obmyślić. Na dziś koniec
karmienia. Idę do domu. Poleżę na kanapie. Obmyślę jakiś plan. Kolejność
dziobania musi być ustalona.
Władca Ptaków postanowił
najhojniej nagradzać te ptaki, które wyrażały wdzięczność.
Zapominalskich oraz osobniki roztargnione traktował chłodno. Rzucał im
więcej plew niż ziaren. Za takie maniery należą się plewy. Smaczne
ziarna prosa tylko dla tych co wiedzą, czyja ręka je karmi. Mijały
kolejne dni. Ptactwo uczyło się, na czym polega życie w gromadzie
nadzorowanej. Władca Ptaków każdego ranka przysłuchiwał się dźwiękom
wydawanym przez ptaki, aż z czasem nauczył się ich mowy. To mu bardzo
ułatwiło zadanie. Mógł ptactwu wydawać rozkazy.
– Słuchajcie mnie, Szarasy
Burasy, uważnie – zawołał pewnego dnia. – Będę wam sypał jedzenie, wy
zaś musicie dziobać je w kolejności, którą wam wyznaczę. Gdy nie
będziecie przestrzegać kolejności dziobania, trzasnę raz z bata. Gdy
będziecie tłoczyć się przy dziobaniu, trzasnę z bata trzy razy. Gdy nie
będziecie ćwierkać podziękowania za zaproszenie was na Żerowisko,
powyrywam wam pióra. Na początek z ogona. Będziecie brzydsze
z powyrywanymi piórami. Gdy to nie pomoże, powyrywam wam lotne pióra ze
skrzydeł. Stracicie zdolność latania, będziecie niezaradne i skazane na
moją łaskę. A ja będę mógł być dla was niełaskawy. Wasz los będzie
zależał od mojego humoru.
Ptaki słuchały wystraszone. Dźwięki więzły im w gardłach. Nie wiedziały, co powiedzieć. Zdawało się im, że nie mają wyboru. Nie mamy wyboru... nie mamy wyboru...
– kołatała im się w głowach jedna myśl. Ptasi świat uporządkował się
szybciej, niż spodziewał się pogromca. Każdy wiedział gdzie jest jego
miejsce. Władca Ptaków sypał pożywienie w proporcjach, które uznawał za
stosowne. Wróble i sikorki dziobały w ustalonej kolejności. Najadały się
tyle, aby mieć siłę do latania. Nie pokonywały długich tras. Do gniazda
i na Żerowisko. Właściwie niewiele potrzebowały, aby utrzymać się przy
życiu. Powoli oswajały się z tą myślą, że niewiele potrzebują i niewiele
im się od życia należy. Każdego dnia pokonywały tę samą trasę. Były
tylko małymi, szaroburymi ptakami o szaroburych osobowościach.
Nadeszła wiosna. Nikt się
nie spodziewał, że będzie ona niezapomniana dla wielu ptaków. Kwietniowy
poranek był taki jak wiele innych. Niespodziewanie nad Żerowisko
nadleciał ptak kolorowy jak tęcza. Nikt nie wiedział, co go przyniosło
w te strony. Czy zabawi dłużej? Dlaczego jest taki kolorowy? Co jada?
Czy jest lękliwy? Jak śpiewa?
Kolorowy jak tęcza ptak
najbardziej lubił, gdy podziwiano go za śpiew i elegancję istnienia.
Nastroszył piórka i wydobył kilka dźwięków, które zawsze robiły wrażenie
na innych ptakach. Śpiewał jakąś swoją melodię. Nikt na Żerowisku nie
słyszał takiej melodii. Nawet Władca Ptaków na chwilę znieruchomiał
zasłuchany.
Podobał mu się ten dziwny
ptak. Zwracał uwagę. Przylatywał co ranka. Krótko pożywiał się i gdzieś
odlatywał w nieznane krainy. Nawet nie wiedział, jak się właściwie
nazywa ten pyszniący się śpiewem, kolorami i nieznanymi trasami lotów
smarkacz. Nazwał go Ptakiem, w odróżnieniu od ptactwa, do którego
zaliczał resztę tego całego ptasiego szaroburego towarzystwa.
Tęczowy ptak siadł na ziemi. Dziobnął kilka ziaren. Przeskoczył na inne miejsce.
– Hej, Ptaku – krzyknął poirytowany Władca Ptaków. – Czy wiesz, że ja tu rządzę, wydaję rozkazy i sypię pożywienie?
– I co z tego, że rządzisz
sikorkami i wróblami. Nie jestem z tego stada. Nie jestem jakimś byle
Szarasem Burasem. Mienię się tyloma kolorami, ile jest ich w tęczy.
A czy jest coś piękniejszego niż tęcza?
– Jak to nie jesteś
z mojego stada? – wrzasnął Władca Ptaków. – Ja tu rządzę wszystkimi
ptakami! Władcy Ptaków rządzą na wszystkich Żerowiskach. Panujemy nad
sytuacją w pełni. Radzę ci przyjąć te reguły gry, Ptaku!
– Nie mów do mnie Ptaku, nie cierpię tego – odkrzyknął zdenerwowany tęczowy ptak.
– Będę mówił Ptaku!
Latasz, ćwierkasz, jesteś ptakiem. Nie znam twojego imienia, więc
nazywam cię Ptakiem. Za dużo ćwierkasz i podskakujesz. Nazwę cię
Ptakiem-Gadułą. Wygłaszasz monologi do innych ptaków. Czasem nawet
ciekawe. Słucham cię uważnie od czasu, gdy nauczyłem się waszej ptasiej
mowy.
– Nie jestem
Ptakiem-Gadułą! Nie nazywaj mnie tak – zażądał tęczowy ptak. – Każdy
dźwięk, który wydobywa się z mojego gardła, jest starannie przemyślany.
Lubię wydawać dźwięki. Przychodzi mi to z łatwością, ale nie znaczy, że
z bezmyślnością.
– Jesteś przemądrzałym
Ptakiem-Gadułą i tak będę cię nazywał! – poirytowany Władca Ptaków
trzasnął batem. Ptasia gromadka rozpierzchła się na boki. Głupia rozmowa z głupim Ptakiem-Gadułą – pomyślał, choć sama możliwość wymiany zdań była ciekawa. Było to coś więcej niż nadawanie komunikatów i wydawanie rozkazów.
Tęczowy ptak, choć nieco
zalękniony świstem bata, miał ochotę jeszcze porozmawiać z Władcą
Ptaków. W końcu nie codziennie mógł rozmawiać z ludźmi. Przemierzał
kraje, przestworza. Szukał rozmówców. Zwykle spotykał tylko wypowiadaczy
sloganów. Nudne, te same w kółko powtarzane dźwięki. Władca Ptaków miał
coś więcej do powiedzenia. Znalazł z nim wspólny język. To było
wspaniałe przeżycie. Nigdy wcześniej nie spotkał człowieka, z którym
znalazłby wspólny język. Ludzie nie znali mowy egzotycznych, kolorowych
ptaków. Były one rzadkością na tej szerokości geograficznej.
Tęczowy ptak myślał dłuższą chwilę. Przylecę
do niego na parapet i wyćwierkam mu całą prawdę! Zażądam, aby przestał
nazywać mnie Ptakiem-Gadułą. Powiem mu to prosto w oczy, ale czy on na
mnie spojrzy?
– Po-ga-daj ze mną – zagadnął tęczowy ptak.
Władca Ptaków siedział na balkonie. Popijając wino, rozmyślał. Nie spiesząc się z okazywaniem uwagi, po chwili odezwał się.
– Cześć, Gaduło! Myślałem o tobie. Co ćwierkasz? – zapytał, udając znudzenie.
– Nie jes-tem ga-du-łą.
– Nie denerwuj mnie tym ciągłym gadaniem.
Tęczowy ptak nabrał powietrza w płuca i powiedział całe długie zdanie:
– Jestem ptakiem kolorowym i wolnym. Zauważ to łaskawie.
– Przecież widzę, że nie jesteś sikorką ani wróblem. Na tyle znam się na ptakach.
– Skoro znasz się na ptakach, to nazywaj mnie moim imieniem i szanuj moje obyczaje.
Władca Ptaków spojrzał na tęczowego ptaka z zaciekawieniem. Ćwierkał nawet interesująco, inaczej niż te lękliwe Szarasy Burasy. Może nie będę strzelał na niego z bata. Niech sobie ćwierka – pomyślał.
Tęczowy ptak przylatywał
każdego ranka. Ćwierkał różne historie. Co widział, o czym myślał, co
czuł. Z czasem zaczął tworzyć całe melodie. Nigdy wcześniej nie tworzył
melodii. Dźwięki same wylatywały z gardła. Umiem śpiewać! Co za wspaniałe uczucie! Śpiewam!
– Władco Ptaków! Zaśpiewam ci piękną melodię!
Jednak mężczyzny nie było w domu.
Zawołam inne ptaki, niech chociaż one posłuchają!
Gromadki ptaków siedziały
zasłuchane na wszystkich gałęziach. Piękny koncert. Na zakończenie
ptactwo na znak aplauzu długo trzepotało skrzydłami. Tęczowy ptak
upojony łopotem skrzydeł innych ptaków szybował wysoko po niebie.
Muszę koniecznie zaśpiewać Władcy Ptaków. Nadleciał ponownie za kilka dni. Nastroszył wszystkie kolorowe piórka. Rozciągnął struny głosowe.
– Hej, hej – posłuchaj mojej melodii!
Władca Ptaków słuchał zdumiony. Ten
kolorowy smarkacz śpiewa swoim głosem! Nawet nie prosi mnie
o pozwolenie! Ja tu rządzę, a nie ten durny kolorowy ptak. Czy on tego
nie rozumie? Już ja go nauczę rozumu!
– Przestań ćwierkać – krzyknął Władca Ptaków. – Nudzisz mnie!
– Ale ja śpiewam melodię, która jest tylko dla ciebie, stworzyłem coś specjalnego na twoją cześć.
– Wydawanie dźwięków jest zajęciem pospolitym. Niczego nie stworzyłeś. Nie strosz tych piórek, bo nic ci to nie pomoże.
– Ale ja... ale ja... –
dźwięki uwięzły w gardle tęczowego ptaka. Nie mógł wydobyć z siebie nic
więcej niż te dwa słowa. – Ale ja... ale... ja – powtarzał, nie będąc
w stanie dodać czegokolwiek więcej.
Rozeźlony Władca Ptaków
strzelił z bata. Smagnięcie dosięgło tęczowego ptaka. Spadł na ziemię.
Przez chwilę zdawało mu się, że już nie podźwignie się do lotu. Muszę... muszę... muszę spróbować – pomyślał. Wykonał kilka ruchów skrzydłami. Uniósł się nad ziemię. Przysiadł na gałęzi. Odpoczął chwilę. Siły wracały.
Odfrunę i nie wrócę do niego nigdy więcej – pomyślał. – Choć umie rozmawiać z ptakami, jest tylko pospolitym władcą.
Nie był ciekaw, co mogłoby zdarzyć się dalej. Wzbił się wysoko.
Pokonując ból, szybował po niebie daleko, coraz dalej. Zdumiony odkrył
nowe trasy. Niekiedy przelatywał nad domem Władcy Ptaków.
Tęsknił za rozmowami, ale
nie za bólem. Tęsknił niekiedy bardzo. Ale nie za lękiem, który
wywoływał świst bata. Nie mógł zamienić tęsknoty na niewolę. Kochał
wolność.
Choć był tylko małym ptakiem, całe niebo należało do niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.